Po tych słowach zapadła znów chwila milczenia, po której Johann ciągnął nieśmiało:
— Jak mówiłem, możliwe, że te cząstki są aniołami…
— Ale w tej chwili nie bardzo w to wierzysz, prawda, bracie Johannie? — przerwała mu Beatrice. — Mam wrażenie, że cię nie przekonałam.
— Muszę przyznać, siostro Beatrice, że większość twoich uwag na temat biblijnych aniołów i innych duchów, które objawiały się różnym świętym, wleciała jednym uchem, a wyleciała drugim — stwierdził Johann. — Twoje argumenty wyglądają przekonująco i nie wątpię, że bardzo dobrze sprawdziłaś to wszystko w pismach…
— Jeżeli wiec te cząsteczki nie są posłańcami od Boga, bracie Johannie, kim są? — zapytała Beatrice, patrząc mu prosto w oczy. — Powiedz nam, jakie jest twoje wyjaśnienie.
Johann wzruszył ramionami.
— Nie mam żadnego, siostro Beatrice… Wszystkie wyjaśnienia nie mają dla mnie większego sensu.
Beatrice wstała z krzesła i obeszła biurko, a potem zbliżyła się do stolika z komputerem, wystukała na klawiaturze kilka instrukcji i zaczekała na wydrukowanie listy książek i artykułów w czasopismach.
— Mam tu, bracie Johannie, dokładny spis materiałów źródłowych, które przeczytałam, zanim się upewniłam, że te chmury cząstek są aniołami — oświadczyła. — Nie wyciągałam pochopnych wniosków z kształtu, jaki przybrała chmura, która ukazała się siostrze Vivien. Jeśli chcesz, mogę kazać sporządzić kopie tych artykułów. Będziesz mógł wówczas sam się przekonać, czy mój sposób myślenia jest „logiczny”, żeby użyć słowa, które padło niedawno w tym pokoju.
— Siostro Beatrice, muszę być z tobą szczery — odezwał się Johann, pobieżnie przejrzawszy wręczoną listę. — Jestem inżynierem i otrzymałem wykształcenie techniczne. Nawet gdybym przeczytał te wszystkie artykuły, nie stanę się zwolennikiem teorii, iż widziane przeze mnie świetlane cząsteczki mogą być aniołami, wysłannikami Boga… To po prostu nie zgadzałoby się z moim światopoglądem.
— Czy chcesz mi powiedzieć, że twój umysł nie jest gotów na przyjęcie prawdy? — odezwała się natychmiast Beatrice.
— Nie… No, może tak — przyznał, trochę zmieszany Johann. — Rozumiem, o czym myślisz. Przy okazji, ponieważ wygląda na to, że przemyślałaś to wszystko bardzo dobrze, jak wyjaśniłabyś fakt, że te cząstki skupiły się w większą kulę, która zdzieliła mnie po głowie, rozbijając się o szybę hełmu?
Beatrice przeszła przez pokój, uklękła obok Johanna i oparła głowę o jego ramię.
— Ich zachowanie można wyjaśnić bardzo łatwo — powiedziała, a w jej oczach płonęło dziwne światło. — Twój anioł próbował w ten sposób cię obudzić; chciał sprawić, byś przestał być zadowolony z siebie. Nawiedził cię po raz pierwszy prawie przed dwoma laty w Tiergarten, a ty nie zrobiłeś niczego, by pokazać Bogu, że rozumiesz, iż zostałeś wybrany do jakiegoś specjalnego zadania. Drugie pojawienie się, bracie Johannie, i dosłowne „zdzielenie cię po głowie”, jak mówisz, miało za cel uświadomić ci, że twoje specjalne zadanie nadal czeka i że czas, byś w końcu się nim zainteresował.
Johann patrzył na przejęte oblicze Beatrice, znajdujące się przy jego twarzy. Nie przychodziło mu do głowy nic, co mógłby odpowiedzieć. — To najbardziej niesamowita kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałem — pomyślał.
Johann chwilowo zapomniał o spotkaniu w „Balkonu”. Prawdę mówiąc, w pierwszej chwili zgodził się wrócić wieczorem do kościoła michalitów w Mutchville i pomóc siostrze Vivien w wydawaniu świątecznej kolacji dla tłumów ludzi. Powodem wyrażenia tej zgody nie była jednak chęć niesienia pomocy potrzebującym bliźnim. Vivien powiedziała mu, że po kolacji zostanie odprawiona msza, w trakcie której będzie śpiewała siostra Beatrice, a Johann bardzo chciał jeszcze raz posłuchać jej pięknego głosu.
Rzecz jasna, nie powiedział Vivien, jakie było to jego „inne spotkanie”, które miał umówione na dzisiejszy wieczór. Zanim ubrał się w odświętny strój na tę okazję, leżał w wannie w swoim pokoju hotelowym i czuł nawet pewien wstyd, że już wkrótce odda się seksualnym uciechom, podczas gdy bracia z zakonu Świętego Michała będą karmili głodnych ludzi. Ale jak mógłbym teraz nie pójść? — zapytał siebie. — Przecież już zapłaciłem siedemset pięćdziesiąt dolarów. To zbyt dużo pieniędzy, żeby teraz rezygnować.
Kilka minut później stał przed wejściem hotelu i rozglądał się za elektryczną taksówką. Liczył na to, że miło spędzi wieczór, ale czuł się trochę niepewnie, oczekując na pojawienie się pojazdu.
— Proszę do Innej Strefy — odezwał się do kierowcy, kiedy w końcu wsiadł do taksówki.
— Północna brama czy południowa? — zapytał go obojętnie kierowca. Johann sprawdził na mapie.
— Południowa — odrzekł.
Jazda nie zajęła nawet dziesięciu minut. Johann wysiadł z taksówki na wielkim parkingu w pobliżu bramy wejściowej do Innej Strefy, wyposażonej w automat rejestrujący ludzi. Przez chwilę przyglądał się osobom wchodzącym w ograniczone metalowymi barierami wąskie przejście. Do szczelin czytników, ustawionych na niewielkim postumencie, wkładało się karty identyfikacyjne, a potem szło dalej.
Johann jeszcze nigdy nie był w Innej Strefie. W późnych latach dwudziestych i wczesnych trzydziestych, kiedy marsjańska turystyka dynamicznie się rozwijała, Inna Strefa obok widowiskowych Valles Marineris i wulkanów w regionie Tharsis była jednym z miejsc, które obowiązkowo musiał odwiedzić każdy. Trzy wielkie plansze z identycznymi napisami wyjaśniały dlaczego:
OSTRZEŻENIE
WCHODZISZ DO STREFY, W KTÓREJ PEWNE CZYNNOŚCI ZABRONIONE GDZIE INDZIEJ, A ZWŁASZCZA UDZIAŁ W GRACH HAZARDOWYCH, ZAŻYWANIE NARKOTYKÓW I PROSTYTUCJA, SĄ DOZWOLONE, KONTROLOWANE I
OPODATKOWANE. ZABRONIONE JEST JEDNAK ZAKŁÓCANIE PORZĄDKU
PUBLICZNEGO, NIEPRZYZWOITE ZACHOWANIE I PRZEBYWANIE W MIEJSCACH PUBLICZNYCH W STANIE WSKAZUJĄCYM NA NADUŻYCIE ALKOHOLU. WSZYSCY SKAZANI ZA POPEŁNIENIE KTÓREGOŚ Z TYCH WYKROCZEŃ NA OBSZARZE STREFY, OTRZYMAJĄ TAKŻE DOŻYWOTNIĄ KARĘ ZAKAZU WSTĘPU.
Obok plansz z ostrzeżeniem ustawiono mniejsze tablice z napisami informującymi, że każda osoba wchodząca do Innej Strefy musi uiścić opłatę za wejście oraz dodatkową niewielką kwotę o wysokości zależnej od tego, jak długo przebywała na jej terenie.
Johann wsunął do czytnika kartę identyfikacyjną i przeszedł przez kołowrót. Kiedy znalazł się za bramą, został natychmiast osaczony przez czwórkę młodych ludzi, z których każdy ofiarował się zabrać go do innego domu publicznego. Wymachiwali mu przed nosem fotografiami lubieżnie wyglądających kobiet i zachwalali rozkosze, jakich mogą one dostarczyć, ale Johann zignorowawszy ich skierował się ku głównej alei prowadzącej do centrum rozrywkowego.
Inna Strefa miała kształt kwadratu o boku dwóch kilometrów. Centrum otoczone było przeważnie dwu — i trzypiętrowymi rezydencjami, dzięki którym hałas i widoki ze strefy nie zakłócały spokoju pozostałym mieszkańcom Mutchville. W jej obrębie nie jeździły żadne samochody. Można było albo chodzić pieszo, albo korzystać z foteli na kółkach ciągniętych przez specjalnie przystosowane do tego celu rowery.
Johann był trochę rozczarowany, kiedy w końcu znalazł się na słynnym placu w samym centrum Innej Strefy. Stojące tam duże kasyna były z pewnością rzęsiście oświetlone, ale bijący od nich blask nie mógł się równać z krzykliwymi neonami kasyn w Las Yegas, które Johann widział podczas swojej jedynej wycieczki do Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z tym, co pokazywała mapa, obok kasyna o nazwie „Nowy Świat” skręcił w prawo i przez jakieś sto metrów szedł uliczką, po której obu stronach znajdywały się bary zapraszające na alkohol i marihuanę. Kiedy dotarł do końca ulicy, wszedł do pomieszczenia przypominającego urządzony z wielkim smakiem westybul w jakimś małym, ale luksusowym europejskim hotelu.
Читать дальше