Bohdan Petecki - Strefy zerowe

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Strefy zerowe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1983, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Strefy zerowe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Strefy zerowe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bohdan Petecki pisał powieści kryminalne i science fiction skierowane głównie do młodzieży. Mimo upływu lat i zmiany ustroju (który jest widoczny w jego książkach) są to pozycje przyciągające czytelników. Ciekawa fabuła, interesujący bohaterowie i wartka akcja czynią z książki Strefy zerowe trzymającą w napięciu lekturę.

Strefy zerowe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Strefy zerowe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zająłem się kolacją. Riva marudził, manipulując przy kontaktach programowych aparatury.

— Gotowe — powiedział wreszcie. Wcisnął klawisz i na ekranie ukazała się lista załogi wszystkich trzech wypraw, jakie przybyły tu przed nami. Była podzielona na dwa pasy. W lewym, jedno pod drugim, widniały nazwiska. Czwarte czy piąte brzmiało: Collins. Było przekreślone czerwoną nitką. W prawym pasie, zupełnie dotąd czystym, pojawiło się to samo nazwisko, na pierwszym miejscu. Nad nim widniał tylko nagłówek: „Odnalezieni”.

Rozdział 8

Strefa zerowa

Leżałem, wyciągnięty wygodnie w miękkim, pianowym czółnie fotela, bez kasku, w rozpiętym skafandrze. Mimo woli wracałem myślą do wydarzeń minionej doby. Nie, żebym coś specjalnie rozpamiętywał, kojarzył w bardziej logiczne ciągi czy próbował analizować. Liznęliśmy zaledwie naskórek ich cywilizacji i to głównie dzięki temu, że sami pokazali nam skrawek swojej ziemi.

Pokazali nam jednak nie tylko swoją ziemię…

Zdałem sobie sprawę, że od początku, od pierwszej chwili, kiedy otworzyła się przed naszymi oczami panorama ubiegłowiecznego miasta, miasta, w jakim wychowali się zapewne moi pradziadkowie, pozostawałem przede wszystkim pod wrażeniem bijącej z tego obrazu niesprawiedliwości. Z przeraźliwą ostrością został nam unaoczniony kontrast między ich światem a naszym. Ale jakim światem? Czy obraz miasta, zachwycającego harmonią kompozycji, pełnego ciszy i pogody, miasta wyrastającego nad bujną łąką i mimo to nie naruszającego jej murawy, wyjęli ze swoich ubiegłowiecznych albumów?

Z pewnością nie. Co więcej, mogli mieć i teraz nieco mniej udane miasta. To jedno o niczym w gruncie rzeczy nie świadczyło.

Mimo wszystko jednak trudno było nie myśleć o tym drugim obrazie, drugim mieście. Społeczeństwo, zdolne uwikłać się w tego rodzaju wzajemne stosunki między jednostkami i nie umiejące sobie z tym poradzić, chociażby chodziło o najbardziej sprzeczny z regułą wyjątek, wystawiało sobie świadectwo nie do pozazdroszczenia. A chodziło nie tylko o jednostki. Ale przecież nie było już tego społeczeństwa. W tym właśnie rzecz.

Tylko jeśli miałem rację, wiążąc ten drugi obraz z projekcją pól mózgowych ludzi pozostających pod wpływem stref zerowych, to oni mogli o tym nie wiedzieć…

Zaraz, czy naprawdę mogli? Gdyby tylko udało nam się sprawdzić, jak na nich samych działają te czarne piguły. Jeśli reagują na nie tak jak my, to znaczy, że posyłali je świadomie, żeby nas zniszczyć, a przynajmniej obezwładnić. Nie ma skuteczniejszego sposobu walki niż unicestwienie łączności. Jeśli jednak było inaczej? Jałowe roztrząsania. Tak czy owak czarne piguły nie miały nic wspólnego z przyjacielskim pozdrowieniem.

Inna rzecz, że ich system łączności mógł być oparty na całkiem odmiennych zasadach niż ziemski. Dowodziłby tego także fakt, że nasze odbiorniki nie były w stanie przekazać komputerom żadnych wskazówek, z których te mogłyby coś wy wnioskować.

Pewne było tylko to, że sporo pozostało nam tu do zrobienia.

Zlustrowałem jeszcze pobieżnie okienka automatów celowniczych i zamknąłem oczy.

Zbudził mnie głos Snagga. Oświadczył, że spaliśmy sześć godzin i życzył nam smacznego. Zameldował, że „Helios” daje namiar bez żadnych przerw i zniekształceń. Baza potwierdziła odbiór kolejnych kodów. Byli, zdaje się, trochę zdziwieni, że jeszcze żyjemy. Ale nie tracili nadziei. Tym razem powstrzymali się jednak od udzielania dobrych rad.

Temperatura na zewnątrz „Phobosa” osiągnęła minus trzydzieści Celsjusza. Można wytrzymać. Zwykły styczniowy mrozik w którymkolwiek z ziemskich rezerwatów. Nie to, co na Lunie, w czasie dwutygodniowej nocy.

Śniadanie zjedliśmy w milczeniu. Zaraz potem Riva wyszedł z kabiny, żeby przeprowadzić pomiary. Ja zająłem się radarem. Obliczyłem drogę, jaką przebyliśmy od momentu wtargnięcia do podziemi i wziąłem poprawkę na dalszą jazdę. Za podstawę przyjąłem oczywiście kierunek namierzony podczas sekundowej łączności z załogami „Proximy” i „Monitora”, na skraju pustynnego pasa. Pół godziny później ruszyliśmy, pozostawiając małą kopułkę z czernią przestrzeliny i nieduży, podłużny nasyp, uformowany z minerałów o barwach nie występujących na Ziemi.

Droga wiodła przez rozfalowane wzgórza, na północny wschód. Wydmy stawały się stopniowo coraz niższe, białe snopy, padające spod wieżyczki i szyjące granatowy mrok coraz łagodniejszym ruchem, wspinały się i opadały ze zboczy. W końcu znieruchomiały. Wyjechaliśmy na równinę.

Krajobraz, obserwowany w pasmach podczerwieni, zasnuwała półprzeźroczysta niebieskawa mgiełka. Góry na horyzoncie wyglądały jak z dziecięcych rysunków, gładkie i pozbawione głębi. Mimo to już z odległości dobrych kilku kilometrów dostrzegliśmy ciągnącą się poprzecznie do kierunku jazdy krawędź owego rowu lub jak kto woli kanionu, poprzedzającego podnóża skalnych gigantów. Nie minęło piętnaście minut i stanęliśmy na skraju urwiska.

O wzięciu tej przeszkody nie sposób było nawet pomyśleć. „Phobos” miał opinię najbardziej uniwersalnego pojazdu, ale tylko pojazdu. Nie był rakietą, nie był nawet jedną z tych kombinowanych maszyn, używanych przez ekipy nadzorujące pracę bezludnych baz satelitarnych, jakimi można od biedy wejść na orbitę. Tamte zapewniały załogom większą operatywność, ale nie nadawały się do walki. Za wiele miejsca zajmowały w nich automaty napędu.

Tymczasem zielona nitka na tarczy radaru celowała najwyraźniej w górskie szczyty, położone za przepaścią. Trzeba było szukać innej, mniej powietrznej drogi.

Wezwałem Snagga. Chciałem mu powiedzieć, żeby spróbował odżałować jeszcze jedną sondę. Miałem nadzieję, że pod osłoną nocy uda jej się nieco dłużej utrzymać łączność z „Uranem”.

Ale Snagg nie odpowiadał.

Powtórzyłem sygnał. Bez rezultatu.

— Namiar — rzuciłem.

Riva pochylił się nad pulpitem centralki. Przerzucił kontakty. Nic. Otworzył pokrywę i zajrzał do programu. Wrócił do klawiatury. Cisza.

— Tego tylko brakowało — mruknął, jakby ze złością. Odczekał chwilę i ponownie zajął się aparaturą. Ale wszystkie jego zabiegi pozostawały bez rezultatu. „Uran” milczał. Nadajnik Snagga przestał pracować. Albo jego samego nie było już tam, gdzie go zostawiliśmy.

— Poczekaj — powiedziałem. — To może być chwilowe.

— Uhm — mruknął i usiadł wygodnie, prostując nogi.

Wyłączyłem silniki. Brzuch „Phobosa” przywarł do podłoża i nastała cisza.

— Jak on zginął? — odezwał się nagle półgłosem Riva.

— Collins?

— Uhm. Wszedł tam sam jeden, czy ktoś go wciągnął? Na ciele nie miał najmniejszych śladów walki, sińców, ani jednego zadrapania…

Zastanowiłem się. Skąd, u licha, miałem wiedzieć.

— Może wyszedł z pojazdu i zgubił się w zakamarkach podziemia? Jeżeli puścili im tam jedną z tych czarnych piguł…

— I zostawili go?

— Kto? Nasi? Czy tamci?

Pominął to milczeniem. Pomyślał chwilę i powiedział tak, że ledwo dosłyszałem:

— I rozebrał się, jakby miał zamiar pójść do łóżeczka…

Kabiny pojazdów typu „Skorpion” mieszczą najwyżej cztery osoby. Właściwie trzy. A innych poprzednie ekspedycje nie miały. Jeżeli na przykład wysiadł i wówczas właśnie w sąsiedztwie pojawiło się urządzenie stymulujące strefę zerową… Wtedy mógł rzeczywiście odejść, nie zdając sobie sprawy, dokąd i po co… A tamci po prostu odjechali. W każdym razie udało im się wydostać. Znaleźlibyśmy zniszczony pojazd, gdyby tam został.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Strefy zerowe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Strefy zerowe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Strefy zerowe»

Обсуждение, отзывы о книге «Strefy zerowe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x