Bohdan Petecki - Strefy zerowe

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Strefy zerowe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1983, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Strefy zerowe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Strefy zerowe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bohdan Petecki pisał powieści kryminalne i science fiction skierowane głównie do młodzieży. Mimo upływu lat i zmiany ustroju (który jest widoczny w jego książkach) są to pozycje przyciągające czytelników. Ciekawa fabuła, interesujący bohaterowie i wartka akcja czynią z książki Strefy zerowe trzymającą w napięciu lekturę.

Strefy zerowe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Strefy zerowe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Wiem — rzucił krótko i zamilkł.

Przed nami rosła ostra, klinowata przegroda. Korytarz rozdwajał się tutaj i biegł dalej w głąb dwiema niemal równoległymi odnogami. Wybrałem lewą. Okazało się to zresztą obojętne, ponieważ po kilkunastometrowym zjeździe odsłoniła się przed nami obszerna, prostokątna komora, ustępująca rozmiarami obwodowi szybu, ale dość duża, aby pomieścić na przykład pole startowe średniej bazy satelitarnej. Nieco dalej wpadała do niej także druga odnoga korytarza.

Ta hala nie była pusta. W każdym razie nie tak pusta jak dno gigantycznej studni, gdzie odkryliśmy przypadkiem wjazd do tunelu. Konstrukcje i urządzenia sprawiały wprawdzie wrażenie mebelków dla lalek w porównaniu z przestrzenią wnętrza, ale przecież były to konstrukcje, była także aparatura sterująca w postaci ciągnących się wzdłuż bocznych ścian gładkich, trapezoidalnych pulpitów. Pobłyskiwały w nich wielobarwne światełka, przywodzące na myśl lampki czujników.

Kiedy jednak podjechaliśmy bliżej, okazało się, że nie ma tam ani śladu lampek. Powierzchnia pulpitów była gładka jak szkło. Żadnych ramek, szkiełek, soczewek, żadnych przycisków czy innych manipulatorów. Wielobarwne strużki światła pochodziły jakby z kryształków wtopionych w powierzchnię płyty i załamujących promienie pod różnymi kątami. Mniej więcej metr powyżej górnej płaszczyzny pulpitów biegł przez całą długość ściany świecący, błękitnawy pas. Sam nie wiem, dlaczego przyszedł mi na myśl ekran.

— Co to jest? — usłyszałem nagle głos Rivy. Zabrzmiało w nim jakby niedowierzanie, a także, jak mi się wydawało, niepokój. Odwróciłem głowę w jego stronę. Siedział, nisko pochylony, wpatrując się w przeciwległy róg hali. Poszedłem za jego spojrzeniem i odruchowo zacisnąłem dłoń na sterze. Chwilę później stopowaliśmy już nad dobrze znanym nam kształtem.

— To już drugi — mruknąłem. Trzeci — poprawiłem się w myśli. Przypomniałem sobie kukły wiszące w śluzie „Heliosa”.

Także tylko skafander. Nie człowiek. Ale i ten skafander należał do człowieka. Przynajmniej do niedawna.

Przyglądaliśmy się w milczeniu przewodom podręcznego analizatora, wyszarpanym z bufiastego rękawa jakby w gorączkowym pośpiechu. Pas był równo przecięty wiązką promieni, oddarta wierzchnia warstwa ukazywała potargane obwody. Hełmu nie było, ale pozostała po nim kryza nosiła ślady mechanicznych urazów, jakby ktoś walił w nią dłuższy czas starym kowalskim młotem.

— Pomyliłeś się — powiedziałem.

Riva spojrzał na mnie badawczo.

Wzruszyłem ramionami.

— Pomyliłeś się — powtórzyłem. — Nasi byli nie tylko tam, na górze…

Przyglądał mi się chwilę, jakby czekając, co jeszcze powiem, wreszcie odwrócił się powoli i utkwił wzrok w czujnikach swojej centralki.

Od kilku sekund odnosiłem wrażenie, że w hali robi się jaśniej. Rozejrzałem się po ścianach i nabrałem pewności. Mój wzrok padł na lśniące pasy, które przed chwilą porównałem w myślach z ekranami. Tak, to nie mogło być złudzenie. Nie lśniły już, lecz świeciły ostrym, oślepiającym blaskiem. Odwróciłem głowę i zamarłem w bezruchu.

Ściany hali rozstępowały się, znowu mieliśmy przed sobą otwartą przestrzeń, nakrytą niebem, po którym wędrowały chmury. Pośrodku równiny znowu wyrastało miasto.

— Powtórka — rzucił Riva.

Ale to nie była powtórka. A jeśli nawet, to powtórka jakiejś dawno zapomnianej lekcji historii. Historii Ziemi.

Odwróciłem wieżyczkę i powiększyłem obraz. W ekranach ukazał się wycinek centralnej części miasta.

Koszmar. Tylko to słowo mogło oddać przerażającą treść widowiska, jakim nas tym razem uraczono.

Powiększenie było bez porównania większe aniżeli wtedy, kiedy obserwowaliśmy strzeliste konstrukcje, zawieszone nad wielobarwną połoniną. W wizerunku domów, ulic, pojazdów i postaci ostro rysowały się kontury najmniejszych szczegółów.

Było to jedno wielkie, wielowarstwowe mrowisko mechaniczne i ludzkie. Zbite, skotłowane strumienie osób i pojazdów przewalały się przez węższe i szersze ulice i z nieopisanym jazgotem i nie maskowaną wzajemną wrogością. Szerokie, szklane drzwi domów, sklepów i urzędów nie zamykały się w ogóle, kotłowały się w nich przeciwbieżne tłumy ludzi pochłoniętych, jak można było sądzić, jedynym pragnieniem: wyprzedzenia innych. Tuż nad chodnikami mrugały ostrymi, oślepiającymi światłami wielopiętrowe reklamy. Nad tym wszystkim unosiła się odrażająca, brudnosina mgiełka zmieszana z wszechobecnym kurzem.

Ulicami przeciskały się archaiczne poduszkowce, ryczały spalinowymi silnikami piętrowe autobusy, niemal zawadzając o przęsła ciasno stłoczonych żelbetowych zawijasów, którymi pomykały wagoniki jednotorowych kolejek. Małe i ciche samochody elektryczne, wypełniające szczelnie każdy skrawek wolnej przestrzeni na jezdniach i chodnikach, przesuwały się w ślimaczym tempie, chwilami zastygając na kilka, a nawet kilkanaście minut w niekończących się wielowarstwowych szeregach.

To miasto — tak bardzo różne od barwnej kompozycji harmonijnych brył, jaką zademonstrowano nam tam, na górze — było naszym ziemskim miastem. Każde dziecko potrafiłoby bez trudu określić epokę, z jakiej pochodziło. I nie była to wcale tak bardzo odległa epoka. Jeśli chodzi o czas. Bo pod wszystkimi innymi względami dzieliła nas od niej przepaść większa niż swego czasu neandertalczyka od budowniczych egipskich piramid. Dwudziesty pierwszy wiek. Pierwsza połowa. Szczytowa faza kryzysu cywilizacyjnego.

Od stu lat mamy to za sobą. Za sobą?

Coś we mnie nagle drgnęło. Przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z Itią. Kiedy to było? Przedwczoraj? Trzy dni temu?

Sześć lat. Mniejsza z tym. Czas nie ma w tym wypadku znaczenia. Jak to ona powiedziała? „I ty myślisz, że jesteś maszyną?”

Wzruszyłem ramionami. Nonsens. Nigdy nie uważałem się za maszynę. Tak tylko mówiłem, żeby przestała myśleć o mnie i o Usterze. Ale o to, czy człowiek najgorsze kłopoty z sobą samym ma już na zawsze z głowy, pytałem naprawdę. Była w końcu historykiem. I jedyne, co potrafiła mi odpowiedzieć, to że nie jestem cyborgiem. Czyżby krótka refleksja, nie refleksja nawet, przelotna myśl, jaką wtedy wypowiedziałem, trafiła w coś, co tkwiło w niej głęboko, może nawet głębiej, niż sama zdawała sobie z tego sprawę?

Zostawmy to. Tak czy owak miałem teraz przed oczyma obraz ubiegłowiecznego kryzysu w całej jego okazałości. I mogłem być pewny, że nie zakomponowano go tutaj, w podziemnej bazie na obcym globie, żeby nam zrobić przyjemność. Ale też nie przypadkiem.

— Skąd oni to wzięli? — spytałem półgłosem, nie patrząc w stronę, gdzie siedział Riva.

Milczał dłuższą chwilę. Wreszcie odchrząknął i wykrztusił:

— Myślisz, że to nasi?

Nie myślałem, że to nasi. Kompletna bzdura. Ostatnią rzeczą, jaką mogłaby zrobić wyprawa kontaktowa w środowisku obcej cywilizacji, byłoby demonstrowanie holowizyjnych filmów, obrazujących najczarniejsze karty naszej historii.

— Nonsens — burknąłem.

Skinął powoli głową.

— Nonsens — powtórzył. Po chwili dodał, jakby z przekąsem: — Może im opowiedzieli?…

W tym momencie zaświtała mi niedobra myśl.

— Zapis?

Riva wstał. Chwilę tkwił bez ruchu, zbliżając hełm do iluminatora, wreszcie odwrócił się powoli, podszedł bliżej i położył rękę na oparciu mojego fotela.

— Projekcja pól mózgowych? — odpowiedział pytaniem. — Ale kto z naszych, u licha, mógł myśleć o czymś takim? Albo tak się zachować…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Strefy zerowe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Strefy zerowe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Strefy zerowe»

Обсуждение, отзывы о книге «Strefy zerowe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x