— Przestań. Przestań natychmiast, bo się rozpłaczę i wtedy nareszcie mnie polubicie. Ale mnie nie powinno się lubić. Istnieję po to, żeby przerażać. Bronić, odstraszać, zagradzać drogę, napawać odrazą, wreszcie… zabijać. Pomyliłaś się.
— Znowu się zgrywasz — powiedziała z niechęcią.
— Nie jest ci chłodno? — spytałem. Podskoczyła, jak ukąszona przez osę.
— Już idę — zawołała. — Nie miałam zamiaru…
Wyciągnąłem szybko ramię i przytrzymałem ją za rękę. Moje pałce pozostały na jej przegubie nieco dłużej, niż to było konieczne. Ale w końcu można czasami pozwolić swoim własnym palcom na odrobinę samodzielności. Jeśli im się tam podobało…
— Myślałem — powiedziałem szybko — czy nie weszłabyś do mojego pojazdu. Dochodzi bądź co bądź jedenasta…
Chwilę jeszcze czułem opór, jaki stawiała mojej dłoni, po czym odprężyła się.
— Nie jest mi zimno — odrzekła. — Po takim dniu? Zwariowałeś?
Pomyślałem, że to ostatnie przypuszczenie może się naraz okazać zupełnie trafne. Cóż u licha strzeliło mi do głowy, żeby zapraszać ją do ciasnej kabinki, na jeden z dwóch foteli, w których człowiek tkwił jak owoc w swojej skorupie?
— Powiedz mi — zacząłem pośpiesznie — czy dużo jeszcze macie tu takich rzeczy, jak ta cała „galeria przodków”? Równie… nazwijmy to tak, intrygujących? Takich, oczywiście, o których jeszcze nie wiem?
Myślała przez chwilę.
— Nie… chyba nie. Wszystko, co zrobiliśmy dotychczas, to dopiero rekonesans. Opracowaliśmy plan… i badamy jeden zaledwie rejon. A właściwie też jeszcze nie badamy, tylko katalogujemy zabytki. Miną lata, zanim…
— To wiem. Ale może to być coś, co wam wydaje się zwyczajne, ale co mnie musiałoby zdziwić. Nic nie przychodzi ci na myśl?
Znowu zastanawiała się jakiś czas.
— Czegoś konkretnego, jak te obrazy czy ten szpital, już chyba nie ma… — odezwała się wreszcie z wahaniem. — Istnieją różne hipotezy dotyczące poszczególnych wykopalisk… ale to cię pewnie nie interesuje. Wiesz, o czym sobie pomyślałem? Łączność… Nigdzie nie natrafiliśmy dotąd na jakiekolwiek ślady przewodów elektrycznych, kabli, telefonów, nadajników, anten… zwłaszcza anten. Pamiętasz, jak to u nas wygląda… te olbrzymie, wysokie budowle, pozostałe po dawnych systemach łączności, zanim nie przerzuciliśmy wszystkiego na orbity. Aparatura mogła ulec zniszczeniu, to jasne, ale w tych kilku miastach, które zbadaliśmy dotąd z powietrza, nie znaleźliśmy śladu ruin masztów czy wież przekaźnikowych. Jeśli dodać do tego ów brak przewodów… w końcu trochę ich aparatury już mamy, więc mógłby się wśród niej zaplątać jeden chociażby sprzęt pełniący funkcję dawnych ziemskich telefonów… to jednak jest zastanawiające. Lana ma pewną tezę…
— Lana? — powtórzyłem mimo woli. Dziewczyna urwała i milczała krótką chwilę, jakby musiała coś przemyśleć. Kiedy odezwała się znowu, w jej głosie zadrgała jakaś nowa nutka, która nie była mi niemiłą.
— Tak. Otóż Lana uważa, że to, czego myśmy nauczyli się od ziemskich roślin tak niedawno, ci tutaj umieli dziesiątki tysięcy lat temu. Że w ogóle w tym kierunku rozwijali swoje systemy łączności… i zapewne nie tylko łączności. Może i sterowania procesami psychicznymi… społecznymi nawet. Byłaby to wielka rzecz, taka cywilizacja.
— Wielka — przerwałem. — Tym bardziej że ktoś, kto sprawowałby w niej rządy, mógłby w każdej chwili zapomnieć o podobnych drobnostkach jak wola ogółu, nie mówiąc już o opozycji. Z takim społeczeństwem można było zrobić wszystko…
— Pod warunkiem, że się tego chciało — wpadła mi w słowo. — Ty zawsze we wszystkim doszukujesz się ciemnych stron. Ale jeśli te istoty rozwinęły tak wcześnie naukę o polach bioelektrycznych i falach biologicznych, to fakt ten jednak świadczy o wewnętrznej strukturze ich społeczeństwa. To oczywiste —.stwierdziła z przekonaniem. — Tak więc mieli od razu łączność ponadczasową, zapewne na długo przedtem, zanim poznali istnienie nadprzestrzeni…
— Nie znaleźliście cmentarzy? Szkieletów?
— Och, mnóstwo. Jak wszędzie, gdzie człowiek dotknie łopatą ziemi. Byli dokładnie tacy, jak ci na obrazach. Gdybym nie wiedziała, że jestem w układzie Millsa, w obcym skupisku gwiezdnym, mogłabym myśleć, że rozkopują jakieś miasto Sumerów czy jednego z ludów zamieszkujących Imperium Amazonki.
— Wiesz — powiedziałem z namysłem — człowiek ruszając w kosmos na poszukiwanie innych rozumnych istot wyobraża sobie, jak one mogą wyglądać. Opisywano już owady o zminiaturyzowanych neuronach, monstrualne małpy, myślące stwory zbudowane z materii nieorganicznej… niezliczone typy maszkar, posługujących się mackami, ogonami, oczami rozsianymi po całym ciele… ale kiedy spotyka się chociażby tylko pozostałości stworzeń — zupełnie obcych stworzeń, a równocześnie całkiem takich samych jak my — to jest w tym coś obrzydliwego… Mniej raziłyby mnie już te wszystkie macki i potworności. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie w owej idiotycznej galerii.
— Nie uważam tak — odpowiedziała zimno. — Osobiście wolę palce od macek. Co to jest? — spytała niezmienionym tonem. Poszedłem ze jej wzrokiem i drgnąłem. — Zaczyna się — mruknąłem, odruchowo dotykając palcami pasa, przy którym tutaj nosiłem moją miniaturową centralkę łączności.
Daleko nad morzem zajaśniała szeroka tęcza. Śmieszne, ale jej widok przyjąłem z pewnego rodzaju ulgą. Zbyt długo już nic się nie działo… jak na wspomnienia pierwszych dni czy raczej właśnie nocy, spędzonych na Petty.
Tęcza rozpalała się w oczach. Wprost z morza bił w niebo mieniący się barwami słup, zakręcający nieregularnie na firmamencie. Za chwilę łuk wyprostuje się, wyrówna, a potem będą te poziome pulsujące koła…
— Ja muszę to zobaczyć! — Aria skoczyła i zanim zdążyłem ją zatrzymać, puściła się biegiem ku brzegowi morza.
— Stój! Pole!
Była noc. Pole siłowe otaczało bazę ciasną i szczelną siecią. Każdego, kto jej dotknie, ta sieć pochwyci i nie wypuści… żywego.
— Aria!
Pędziła dalej. Pomyślałem o nadajniku i przypomniałem sobie, że po obchodzie automatów zablokowałem stabilizatory pola. Teraz musiałbym wydać kilka poleceń po kolei. Przed Arią pozostało zaledwie trzydzieści metro w bezpiecznej przestrzeni. Potem…
Nie zdążę. Może, ale to ryzyko, na które nie wolno mi sobie pozwolić. Pole było oczywiście oznakowane od wewnątrz, tylko że ona w ferworze pominie ostrzegawcze światełka i znaki…
Wszystkie te myśli przeleciały mi przez głowę w ułamkach sekund. Już biegnąc szukałem palcami klawiszy łączności i blokady.
— Aria!!!
Jeszcze dwadzieścia metrów przede mną. Dziesięć. Ostrzegawcze lampki, niemal niewidoczne z większej odległości, były tuż. Za chwile…
Potknąłem się i poleciałem do przodu. Z trudem złapałem równowagę, ale straciłem kilka metrów. Biegła wprost w barierę siłową, za moment przetnie ją, niemal ocierając się o czerwone światełko…
Wykonałem kilka ostatnich, rozpaczliwych skoków i wreszcie udało mi się jej dopaść. Zacisnąłem garść na bluzce na plecach i ile sił szarpnąłem dziewczynę do tyłu. Zauważyłem jeszcze, jak upadła i była to ostatnia rzecz, którą zanotowała moja świadomość. Przed oczami zawirowały mi koła. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem otworzyć ust. Serce podskoczyło we mnie jak sprężyna i ucichło.
Powieki ciążyły mi niczym po wielu nieprzespanych nocach. Otworzyłem oczy i natychmiast zamknąłem je na powrót. Przez ten ułamek sekundy wydawało mi się, że widzą stojącego nade mną całkiem obcego faceta. Nonsens. Majaczenia.
Читать дальше