— Nie sądzę — mruknąłem z powątpiewaniem. — Twój uczeń był zresztą zapewne paleobiologiem, a nie archeologiem. Poza tym ja mam na imię Ago. A ponieważ i tak ani ja was nie zwerbuję do „Trójki”, ani wy mnie nie nauczycie paleobiologii, to lepiej od razu powiedzcie, o co chodzi. Zresztą — podszedłem jeszcze bliżej, oparłem się ramieniem o burtę janusa i mówiłem z uśmiechem, który powinien był osłabić wymowę tego, co musieli usłyszeć — obawiam się, że wiem. Beccari i Zamfi, prawda? Przykro będzie wam mnie przekonywać… nie mówiąc już o proszeniu, więc powiem od razu, że nie da się zrobić. Wypełniam tylko moje obowiązki. Proszę was, j a mogę was prosić bez tego, żeby skręcały się we mnie wnętrzności, otóż proszę was, nie psujcie mnie i sobie tego wieczoru. Jest miły. A oni odlecą na Ziemię dokładnie tak jak powiedziałem… pierwszym statkiem.
Dłuższą chwilę panowała cisza. Przerwał ją Semow.
— Szkoda — mruknął — że nie słyszałeś, jaką mowę wygłosiła nam dzisiaj na twój temat Aria. Że cię nie rozumiemy, że gdyby ktoś archeologom niszczył stanowiska i tratował zabytki, to także wystąpiliby bezwzględnie w imię swojej specjalności… i pracy, którą służą nie tylko sobie. Powiedziała także…
— … że jestem miłym chłopcem, którego warto zaprosić na party — dopowiedziałem czując, że ogarnia mnie pasja. — Arika? Drobna, pikantna bruneteczka w zbyt skąpym kostiumie kąpielowym? Nie rozpowiadajcie zbyt głośno tego, co o mnie mówiła. Jej chłopiec może jeszcze unieść się zazdrością i wstąpić do SAO. Nie obciąłbym jej tego robić…
— Po pierwsze — przerwał mi spokojnie Semow — jestem o tyle starszy, że powinieneś pozwolić mi dokończyć, kiedy mówię… a nie mam zwyczaju mówić zbyt długo. Po drugie zastanów się sam nad tym, dlaczego zezłościło cię to, co mówiła Aria. Może zrozumiesz, że istnieją różne postawy wobec innych. Po trzecie wreszcie — uśmiechnął się — ona nie ma chłopca. A co do party, to byłoby nam bardzo miło, gdybyś teraz na przykład poszedł z nami na kolację. Mnie przynajmniej byłoby głupio tak siedzieć tutaj w małym wozie, wiedząc, że tuż obok są ludzie. No, jak?…
Milczałem. Leski odchrząknął po chwili, przestąpił z nogi na nogę jak zakłopotany chłopiec i mruknął:
— Czy wezwałeś już statek, który zabierze Zamfiego i Beccariego?
Nie, to beznadziejne. Cały gniew opadł ze mnie jak mgła. Sytuacja doprawdy groteskowa. Oni… i ja. I Aria…
— Nie — odpowiedziałem. — Nie mówiłem, że odlecą specjalnym statkiem. Oświadczyłem tylko, że zabierze ich pierwszy, który przyleci…
— Ależ — nie wytrzymał Leski — przecież jesteśmy tutaj dopiero trzy tygodnie! Minie pół roku, zanim…
— Nie o to chodzi — spróbował ratować sytuację Semow. — Oni…
— Jesteś pewny, że nie o to chodzi? — nie potrafiłem sobie odmówić szczypty ironii w głosie, co mogło stanowić rewanż za lekcję, jakiej mi przed chwilą udzielił. — Więc powtórzcie im naszą rozmowę. Proszę was o to. Zobaczycie, czy te pół roku nie zrobi na nich wrażenia… co najmniej takiego, jak na was. Jesteście jednak dziecinni. Za pół roku będzie im równie przykro odlatywać stąd, jak gdyby to było jutro. To wszystko, co mogę wam powiedzieć. A co do kolacji… dziękuję. Mam jeszcze trochę pracy, zresztą… wolałbym nie być obecny, gdyby komuś znowu przyszła ochota wygłosić mowę na moją cześć. I tak będzie wesoło, kiedy im wyjaśnicie ich pomyłkę… to znaczy, że nie mówiłem ani słowa o specjalnym statku. Dobranoc i… smacznego.
Odwróciłem się i nie oglądając się już na nich, wlazłem do mojego pojazdu. Pracy nie miałem już żadnej. Niestety nie. Ale po co było przedłużać scenę, która z pewnością żadnej ze stron nie sprawiała przyjemności?
Posiedziałem po ciemku kilkanaście minut, po czym wyszedłem ponownie. Postanowiłem obejść automaty strażnicze i sprawdzić natężenie pola. Oczywiście nie musiałem tego robić. Coś jednak, u licha, robić trzeba.
Kiedy wracałem, półtorej godziny później, zmęczony i równie bezrobotny jak w chwili, kiedy zaczynałem ten nonsensowny spacer, przed moim janusem stała Aria. Oparła się o maszt podtrzymujący lampę, złożyła ramiona na piersiach i wyglądała, jakby miała zamiar się zdrzemnąć. Albo zanucić dumkę.
— Ostatnio nie mogę ani na moment odejść z tego miejsca — powiedziałem wychodząc z cienia — żeby natychmiast ktoś nie przychodził mnie zastąpić. Przyniosłaś mi kawałek tortu, który został z kolacji?
Na dźwięk mojego głosu drgnęła i szybko opuściła ramiona. Następnie oderwała plecy od masztu i wyprostowała się.
— Możesz przyprawić człowieka o rozstrój nerwowy — oświadczyła niezbyt zdecydowanym głosem. — Wyszłam się przejść… i zauważyłam, że cię nie ma. A ponieważ wszyscy powinniśmy się troszczyć o bezpieczeństwo ludzi na tej obcej planecie, więc postanowiłam poczekać i przekonać się, czy wrócisz cały i zdrowy…
— Mogłaś użyć nadajnika — odpowiedziałem z przyganą. — Zapamiętałaś coś z tego, czego was uczyłem, ale niezbyt dokładnie…
— Przyjemnie się z tobą rozmawia — powiedziała bez zastanowienia. — Chciałabym cię kiedyś zobaczyć w sytuacji, w której byłbyś zdany na innych. Taki grzeczny, układny, czekający na jeden gest, uśmiech czy skrzywienie brwi kogoś, z kim byś się musiał liczyć.
— Liczę się ze wszystkimi — odpowiedziałem w dalszym ciągu poważnie. — Niestety nie mogę tylko przewidzieć, co niektórzy z tych „wszystkich” zrobią. Gdybym na przykład przeczuł, że ktoś z was będzie wznosił toasty za moje zdrowie i przekonywał bliźnich, że nie jestem zupełnie zły, tylko miałem trudne dzieciństwo, to prawdopodobnie wystartowałbym zawczasu, poleciał do najdalszej galaktyki i nigdy nie wrócił. Ze wstydu…
— Powiedzieli ci — jej ton stał się teraz przekorny. — A ja słyszałam, że mówiłeś coś o pikantnej brunetce. Sem powiedział przy wszystkich, że ci się podobam. Czy to prawda?
— Semow jest zwyczajnym intrygantem — zapewniłem ją szybko — żeby nie rzec rajfurem. Nie zwracajmy na niego uwagi, bo mogą z tego wyniknąć kłopoty. Jak to się dzieje, że takie dziewczyny nie mają chłopców?…
Nie odpowiedziała. Poczułem, że to ostatnie zdanie było już niepotrzebne. Dziwne. Podobne myśli nigdy nie przychodziły mi do głowy… może nie nigdy, ale dawno. Akurat odkąd…
— A czy wy nie macie swoich dziewcząt? — zrewanżowała mi się po dłuższej chwili. Tylko tego pytania mi teraz brakowało. I w dodatku wiedziałem, że powinienem siedzieć cicho. Po tym, co sam przed chwilą powiedziałem…
— Przepraszam… — usłyszałem po jakimś czasie wypowiedziane cichym szeptem. Zaczerpnąłem głęboko powietrza.
— To ja przepraszam odpowiedziałem. Sam się zdziwiłem, jak chłodno to zabrzmiało. — Tak się składa — ciągnąłem — że nie powinienem mówić o dziewczętach… czy… — ponownie odetchnąłem głęboko — Beccari i Zamfi pozbyli się już złudzeń?
Trwało z pół minuty, zanim odpowiedziała. Nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć. Kobieca intuicja… czy istnieje jeszcze coś takiego w naszych czasach, kiedy dzieci w przedszkolu dysponują aparaturą informatyczną, mniej zawodną niż człowiek? Poza zupełnie wyjątkowymi sytuacjami?…
— Tak. Zrozumieli, zdaje się, że nie chciałeś robić im przykrości, tylko wykonujesz swoje zadania.
— O tym właśnie podobno usiłowałaś ich przekonać?
— A czy tak nie jest? Zaśmiałem się. Odrobinę zbyt głośno.
Читать дальше