— Możesz to tak określić — mruknął. — Nie chodzi o słowa…
— Nie — zgodziłem się. — Chodzi tylko o jasne postawienie sprawy. Sądzicie, że obcy przechwycili Weytha wraz z jego statkiem, znaleźli sposób, żeby Weyth „przypomniał” sobie swoją przeszłość wraz z całą wiedzą o Ziemi, jaką posiada każdy człowiek, wydobyli z niego tę wiedzę, a potem z kolei pozbawili go pamięci, żeby nam nie mógł opowiedzieć o nich. Sądzicie także, że mogli go w pewien sposób przeprogramować, to znaczy przekształcić naszego agenta, wysłanego do nich, we własnego szpiega u nas. Czy macie na to jakieś dowody poza faktem, że wrócił nie pamiętając niczego?
Bess przełknął ślinę i przytaknął ruchem głowy.
— Niektóre zespoły statku były ruszane… — wymamrotał. — I to takie, których pilot w czasie lotu nie ma powodu dotykać. Sekcja komputera… ta przystawka z zapisem jego osobowości…
— Przystawka? A więc dlatego przypuszczacie, że zanim znowu o wszystkim zapomniał, odzyskał na jakiś czas wiedzę o swojej przeszłości. Rozumiem. To znaczy, że sprawa rzeczywiście wygląda poważnie. Teraz wreszcie mogę się zabrać do pracy. Kiedy mam zacząć?
— Zaraz… — bąknął. — Czy sądzisz, że możemy czekać…
Nie, nie sądziłem tak. Weyth. Nie będzie to miłe…
— Nie wiem jeszcze — powiedziałem wstając — dlaczego pomyśleliście akurat o mnie? Przecież są tu ludzie, którzy programowali lot… i pilota?
— Ale żaden z nich nie był nigdy ani przez moment w skórze obcego — wyznał wreszcie Bess. — Wiesz, w postaci tego owłosionego faceta. To stwarza pewną trudność… natury psychicznej — skrzywił się przy tych słowach, jakby połknął cytrynę. Trudności „natury psychicznej” nie były u nas na ogół przyjmowane do wiadomości…
Zatrzymałem się.
— Czyli on dalej jest kosmaty? — stwierdziłem raczej, niż spytałem. — I nadal nic nie wie?
Bess wzruszył ramionami.
— Mówi, że nie wie. To właśnie trzeba sprawdzić. Przecież zaczęliśmy od tego…
Odetchnąłem głęboko.
— Tak, zaczęliśmy od tego — potwierdziłem. — Pytanie tylko, na czym skończymy. Oczywiście tam, gdzie on teraz jest, znajdę wszystkie zapisy, jakie ocalały z jego lotu… bębny pamięciowe, notatki automatów pokładowych i tak dalej?…
— Nic nie ocalało — burknął Bess. — Gdybyśmy mieli zapisy, nie fatygowalibyśmy ciebie. Chodzi tylko o to, co uda się wydusić z samego Weytha… myślałem, że to zrozumiałeś — zakończył z ironią.
— Zrozumiałem — rzuciłem stojąc już w otwartych drzwiach. — Ale chciałem się upewnić. Zapytać się nie można?…
— Jak się nazywasz?
— Weyth.
— Kim jesteś?
— Należę do was.
— Co to znaczy?
— Nie wiem. Muszę słuchać Bessa i wykonywać zadania, które mi zleci.
— Jakie to są zadania?
Wzruszył ramionami i rozłożył bezradnie ręce.
— Nie dostałem jeszcze żadnego. Nie mam pojęcia.
— Bardzo płynnie się wysławiasz. Skąd znasz tak dobrze nasz język?
— Powiedziano mi, że to mój język. Kiedy przyleciałem, znałem tylko nazwy kilku aparatów pokładowych. Potem nauczyli mnie mówić?…
— Kto to był Mohammed? Spojrzał na mnie bezradnie.
— Nie wiem… kto?
— Co ci mówi słowo: Szekspir? Zastanowił się. Chwilę myślał, po czym potrząsnął głową.
— Einstein? — rzuciłem.
— Nie wiem — burknął z pewnym zniecierpliwieniem. — Znam te słowa, które są mi potrzebne, aby wyrazić, co myślę… nie wiem, dlaczego tak jest. Nie myśl, że zwariowałem. Powiedzieli mi przecież, że specjalnie pozbawiono mnie pamięci. Wiem także, że mogę ją w każdej chwili odzyskać. Czemu tego nie robicie? Przecież jeśli czegoś chcesz się ode mnie dowiedzieć?…
— Więc ty i ja należymy do jednego świata? — powróciłem do początku rozmowy. — I mówimy „naszym” językiem. Moim i twoim? Spójrz na siebie i na mnie. Czy jesteśmy podobni?
Obrzucił wzrokiem swój korpus, porośnięty znaną mi tak dobrze rudawą sierścią i wykrzywił małpią twarz w gorzkim uśmiechu.
— Przecież tak nie wyglądam naprawdę. Ktoś przeprowadził operację…
— Kto?
— Nie wiem.
— Po co?
— Żebym mógł udawać kogoś innego, niż jestem. Jak długo to jeszcze będzie trwało?
— To zależy tylko od ciebie. Od tego, kiedy sam, bez naszej pomocy przypomnisz sobie, kim jesteś naprawdę. Kiedy nam powiesz, co widziałeś, kim są istoty, które spotkałeś, i czego od ciebie chciały. No więc?
— Przecież mówię, że nie wiem! — krzyknął prawie.
— Nie unoś się — upomniałem go spokojnie. — Wiesz, co to jest? — wskazałem stojącą pod ścianą skrzynię, z której wybiegała sieć cieniutkich, różnokolorowych kabli. Spojrzał w tę stronę i z powrotem zwrócił wzrok na mnie.
— Nie. Ale za każdym razem, kiedy ktoś do mnie przychodzi, podłączacie to urządzenie… — zerknął ku swojemu lewemu ramieniu, na które opadał rożek tkwiącej na jego głowie kapuzy. Właśnie u czubka tego niecodziennego nakrycia głowy zbiegały się wszystkie kabelki, wychodzące ze skrzyniowatej aparatury. Wyglądało to, jakby przyozdobił swój świąteczny strój dziwacznym pióropuszem. Tyle że nie miał na sobie żadnego stroju.
— To da mi znać, ile razy przyjdzie ci ochota zełgać — oświadczyłem zgodnie z prawdą. — Taka maszyna. Nie wolno jej używać… na Ziemi. No więc?
— Jak mogę zełgać — odpowiedział od razu — skoro nie pamiętam, co jest prawdą? Zapomniałeś, zdaje się, że myślę zupełnie normalnie. Tyle że nic nie wiem…
— Ile jest dwa razy dwa?
— Cztery.
— Skąd to wiesz?
— Pewnych podstawowych pojęć nauczyłem się po powrocie. Bess nie krył wcale, że robią to, ponieważ inaczej nie mogliby mnie nauczyć mówić. Kwestia pojęć…
— Jakim systemem liczysz? Pomyślał chwilę.
— Dziesiętnym… — odrzekł wreszcie z wahaniem.
— A widzisz — skinąłem głową. — To już pewna informacja… dla kogoś, kto bardzo chce dowiedzieć się czegoś o tobie, a nie wie, od czego zacząć. A jakie znasz inne systemy?
Zmarszczył brwi.
— Inne… nie wiem.
— Kto to jest Bess?
— Nie wiem. Ktoś, kogo mam słuchać… Zaczerpnąłem tchu. Zrób tu coś z takim.
Przyjrzałem mu się. Był zmęczony. Zmęczony i zbity z tropu. Ale trzymał się. On sam, być może, naprawdę nie pamiętał nic. Ale jego ciało, węzły nerwowe, neurony pamiętały trening facetów z „Trójki”. Trzymał się. Kto wie, może właśnie dlatego.
Przyszło mi na myśl, że to niezbyt miłe, że tak się go czepiam. Nawet gdyby rzeczywiście wpadł komuś w łapy i gdyby ten ktoś postanowił z tego skorzystać, on nie mógł mieć z tym nic wspólnego. Tego byłem już prawie pewny. Prawie. Jedno małe słówko…
— Opowiedz mi, jak to było?… Nie jesteś głodny?
Zaprzeczył ruchem głowy. Barwny czub na szczycie kapuzy poruszył się, wydając cichy, nieprzyjemny szelest.
— Nie chce ci się pić?
— Nie.
Poprawiłem się w fotelu. Sam miałem już dosyć. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzecia godzina, od kiedy tu wszedłem.
— No to powiedz mi wszystko po kolei — powtórzyłem. — Wiesz już, że poleciałeś do gwiazd. Co robiłeś przedtem?
— Pracowałem tutaj. Moim szefem był Bess. Nazywałem się tak, jak teraz.
— Miałeś rodzinę? — przy tym pytaniu musiałem spuścić wzrok.
— Nie.
— Powiedz wszystko, co pamiętasz. Zastanawiał się. Niezbyt długo.
— Nie pamiętam już niczego. Gdybyś mnie spytał o coś konkretnego… — zawiesił głos.
Читать дальше