Konkretnego? Od początku nie robiłem niczego innego. Niech tam. Spróbują.
— Co to jest? — spytałem, odpinając od pasa mój ręczny anihilator. Przedtem raz jeszcze nieznacznie zerknąłem na wskaźnik mocy. Strzałka stała na zerze.
— To?… Nie wiem.
— To jest broń — powiedziałem. — Można nią rozwalić całą stację, wszystkie mury, które nas otaczają — zatoczyłem lufą miotacza szerokie półkole — pozabijać wszystkich ludzi na całym tym globie i w ogóle narobić mnóstwo zamieszania. Tu jest spust — wskazałem ostrożnie palcem. — Weź to… — wyciągnąłem rękę i podałem mu anihilator, trzymając go za lufę.
Przyjął go bez wahania i od razu zacisnął palce na uchwycie, tak jakby to robił na ćwiczeniach. Prawidłowy odruch. Jego dłoń zachowała pamięć tego uchwytu. A jego umysł?
— Trzymasz go prawidłowo — zauważyłem obojętnie. — A mówiłeś, że nie pamiętasz…
Wzruszył ramionami i nic nie powiedział. Westchnąłem.
— Strzelałeś z tego kiedyś? — spytałem. Odwrócił się i przechylił głowę do tyłu. Tak właśnie powinno się robić, jeśli nie chce się czekać kilkudziesięciu sekund, aż oczy ochłoną po błysku anihilacji.
— Strzel — powiedziałem. Spojrzał na mnie szybko.
— Przecież mówiłeś?… — w jego głosie zabrzmiało szczere zdumienie.
— Mówiłem. Nie strzelaj.
— To na nic — powiedziałem godzinę później Bessowi w dyspozytorni. — Albo naprawdę nic nie pamięta, albo ci, którzy go przerobili, są lepsi od nas… w naszej dziedzinie. Możemy mu dać spokój. Pozostaje przecież aparatura pokładowa. Może ona nam coś powie… nie myślę oczywiście o bębnach pamięciowych, lecz o tym, co tamci z nią robili. Chyba nie macie jeszcze pełnej analizy?
Bess nie odpowiedział. Przez chwilę siedział, wpatrując się we mnie nic nie mówiącym wzrokiem, po czym nagle wstał, podszedł do okna i odwrócił się do mnie plecami. Pozostał tam dość długo. Tak długo, że mi się to sprzykrzyło.
— Jeszcze tu jestem — warknąłem. — Jeśli mnie nie potrzebujesz, to sobie pójdę. Nie spałem kilkanaście godzin, a przedtem miałem trochę zajęcia…
Ocknął się wreszcie. Nie patrząc w moją stronę podszedł do swojego pulpitu, otworzył jakąś klapkę i z niewielkiej skrytki wyciągnął jeszcze mniejszy przedmiot. Mówiąc ściśle, przedmiot ten był tak mały, że dopiero po pewnej chwili zauważyłem go spoczywającego na otwartej dłoni Bessa.
— Co to jest? — spytałem.
— Nadajnik. On miał to przy sobie — mruknął, ściszając głos. — Był wszyty w skórę pod pachą. Przekazywał nam informacje, a równocześnie kontaktował się z komputerem. Kiedy Weyth wrócił, miał to tam, gdzie powinno być. Nadajnik pracował. Tyle że ani my, ani nasze komputery nie odbierały jego sygnałów. Częstotliwości się zgadzały. Wszystko się zgadzało. Tyle że emisja nie była przeznaczona dla nas… Poczułem, że ogarnia mnie nieposkromiona pasja.
— Czy jeszcze o czymś „zapomniałeś” mnie poinformować? — spytałem słodkim tonem. — Może ty także przeszedłeś w kosmosie jakąś kuracją? Albo tu, na miejscu, żeby się nie fatygować? A może boisz się, że i ja zacznę przekazywać zdobyte od Weytha informacje nie temu, komu powinienem? Jeśli tak, możesz przestać się martwić. Nie mam żadnych informacji. I nie będę ich miał. Zwłaszcza jeśli dalej będziecie trzymać nade mną to sitko, przez które od czasu do czasu kapnie przypadkiem jakaś wiadomość o tym, co się tu naprawdę dzieje.
Przyjął to spokojniej, niż mogłem się spodziewać. Zbyt spokojnie. Nie był to pocieszający objaw.
— Nie wiemy nic — mruknął, odkładając mikronadajnik na poprzednie miejsce. — Nic… — powtórzył w zadumie.
Ochłonąłem. Coś mi się tu jednak nie zgadzało.
— Nie znacie choćby kierunku emisji? — spytałem. — To skąd w ogóle wiecie, że to nadawało?
— Tak orzekli specjaliści — odparł po chwili i nagle zrozumiałem, że i jemu nie wszystko powiedziano od razu. Kto wie, czy w ogóle wiedział już, co naprawdę wyniuchali „nasi specjaliści”.
— Co robimy? — spytałem łagodniejszym tonem.
Wzruszył ramionami.
— Na razie porozmawiaj z nimi jeszcze. Jak tylko dowiem się, czy da się coś wywnioskować z tego, co pozmieniali na naszym statku, powiem ci. Dzisiaj… nie wiem już o niczym, o czym byś i ty nie wiedział. Wystarczy? Skinąłem głową.
— Owszem — zgodziłem się. — Najzupełniej. W każdym razie Weythowi. Długo będziecie go trzymać w tej skórze… z dwoma garbami?
Wyprostował się i zmierzył mnie pochłodniałym nagle spojrzeniem.
— Tak długo, dopóki wszystko się nie wyjaśni — burknął. — Może zawsze. Żal ci się go zrobiło?
— Żal? — powtórzyłem ciszej. — Nie. Przecież to trafiło na niego, a nie na mnie. Albo na przykład na ciebie. Żal? Skądże…
— Kiedy wracałeś, musiałeś nadzorować pracę automatów — mówiłem, wsłuchując się w brzmienie własnego głosu. Był w nim spokój i pewność, których źródła pozostawały poza kontrolą mojej świadomości. — Przypominasz sobie manewry, jakie wykonałeś?
Poruszył bezradnie głową. — Nie. Nie mam pojęcia, jak tu trafiłem. Pamiętam wszystko od momentu… jak by to powiedzieć… w pewnej chwili uprzytomniłem sobie, że jestem w kosmosie, sam na pokładzie, i że wracam do domu. Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Byłem pewien, że wszystko jest w porządku. Widziałem przed sobą wskaźniki, pulpity, ekrany… czułem jakiś zamęt w głowie… i to wszystko.
— Nie bałeś się, że coś nawaliło? Że wylądujesz w sąsiedniej galaktyce… albo nie wylądujesz wcale?
— Nie. Wiedziałem, że statek idzie tak, jak powinien… mówiłem przecież dopiero co…
— Dużo rzeczy mówiłeś — przerwałem. — Tylko niewiele z tego wynika. Bardzo niewiele…
— Kiedy znowu zrobicie ze mnie człowieka? — spytał po dłuższej chwili milczenia. — O co wam właściwie chodzi? Przecież przekonaliście się, że rozumieją zupełnie prawidłowo. Kiedy będę miał normalny zasób wiadomości, łatwiej mi będzie wam pomóc… w każdym razie będę miał więcej danych…
Może to i racja — pomyślałem. — Tylko że „nasi specjaliści” prędzej przerobią go na kozę, aniżeli uznają tę rację. Nie mówiąc już o wyciągnięciu z niej praktycznych wniosków.
— Nie możemy ryzykować — odpowiedziałem. Chciałem być w stosunku do niego lojalny… do pewnego momentu. Tyle mogłem zrobić.
I tylko tyle. — Nie możemy ryzykować — powtórzyłem. — Miałeś kontakt z obcymi. Sam pewnie tego się już domyśliłeś…
— Z obcymi? — przerwał gwałtownie. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. — Ja?! Z jakimi znowu obcymi? Nic nie wiem…
— Może nie wiesz — skinąłem głową — ale my musimy być pewni. Musimy wiedzieć, co zdołali z ciebie wyciągnąć… pomimo że poleciałeś do nich pozbawiony pamięci o faktach, które powinny pozostać znane wyłącznie ludziom. Z człowieka można wyciągnąć wszystko… jeśli ma się aparaturę informatyczną… nawet nieco gorszą od naszej. A oni, zdaje się, mają lepszą. Więc obawiam się, że będziesz musiał jeszcze poczekać… chyba że sobie wreszcie przypomnisz?…
Jęknął i złapał się za głowę. Natrafił palcami na kaptur z kablami i cofnął ze wstrętem palce.
— Nie wiedziałem nic a nic o obcych — wymamrotał. — Dlaczego mnie tak dusicie? O co mnie podejrzewacie?…
— Ja o nic — odpowiedziałem. — Ja tylko robię to, co mi polecił Bess. Jestem taki sam jak ty — oświadczyłem, zastanawiając się w duchu, ile w tym prawdy. — Też wykonuję jego rozkazy. Jedynie przypadkiem jest tak, że to ja pytam, a ty odpowiadasz. Równie dobrze mogło być na odwrót… i ja latam sam w dużych statkach. Więc nie rób mi trudności. Pamiętasz, jak poruszamy się w przestrzeni?
Читать дальше