— Co tam robiłeś?! — rzuciła. Zabrzmiało to jak uderzenie kijem w arkusz blachy. Wyprostowałem się.
— To także cię interesuje? — powiedziałem zimno. — Chodźmy stąd — wyminąłem ją i skierowałem się w stronę drzwi. — Opowiem ci historię mojego życia. Jest ponura i łzawa. Pozwoli ci to zapomnieć o niepowodzeniach. Poczujesz się znowu kobietą.
— Chciałabym wiedzieć, czym ty się czujesz — dobiegł mnie jej głos. Byłem już za drzwiami. Poczekałem, aż wyjdzie, po czym wróciłem i zgasiłem światło. Starannie zamknąłem za sobą drzwi i skinąłem głową z zadowoleniem.
— To się nazywa czysta robota — wyjaśniłem. Przeszedłem na środek kabiny i usiadłem wygodnie w fotelu. Jej wskazałem drugi-
— No więc jak — zacząłem z nadzieją w głosie — chcesz posłuchać?
Podeszła bliżej, ale nie usiadła. Położyła ręce na oparciu i pochyliła się. Jej włosy poleciały do przodu.
— Możesz zgrywać się dalej — odezwała się spokojnie — jeśli ci to sprawia przyjemność. Ale powinieneś mi odpowiedzieć.
Uniosłem brwi.
— Proponowałem ci coś lepszego — pokiwałem głową z ubolewaniem. — Co robiłem? Szukałem czegoś na domek dla ptaków. Uwielbiam ptaki. Zawsze taki byłem — zwierzyłem się. — To co, że ich tu nie ma. Domek powieszę u siebie w ogródku. Mieszkam w takim miejscu, gdzie czasem pada śnieg. Nic lepszego nie miałem dzisiaj do roboty. Więc pomyślałem o ptakach. To ładnie, prawda? Bieda w tym — ciągnąłem, nie patrząc w jej stronę — że niczego stosownego tu nie ma. Same plastyki, jakieś pianometale, gumowate tworzywa. Nic, co biednemu ptaszkowi może ofiarować trochę ciepła. No więc postanowiłem poszukać. Myślałem o czymś w rodzaju zgrabnych blaszanych skrzyneczek. Wielkości mniej więcej o, takiej… — zakreśliłem rękami kształt pudełka odpowiedniej wielkości.
Zaśmiała się. Nie od razu. Poczekała chwilę, jakby musiała coś postanowić.
— A teraz okazuje się — wpadła w mój ton — że ta blaszana skrzyneczka to także nie to, o co chodziło. Nie mówiąc już o odrobinie ciepła. Czy nie uważasz, że należało szukać czego innego? A w każdym razie gdzie indziej? — zakończyła już bez uśmiechu.
Przyjrzałem jej się. Nic się nie zmieniła. Laleczka. Ale nie z tych, które w każdej chwili można pociągnąć za sznurek.
— Powiedzieli ci, oczywiście — burknąłem. — Musieli ci powiedzieć, z kim będziesz mieć do czynienia. Wiesz, czego możesz się po mnie spodziewać. Rób swoje, jeśli potrafisz. Ale nie licz, że ci w tym pomogę.
Jej oczy rozbłysły.
— Mniejsza o mnie — syknęła. — Mam dość swoich spraw. Akurat tyle, że tydzień temu tu w tym pokoju — wskazała głową drzwi gabinetu diagnostycznego — zabronili mi pracować. Urlop. Jeśli ci się zdaje, że ktoś chciał mi go uatrakcyjnić i wybrał dla mnie towarzystwo, to…
— …jesteś bałwan — podsunąłem. Umilkła. Ale tylko na chwilę.
— Ja tego nie powiedziałam — parsknęła. — I nie myślę zaprzeczać. Spróbuj poruszyć głową, a przestaniesz udawać bohatera średniowiecznego romansu. Nieprzystosowany! Szkoda, że nie było mnie przy tym, jak rozwalałeś pantomat. Błędny rycerz! Z wyzwalaczem antymaterii. I urazą w sercu.
Zabrakło jej tchu. Doszedłem wreszcie, co mnie w niej drażni. Zachowywała się tak, jakby stale na nowo przypominała sobie, że na nią patrzą. Teraz dała spokój.
— Ładnie ci z tym — zauważyłem niespodziewanie dla samego siebie. — Powinnaś mieć kogoś, kto od czasu do czasu powie ci coś przykrego. Niechby nawet prawdę…
Wyprostowała się. Chwilę patrzyła mi badawczo w oczy, po czym przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu.
— Czy to oferta? — spytała zjadliwym tonem.
Roześmiałem się. Nagle umilkłem. Czułem się dziwnie. Zdałem sobie sprawę, że po raz pierwszy od bardzo dawna usłyszałem własny śmiech. Nie za wcześnie?
Okrążyła fotel, przyglądając mi się nieufnie i usiadła na wprost mnie. Dłonie położyła na kolanach.
— Co się stało? — spytała cicho. — Czy to dlatego nie chcesz żyć dłużej niż wszyscy przed nami?
Żadna laleczka. Po prostu dziewczyna, która umie patrzeć i wyciąga wnioski. Tyle że odrobinę zbyt ładna. Nie sądzę, aby wielu miało jej to naprawdę za złe.
Dłuższą chwilę w kabinie panowało milczenie. Pomyślałem o Ziemi. Nie wiedzieć czemu, stanęły mi przed oczami góry. Nie takie z betonowymi półeczkami, ale prawdziwe. Jak tylko to się skończy, zabiorę plecak i pójdę. Na dwa, może trzy tygodnie.
Jak się skończy… co właściwie?
Wstałem. Przeciągnąłem się i spojrzałem na nią.
— Idź teraz odpocząć — powiedziałem. Mój głos brzmiał obco. — Masz urlop. Należy ci się. Poczekaj — rzuciłem, widząc, że się podnosi.
Opadła z powrotem na fotel i utkwiła we mnie wzrok.
— Jeszcze chwileczkę — mruknąłem. — Chciałbym wiedzieć, co masz zamiar robić… za dziesięć lat, sto, tysiąc… nie pytam o pracę. Rozumiesz?
Mijały sekundy. Nagle jej oczy rozszerzyły się, jakby dokonała odkrycia. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
— Nie wiem — powiedziała z przekonaniem. — Nie wiem — powtórzyła, jakby dźwięk tych słów sprawiał jej szczególną przyjemność. — I myślę, że o to właśnie chodzi. Czy sądzisz — w jej głosie zabrzmiała nutka przekory — że życie przestanie się zmieniać? Nie, mój drogi. Gdybym wiedziała dzisiaj, co będę chciała robić za rok, już to „dzisiaj” byłoby nie do wytrzymania. A potem? To chyba nie takie ważne, że czegoś nie wiem o dziesięciu latach czy o stu tysiącach. Jest wiele ludzi, których lubię. To i owo sprawia mi przyjemność. Chcę pracować.
„Mój drogi”. Jak to zabrzmiało.
Nie mogła mówić inaczej niż młoda dziewczyna, ale, była szczera. Jej słowa trafiały tam, gdzie należało, jak palce pianisty. Tak mógł mówić Grenian. Gdyby nie był zanadto zdziwiony faktem, że ktoś pyta go, co chciałby robić.
— Idź już — rzuciłem. Uderzyła mnie niedorzeczna myśl, że jednak pomimo wszystko zrobiła swoje. To, co od niej usłyszałem, wyglądało lepiej niż wszystkie napuszone argumenty Norina i jemu podobnych. Nie mówiąc o pięknisiach z reklamówek. Odrobinę za dobrze, jak na mój gust. Poczułem się jak autor fresku, przedstawiającego kuszenie proroka. Na szczęście nie musiałem rozstrzygać, czy to kuszenie przychodziło z zewnątrz. To znaczy tylko z zewnątrz. Nie było mi to potrzebne. Spaliłem mosty.
— Jutro lecę — powiedziałem. — Pewno się już nie zobaczymy. Na wszelki wypadek życzę ci, żebyś nigdy nie wiedziała, co chcesz robić za rok. I pomyśl o kimś, kto będzie ci mówił te impertynencje. A gdyby okazał się w tym niezbyt mocny, przyślij go do mnie. Zrobię, co będę mógł. Znajdziesz mnie w Zespole Trzeciego Pasa. To znaczy przez najbliższe, powiedzmy, pięćdziesiąt lat. Nie spóźnij się — dodałem, kładąc nacisk na tym ostatnim zdaniu.
Szedłem już szybkim krokiem w kierunku drzwi. Zamykałem je właśnie, kiedy z miejsca, gdzie siedziała, dobiegł mnie przyciszony okrzyk. Coś, co zabrzmiało jak „zobaczymy” czy podobnie. Nie słuchałem. Starannie zamknąłem drzwi. Minutę później leżałem w moim fotelu i patrzyłem przez sufit w przestrzeń. Dzień dobiegał końca. Powinienem się pośpieszyć. Jeśli im powie, zaczną kombinować. Ale muszę dać jej czas, żeby zajęła się własnymi sprawami.
Postanowiłem, że odczekani kwadrans. Ani minuty dłużej.
Tkwiłem jeszcze w rozdętym skafandrze jak wyschłe ziarno w nazbyt obszernej łupinie, ale nie musiałem już walczyć z ciężarem własnego ciała. Tętno uspokajało się powoli. Jeszcze minuta, dwie i poczułem na skórze dotyk elastycznej powłoki. Wróciłem do zwykłych kształtów. Poprzez szum w uszach zaczęły przebijać głosy z zewnątrz. Powinny brzmieć swojsko. Wróciłem do domu.
Читать дальше