Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej
Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Katowice, Год выпуска: 1988, Издательство: Śląsk, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Tu Alauda z Planety Trzeciej
- Автор:
- Издательство:Śląsk
- Жанр:
- Год:1988
- Город:Katowice
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Tu Alauda z Planety Trzeciej: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tu Alauda z Planety Trzeciej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Tu Alauda z Planety Trzeciej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tu Alauda z Planety Trzeciej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Maś tobie! — zawołał cicho.
Mira i Łukasz spali jak susły.
Co usłyszeli? Czego nie zdążyli usłyszeć? W gruncie rzeczy, to nie takie ważne. Kosmici powtórzą przecież swoją historię dziadkowi Klemensowi. Ich poczynania w Górku nie raz i nie dwa będą tematem rozmów w domu państwa Piotrowiczów.
Dziób łodzi zmierzał ku brzegowi. Na skalnym progu stał Zefirek i przyglądał się nadpływającym. Ujrzawszy, kogo jego przyjaciele przywożą ze sobą, złapał się za głowę.
Alauda bezradnie rozłożył ręce, po czym położył palec na ustach.
Pan Marek Piotrowicz usiadł na poręczy fotela i obejmował ramieniem żonę. Ojciec Łukasza stał przy telefonie. Sprawiał wrażenie, że myślami wywędrował gdzieś bardzo daleko. Dziadek zwiesił głowę i drzemał.
Paweł spał na górze, w swoim pokoju.
Zadzwonił telefon. Ojciec Łukasza podniósł słuchawkę.
— Proszę? Tak. To do mnie — wyjaśnił pani Helenie, która patrzyła na niego z nieśmiałą nadzieją. — Nie. Jeszcze nie — powiedział do słuchawki. — Ale już wiemy, że nic im się nie stało — powtórzył treść przemówienia Alaudy. — Teraz możemy tylko czekać. Nie. Nie potrafiłabyś pomóc. Nawet ty. Zadzwoń znowu za jakiś czas — rozmowa była skończona.
— Pytała, czy mimo wszystko nie powinna przyjechać. To znaczy, matka Łukasza — dodał dla jasności, choć wszyscy natychmiast odgadli, kto telefonował. — Chciała wiedzieć, czy na pewno zrobiono wszystko co w ludzkiej mocy, żeby odnaleźć dzieci.
Pani Helena położyła głowę na piersi męża i przymknęła oczy.
Ojciec Łukasza zaczął przechadzać się po pokoju. W pewnym momencie nagle przystanął.
— Kimkolwiek jest ten Alauda, nie kłamałby przecież w taki sposób — powiedział. — Nic go do tego nie zmuszało. Naturalnie, uspokoję się dopiero wówczas, kiedy Mira i Łukasz będą znowu z nami. Ale coś mi podpowiada, że nie należy się już więcej zamartwiać. Spróbujmy pomyśleć o czymś innym. Marku — rzekł pełnym głosem — wiem, że masz tutaj podręczną biblioteczkę. Czy pozwolisz mi z niej korzystać? Chodzi mi zwłaszcza o… — wymienił uczenie brzmiące tytuły i nazwiska autorów.
Marek Piotrowicz spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— To chyba książki, związane z tematem twojej pracy doktorskiej? — spytał niepewnie.
— Tak.
— Czyżbyś zamierzał…? Owszem, mam je w swoim pokoju — zreflektował się. — Naturalnie, że możesz je sobie wziąć. Ale…
— Dziękuję. Postaram się nie sprawiać kłopotu. Nie będę do ciebie chodzić, kiedy zechcesz tu pracować. Ty pewnie zaraz po powrocie dzieci i tak znowu wyjedziesz do Krakowa.
Przez twarz pana Marka przemknął uśmiech.
— Ja też wziąłem zaległy urlop — oznajmił ze spokojem. — Nie pozbędziecie się mnie stąd przez okrągły miesiąc. I niech ktoś spróbuje wspomnieć przy mnie o Krakowie i instytucie!
— Och! — zawołała cicho pani Helena.
Dziadek Klemens uniósł powieki.
— Przedziwne rzeczy wyprawiają z ludźmi ci kosmici — mruknął. — Mój syn ni stąd, ni zowąd zmądrzał, a jego sympatyczny kolega zgłupiał.
Panie Rafale! Czy naprawdę chce pan tutaj wsadzić nos w książki?
— Naprawdę — odrzekł zapytany. — Ale proszę się nie obawiać.
Ilekroć wyzwie mnie pan na pływacki maraton, stawię się od razu. Nie zamierzam rezygnować z uroków lata w Górku.
— To dobrze — rzekł dziadek.
Z ogrodu dobiegło nieśmiałe chrząknięcie.
— Przepraszam — odezwał się niepewny głos. — Pan profesor Piotrowicz?
Dziadek Klemens podniósł się z wysiłkiem.
— To ja. O co chodzi?
Reksio stojący na wszelki wypadek pięć metrów przed wejściem na werandę wykonał proszący ruch głową.
— Chciałbym zamienić z panem kilka słów…
— Słucham. Niech pan wejdzie.
— Nie, dziękuję. Ja tutaj… Ja muszę na osobności…
— Znowu jakieś tajemnice? Nie jest pan przypadkiem dziennikarzem? Albo, odpukać, ufologiem?
— Wręcz przeciwnie. To znaczy chciałem powiedzieć, nie. Bardzo proszę…
Dziadek Klemens westchnął, wzruszył ramionami i wyszedł przed próg.
Reksio, cofnął się jeszcze dwa kroki dalej, nerwowo poprawił okulary i rzekł:
— Dzień dobry.
— Dzień dobry.
— Ja… Ja…
Pan Klemens przytaknął ruchem głowy i czekał.
— Ja… W sprawie Miry i Łukasza…
W dziadka wstąpiło nowe życie. Skoczył w stronę przybysza. Jego twarz stała się nagle groźna.
— Aaa! — ryknął złowieszczo. — Kosmita? Tak?
Reksio machnął ręką.
— Jaki tam kosmita. Ja… Jakby to powiedzieć…
— Najlepiej prosto z mostu. Oszust. Gdzie dzieci? — dziadek z zaskakującą zwinnością rzucił się na młodego mężczyznę, złapał go za ramiona i zaczął nim potrząsać jak snopkiem słomy. — Gdzie dzieci?
— U… U nas. Nic im nie jest. Naprawdę nic! — ratował się przestraszony Reksio. — Miały małą przygodę. Są trochę potłuczone — bełkotał.
— Trzymaliście je przez całą noc!
Młody mężczyzna delikatnie uwolnił się z uścisku i wyprostował.
— Panie profesorze — rzekł z wyrzutem. — Znaleźliśmy je przypadkiem, godzinę temu. O co pan nas posądza?
— O nic dobrego. Jak to „znaleźliście”?
Reksio zaczerpnął powietrza i opowiedział, co przytrafiło się Mirze i Łukaszowi. — Chciałem się rzeczywiście przedstawić, jako wysłannik kosmitów — zakończył zrezygnowany. — Ale pan przecież domyślił się już wszystkiego.
— Wszystkiego, nie wszystkiego. Naturalnie, że nie uwierzyłem w kosmitów. Pomijając już inne względy jestem ostatecznie starym prawnikiem i jeszcze pamiętam, że „alauda” to po łacinie skowronek. Nie sądzę, aby gdzieś w przepastnych głębiach kosmosu jakaś cywilizacja studiowała piękną mowę Cycerona, Cezara i Wergiliusza, skoro nawet tu u nas mało kto potrafi już odróżnić plusquamperfectum od prusakolepu. Ale coś niecoś będziecie mi musieli jeszcze wyjaśnić. Na początek proszę powiedzieć, czemu chciał się pan widzieć akurat ze mną? Przecież tam w domu są rodzice dziewczyny i ojciec chłopca?
— Właśnie Łukasz poradził nam, żeby najpierw zwrócić się do pana.
Mówił, że pan na pewno wszystko zrozumie i zawiadomi oględnie resztę rodziny.
— Ten chłopiec ma więcej oleju w głowie niż dziesięciu ludzi i stu kosmitów na dodatek — powiedział dziadek. — A teraz krótko i z ręką na sercu. Czy dzieci nie potrzebują pomocy lekarskiej?
— Moim zdaniem nie — Reksio uśmiechnął się mimo woli, bo przypomniał sobie, jak Alauda musiał klęczeć przed Mirą. — Na pewno nie. Tylko, jeśli chodzi o ich wygląd… Pan profesor rozumie…
— Sińce, guzy i tak dalej — dziadek prychnął lekceważąco. — Głupstwo. Gdzie jest ten wasz obóz? Zresztą, niech pan chwilę poczeka. Zwołam rodzinę. Proszę się nie bać. Nikt pana od razu nie zastrzeli. Po pierwsze nie mamy karabinu, a po drugie nie mogę zawieść zaufania Łukasza. Zaprowadzi nas pan do nich.
Obok zgaszonego paleniska stały dwa polowe łóżka, wyciągnięte z namiotów. Na jednym spała Mira, na drugim Łukasz. Oboje mieli pod głowami płaskie poduszki i byli nakryci cienkimi kocami. Przy łóżkach przycupnęli rodzice Miry, ojciec Łukasza oraz Paweł. Ten ostatni patrzył na siostrę tak, jak nie patrzył na nią jeszcze nigdy w życiu, ale równocześnie pilnie baczył, by nie uronić słowa z rozmowy, jaką dziadek Klemens wiódł opodal z Alauda i jego przyjaciółmi.
Właśnie padło to pytanie, którego nie zadano Alaudzie na pokładzie łodzi.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.