Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Katowice, Год выпуска: 1988, Издательство: Śląsk, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Tu Alauda z Planety Trzeciej: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tu Alauda z Planety Trzeciej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Tu Alauda z Planety Trzeciej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tu Alauda z Planety Trzeciej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nastąpiła długa przerwa. Wreszcie obok chłopca coś niespokojnie zaszeleściło.

— Kpisz sobie ze mnie? — spytał zaczepnie nikły głosik.

— Ja? Kpię? — Łukasz wymówił to z takim zdziwieniem i żalem, że dziewczyna natychmiast na powrót osunęła się w swoje legowisko i ucichła.

Przerwa trwała teraz znacznie dłużej. Nagle, znowu bez najmniejszej zapowiedzi, nastąpił wybuch.

— Nieprawda! Nieprawda! Jesteś ostatnia łajza!

Właśnie — pomyślał z goryczą chłopiec. Sam to już sobie powiedziałem. Nie musi mi przypominać.

— Nieprawda! — Mira odsapnęła i wznowiła natarcie. Odrobinę ciszej. — Mogłeś sobie chodzić za tym typem albo nie, a ja wcale nie musiałam wtykać nosa w nie swoje sprawy! Gdybyś zawrócił spod tego krzaka, to i tak poszłabym dalej sama, dobrze o tym wiesz! I tak wlazłabym w gruzy! Potem, na pierwszym placyku, ty mówiłeś, żeby się cofnąć, ale ja ci nie pozwoliłam. Potem upatrzyłam sobie tę dziurę po lewej stronie, a ty chciałeś iść na prawo. Potem, kiedy wdrapaliśmy się na górę i zobaczyliśmy spodek, ty powiedziałeś, że trzeba krzyczeć, a ja, że nie. O helikopterze zapomnieliśmy oboje. Jak spadliśmy tutaj, od razu znalazłeś wyjście. To ja marudziłam. Siedzimy tutaj przeze mnie, rozumiesz? Jak można być taką ofiarą, żeby się przyznawać do czegoś, czego się nie zrobiło? To moja wina!

Łukasz doznał przerażającego uczucia, że jego głowa otworzyła się jak źle zamknięta puszka i wszystkie myśli wysypały się z niej na ziemię.

Tam jednak, zamiast leżeć spokojnie, zaczęły podskakiwać, usiłując wrócić na swoje miejsce. Coraz którejś to się nawet udawało. Ta zabawa tak im się spodobała, że kiedy w końcu znalazły się na powrót w komplecie, a ostatnia z nich zatrzasnęła za sobą pokrywę czaszki, nadal zachowywały się jak pasikoniki. „Mira”, hop! „Mira”, hop! „ależ”, hop! „ona”, hop! „ma”, hop! „charakter”, hop! „charakter, charakter, charakter…” Miała go istotnie.

— No, co tak siedzisz jak mysz pod miotłą? — zawołała. — Zbaraniałeś?

Myśli Łukasza przysiadły ze strachu. Chłopiec wykorzystał to, żeby rzec sobie w duchu: — Chyba zbaraniałem. Chyba tym razem rzeczywiście zbaraniałem.

Przełknął ślinę i powiedział: — Nie. To moja wina.

— Jak mówię, że moja, to moja!

— Nie. W każdym razie powinienem był pamiętać o helikopterze.

— E…

To „e!” huknęło w ciemności jak wystrzał i uderzyło w spiętrzone nad nimi płyty z takim impetem, że Łukasz instynktownie napiął się jak struna, oczekując natychmiastowej katastrofy. Ale sklepienie wytrzymało. Natomiast chłopiec rzekł głośno i wyraźnie: — Kwiczoł.

— No, wreszcie! — zadźwięczał tryumfalny okrzyk. — Już przedtem dwa razy słyszałam, ale nie byłam pewna. Mówisz: „kwiczoł”! Ciągle to mówisz! Co to znaczy?

— Ja mówię? Nie mówię.

— Mówisz, nie wypieraj się. No? Co to znaczy?

— Nic nie znaczy — skapitulował Łukasz. — Naprawdę. Taki… takie powiedzonko…

— Ty tak klniesz? Na mnie?

— Kwiczoł to jest ptak — wyrzucił z siebie chłopiec czując, że jeszcze jedna zaskakująca zmiana tematu, a nie zbaranieje, lecz ostatecznie i bez odwołania dostanie kręćka, nie takiego jak gajowy, a prawdziwego, solidnego świra, z którym pojedzie prosto do domu wariatów.

— Ptak? — powtórzyła nieufnie Mira, najwyraźniej wietrząc jakąś zasadzkę.

— Ptak. Ptak. Tak się nazywa. Co z tego? Takie samo słówko, jak każde inne.

— Nie złość się — złagodniała. — Kwi — czoł — wymówiła ze smakiem. — Brzmi nawet ładnie…

— Tak sobie.

— Słuchaj, wracając do tego helikoptera, o którym zapomniałam.

Dlaczego ci, co nim latają, nie zobaczyli spodka? Stoi przecież pod przeźroczystym daszkiem. Z góry musi go być świetnie widać!

Ja nie zwariuję — zawyrokował w duchu Łukasz. — Ja już zwariowałem. Ona na pewno ma charakter, ale poza tym jest po prostu niesamowita. Co jej na odmianę strzeliło do głowy?! „Kwiczoł” i zaraz potem helikopter. Teraz. Tutaj. Naturalnie, że zwariowałem.

Wariatowi i tak jest już wszystko jedno. Może dlatego zamiast wpaść w szał zastanowił się spokojnie i mruknął: — On nie błyszczy. Jest srebrny, ale matowy. Betonowe płyty są szarobiałe. Z wysoka to się pewnie zlewa…

— Pewnie tak — zgodziła się Mira. Jej dalsze słowa zagłuszył gwałtowny szelest suchego zielska.

— Co robisz?

— Niechcąco zrzuciłam z siebie badyle. Znowu mi zimno.

Łukasz wstał i na powrót okrył ją chwastami.

— Słuchaj — odezwała się po chwili — my stąd nie wyjdziemy, co…?

— Wyjdziemy.

— Nie kłam, ty… ty kwiczole — powiedziała zrezygnowanym, bezbarwnym głosem. — Nie wyjdziemy. I nikt nas tutaj nie znajdzie…

Ludzie ocknijcie się!

Szyby na piętrze zatrzymywały martwe spojrzenie księżyca. Tylko od zachodu tliły się w nich jeszcze dogasające ślady ciepłej czerwieni.

Na parterze i na werandzie paliły się wszystkie lampy.

Duży, bogato urządzony pokój, stał się nieprzytulny i obcy. Zgromadzone w nim przedmioty raziły nadmiarem, barwami, kształtami, wszystkim. Tak jakby w teatrze ktoś się pomylił i ustawił na scenie dekoracje do kilku różnych przedstawień naraz.

Ale to nie był teatr. Nikt tutaj nie grał żadnej roli. Nikt niczego nie udawał. Tak bywa, że właśnie wtedy, kiedy nikt niczego nie udaje, kiedy dzieją się sprawy prawdziwe i ważne, człowiek czasem nagle staje, patrzy dokoła ze zdziwieniem i zadaje sobie pytanie: po co tu tyle tego?

Dziadek Klemens oparł się o kominek i spoglądał w stronę werandy.

Ojciec Łukasza stał przy półce, obok pani Heleny, która zastygła z ręką na aparacie telefonicznym. Aparat milczał. Paweł zagryzł wargi i ponuro wpatrywał się w stół. Na środku tego ostatniego leżały ręcznik oraz kostium kąpielowy Miry.

Głęboką ciszę przerwał w pewnym momencie Paweł. Żachnął się na coś, co przyszło mu do głowy i wycedził: — Głupia smarkula…

Nikt Pawłowi nie odpowiedział. Po dobrej chwili ojciec Łukasza rzekł: — Dochodzi jedenasta. Panie profesorze, chyba nie powinniśmy dłużej zwlekać…

Zagadnięty poruszył głową.

— W końcu przecież nadejdzie — mruknął.

Godzinę temu pan Klemens po raz drugi tego dnia odwiedził gajowego. Któż lepiej niż on, znający tu każde drzewo i każdą skałkę, mógł poprowadzić poszukiwania zaginionej pary. Jak było do przewidzenia, nie zastał go w domu, więc tylko znowu zamienił parę zdań z jego żoną. Zacna kobieta natychmiast pobiegła po męża, ale widać dotąd go nie odnalazła.

Wieczór nieubłaganie przechodził w noc.

Pani Helena oderwała rękę od milczącego telefonu.

— Pawle — powiedziała z wysiłkiem — idź się położyć. Proszę cię…

— Uhm.

— Niegrzecznie, ale nie gniewaj się, Helu — rzekł dziadek odchodząc od kominka. — Nikt na jego miejscu nie mógłby się teraz położyć — zaczął szukać czegoś w szafce pod telewizorem. — Tu powinna być książka telefoniczna. Chciałbym na wszelki wypadek wynotować kilka adresów.

Może się zdarzyć, że pan Rafał będzie musiał dokądś pojechać samochodem…

Dziadek Klemens nie powiedział, dokąd ewentualnie miałby się udać ojciec Łukasza. Ale dla wszystkich było aż nadto jasne, co miał na myśli.

Milicja. Pogotowie, tutaj i w Nowym Sączu. Okoliczne szpitale…

— Jest — dziadek wyciągnął z półki poszukiwaną książkę. Na podłogę zsunęły się trzy niewielkie arkusze bristolu, — Ktoś położył na niej jakieś kartki — schylił się, pozbierał białe kartoniki, obejrzał je uważnie, po czym niespodziewanie wrócił z nimi na środek pokoju i rozłożył je na stole. — Spójrzcie — wskazał je obecnym. — Jest na co popatrzeć.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej»

Обсуждение, отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x