Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej
Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Katowice, Год выпуска: 1988, Издательство: Śląsk, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Tu Alauda z Planety Trzeciej
- Автор:
- Издательство:Śląsk
- Жанр:
- Год:1988
- Город:Katowice
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Tu Alauda z Planety Trzeciej: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tu Alauda z Planety Trzeciej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Tu Alauda z Planety Trzeciej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tu Alauda z Planety Trzeciej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Łukasz czekał jeszcze jakiś czas, wtulając głowę w ramiona, jednak już wiedział, że zdążyli. W ostatniej chwili, ale zdążyli.
Kurz z wolna opadał. Chłopiec podniósł się i pomógł wstać Mirze.
Powoli, mrugając zaprószonymi oczami, podeszli z powrotem do wyjścia na placyk.
Ale wyjścia nie było.
Fałszywa kładka, która przedtem strąciła ich w przepaść, rzeczywiście musiała zatrzymać się na jakimś występie. Ten jednak nie utrzymał jej dłużej niż przez kilka minut. Płyta runęła w dół. Znalazła sobie inną drogę. Nie spadła tam, gdzie Mira i Łukasz, tylko dokładnie w miejscu, gdzie zaczynał się tunel zwiastujący wolność. I równie dokładnie ten tunel zagrodziła.
Pył osiadł i powietrze się oczyściło. Znowu zaświeciły szpary. Ale tylko one. Drugie przejście z betonowej pułapki na słoneczny placyk po prostu nie istniało.
Łukasz zakończył krótki obchód i niezwłocznie powtórzył go od początku. Potem jeszcze raz. I jeszcze.
Mira ciągle milczała.
Mijały sekundy, długie jak minuty. Z sekund robiły się minuty długie jak godziny. Z minut zaczęły robić się godziny…
Siedzieli na chwastach pośrodku jaskini. Szczeliny nad nimi i w murze od strony spodka lśniły coraz słabiej. Na zewnątrz kończył się dzień.
— Chce mi się pić — wyszeptała Mira.
Łukasz zacisnął pięści. Nie mieli ze sobą wody. Nie mieli nic do jedzenia. Nie mieli swetrów, a z każdą chwilą robiło się chłodniej. Nie mieli nawet latarki. Byli potłuczeni i podrapani. Strzępy ubrania ledwie się na nich trzymały.
Raptem chłopiec zerwał się na równe nogi. Nie można przecież czekać z założonymi rękami, aż oni… aż ona…
— Co robisz…?
— Jeszcze raz obejdę tę dziurę dokoła — starał się, żeby jego głos brzmiał lekko i swobodnie. — Tu musi być jakaś droga. Choćby taki labirynt, jak ten, którym wyszliśmy przedtem na górę, pamiętasz?
Dziewczyna nie odpowiedziała.
— Pójdę, zanim się całkiem nie ściemni, to znaczy dopóki przez te otwory wpada jeszcze choć trochę światła — ciągnął. — Ale ty nie ruszaj się stąd. Dobrze?
Cisza.
— Gdzie jesteś? — zaszemrało kilka minut później. Łukasz zapuścił się właśnie w głęboką wnękę, którą poprzednio pominął, i do której nie docierał najsłabszy promyczek światła.
— Tutaj — rzucił za siebie.
— Zimno mi.
— Zaraz — odpowiedział z rozpaczą. — Zobaczysz, że coś znajdę.
— Nie znajdziesz.
Nie znajdę — zgodził się z nią w duchu. Wszędzie to samo. Martwe, obojętne ciężary, które tylko najsilniejszy dźwig potrafiłby ruszyć z miejsca. Gdzieniegdzie dało się wsadzić rękę, nawet całe ramię, ale na tym koniec.
Odwrócił się i powoli ruszył z powrotem w stronę Miry. Tylko dzięki temu, że szedł tak wolno, uniknął nowego guza. Choć zapewne jeden mniej, jeden więcej, nie stanowiłby już większej różnicy.
Nie tyle uderzył, co raczej oparł się pochylonym czołem o gładki przedmiot, całkowicie niewidoczny. Przedmiot zadźwięczał. Niespodzianka. Dotąd wszystko wokół było szorstkie i głuche.
Ostrożnie wysunął rękę. Blacha? Rura? Blaszana rura. Prosta, nic połamana, nie pogięta. Miała średnicę mniej więcej pół metra, była długa i unosiła się poziomo nad ziemią na wysokości ludzkiej głowy. Skąd się wzięła? Gdyby przywieziono ją razem z betonowymi kolosami i zwalono na sam dół, to następne spadające ciężary zmiażdżyłyby ją na miazgę.
Raptem chłopiec odskoczył jak porażony prądem. Kosmici! Oczywiście, że kosmici! Ze swojego placyku mieli przecież wygodne wejście do tej groty. Urządzili sobie w niej schowek! Ta rura mogła być na przykład lufą działa, wyrzucającego mordercze promienie. A on najspokojniej jeździł po niej rękami jak po rynnie. Kto wie, czy to nie jest naładowane!
Gdyby przypadkiem wystrzeliło? Prosto w Mirę…
Obszedł z daleka tajemniczą konstrukcję i nagle zobaczył rozmazaną w półmroku siedzącą sylwetkę. Do jaskini wpadało jednak jeszcze trochę światła. Przed chwilą tylko dlatego panowała zupełna noc, że miał tuż przed oczami ową rurę czy lufę, czy co to w końcu było.
Ale pomiędzy nim a dziewczyną zamajaczyła nowa przeszkoda, na odmianę ustawiona sztorcem. Przypominała nieduży posąg stojącego mężczyzny. Łukasz mimo woli przystanął i dotknął głowy posągu. Ta miękko ustąpiła pod jego dłonią. Wysmukły kształt cofnął się, a następnie, rosnąc w mroku jak nadciągająca chmura, zaczął bezgłośnie wracać. Chłopiec skulił się i z całej siły wyrżnął go pięścią. Napastnik odleciał jak zdmuchnięty i runął na ziemię, wypełniając grotę metalicznym zgrzytem.
— Co to było? Chodź tutaj! — zawołała przestraszona Mira.
— Nie, nie! — odpowiedział przytomnie Łukasz.
— Co „nie”?!
— Idę, idę…
— Powtarzasz to od godziny i nie przychodzisz!
— Już, już.
Chłopiec chciał bodaj zerknąć, z zachowaniem rozsądnej odległości, na powalony przez siebie blaszany posąg, który nagle ożył pod jego dotknięciem, a potem najwyraźniej w świecie, usiłował mu to dotknięcie odwzajemnić. Jednak na czarnym podłożu zarysy leżącej już bez ruchu zdradzieckiej zjawy były niedostrzegalne. Łukaszowi nic pozostało nic innego, tylko wrócić w końcu do swojej osamotnionej towarzyszki.
— No — powiedziała Mira, po czym dodała ciszej: — Pić mi się chce.
Chłopcu także chciało się pić.
— Zimno mi.
Łukasz bez wahania zaczął ściągać z siebie resztki koszuli. Wtem zaświtał mu lepszy pomysł. Ukląkł i brodząc w rosnących dokoła chwastach wyrywał je z ziemi, po czym odkładał na jedno miejsce. Kiedy ułożył już grubą poduszkę, wygładził ją, uklepał i zaprosił na nią Mirę. Następnie wznowił przerwaną pracę. Wyszarpywał co bardziej wybujałe zielska, posuwając się wciąż dalej, wciąż na pokrwawionych, piekących kolanach.
Wreszcie okrył dziewczynę dużą stertą suchych roślin, podniósł się i rzekł: — Teraz będzie ci cieplej.
— Um… — podziękowała Mira. — Co tam robiłeś tak długo? — spytała z wyrzutem.
Nie powiedział jej ani o złowrogiej rurze, ani o metalowym człowieku, który zastąpił mu drogę.
— Nic. Wszędzie coś leży.
— Nie ma żadnego przejścia, co? Pewnie, że nie ma. Przecież mówiłam…
Łukasz milczał.
— Słuchaj!
Czy musiał ją zapewniać, że słucha?
— Słuchaj… my stąd wyjdziemy?
Nie odezwał się. Zamiast tego ponownie zajął się wyrywaniem chwastów. Zrobił z nich legowisko również dla siebie. Było naprawdę chłodnawo.
Znowu płynęły długie minuty.
— To twoja wina! — zabrzmiał okrzyk, tak gwałtowny i napastliwy, że Łukasz podskoczył, a potem usiadł. — Twoja wina! — powtórzyła zaperzona Mira. — Zachciało ci się bawić w ciuciubabkę z brodatym obdartusem! Detektyw od siedmiu boleści! A ja, skończona idiotka, polazłam za tobą!
Krzyk umilkł. Tylko jego piskliwe echo odbijało się jeszcze gdzieś w głębi rumowiska.
Łukasz przymknął oczy i potrzymał je przez chwilę zamknięte. Kiedy uniósł powieki, był już spokojny. Ona siedzi tu po ciemku, obolała, zmarznięta, głodna i czeka… lepiej nie myśleć, na co. W dodatku w towarzystwie kogoś, o kim ma jak najgorsze mniemanie. Kogoś, kto zajął jej wakacyjny pokój, skazując ją na niewygodę, a w ogóle jest skończonym niedorajdą.
— Masz rację — wychrypiał. — To moja wina. Nie powinienem był śledzić tego fałszywego brodacza, tylko od razu pójść na milicję. Kiedy spotkałem cię pod tamtym krzakiem, powinienem był od razu zawrócić. Potem nie powinienem był włazić w zwałowisko — ciągnął w jakimś bolesnym zapamiętaniu. — Potem powinienem był koniecznie cofnąć się z tego pierwszego placyku, na którym spotkaliśmy się znowu. Potem nie trzeba było schodzić z góry, skąd zobaczyliśmy spodek, tylko zostać tam i krzyczeć. Usłyszeliby nas w końcu, a jak nie, to zauważono by nas z helikoptera, który lata tam i z powrotem. Na śmierć zapomniałem o tym helikopterze. A potem trzeba było od razu stąd wyjść, a nie czekać, aż coś spadnie i zagrodzi przejście… Masz rację. To wszystko przeze mnie.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.