— Nie chce mi się spać — Bolek potrząsnął głową. — Nic mi się nie chce — wyznał nieoczekiwanie dla samego siebie.
Pelos zaśmiał się cicho.
— Nawet popływać? Swoją drogą, paskudny pech — spoważniał nagle. — Teraz przez jakiś czas będą nas pilnować jak niemowlaków.
— To moja wina — powtórzył Bolek. — Gdybym był tam, gdzie powinienem być…
— Słyszałeś, co powiedział mój ojciec — przerwał mu czarnowłosy. — I tak nic nie zdążyłbyś zrobić. Oni o tym wiedzą i dlatego w gruncie rzeczy nie mieli do nas pretensji. To jednak nie znaczy, że pozwolą nam dalej nurkować bez opieki. Po prostu będą się bali… No — zmienił ton — ale przynajmniej na wyspie możemy robić, co nam się podoba. Ja także nie jestem śpiący. Wiesz co? Chodźmy się przejść. Masz ochotę zajrzeć do Gniazda?
To ostatnie słowo zostało wymówione ze szczególnym naciskiem, jakby stanowiło jakieś hasło, które dla Bolka, przebywającego na Klio, jak musiał sądzić Pelos, od ładnych kilku dni, powinno być zupełnie jasne i zrozumiałe. Ponieważ jednak Bolek przybył na wyspę dopiero dzisiaj, pozostało mu jedynie zrobić mądrą minę.
— Do gniazda? — powtórzył chcąc zyskać na czasie. — A… nie jest za późno?
— Za późno? — Pelos rozejrzał się po niebie. — Czemu? Przecież to blisko. Wieczór będzie chłodny, ale nie zimny.
— Dobrze, chodźmy — Bolek potrząsnął głową, jakby odpowiadając sobie samemu na jakąś nie wypowiedzianą myśl. Myśl widać nie była najprzyjemniejsza. I rzeczywiście. Bolek rzekł sobie bowiem w duchu, że w jego sytuacji tylko skończony idiota może zadawać naiwne pytania, zamiast cichutko i niby nigdy nic korzystać z każdej okazji, by dowiedzieć się, co robił przez ostatnie dnie.
Po kolacji mama Eli odprowadziła swoją zabandażowaną córkę do namiotu. Alicja Milejowa udała się z nimi, żeby sprawdzić, czy dziewczyna nie ma gorączki, i dać jej na wszelki wypadek jakieś pigułki. Również babcia Miła asystowała przy układaniu do snu niefortunnej bohaterki dnia, po czym sama poszła się położyć. Panowie Andreas i Henryk przechadzali się brzegiem zatoczki, wiodąc przyciszonymi głosami rozmowę. Zapewne obmyślali plan zbadania podwodnej jaskini, ponieważ co chwila któryś z nich zerkał w stronę skały spadającej do morza.
Obaj chłopcy zaraz po kolacji włożyli na letnie koszulki sportowe swetry. Ale wieczór nie był zimny. Nie był nawet chłodny, jak zapowiadał Pelos. Ktoś, kto przyjechał z Polski, nazwałby go raczej upalnym.
Bolek kroczył w milczeniu za bratem Eli. Opuścili już teren obozu. Jakiś czas szli pod skałą, która od strony morza kryła u swych stóp podwodną grotę, stale oddalając się od brzegu. Wreszcie skręcili pod kątem prostym, w miejscu gdzie strome zbocze przecinał wąski kamienisty żleb. Ten żleb służył widocznie za ścieżkę, bo Pelos nie oglądając się na swego towarzysza od razu ruszył nim pod górę.
Wspinali się przez dziesięć, może piętnaście minut. A kiedy wreszcie stanęli na szczycie, Bolek aż krzyknął z zachwytu.
Widok, jaki się przed nim roztoczył, był co się zowie przepyszny. Znaleźli się na wierzchołku skały górującej nad obozowiskiem, a zarazem w najwyższym punkcie Klio. Miejsce na pewno zasługiwało na nazwę Gniazda. Nawet orlego.
Wokół, jak okiem sięgnąć, rozciągało się morze. Na wschodzie już ciemnofioletowe, prawie czarne, na zachodzie jeszcze rozjaśnione ostatnimi promieniami słońca, odbitymi od płaskich ciemnopurpurowych obłoków. Brzegi wyspy, przysiadłej niziutko u stóp strzelistego szczytu, były niewidoczne. Daleko majaczyły maleńkie pojedyncze światełka jak zakotwiczone na morzu gwiazdy. Zabłysły już także prawdziwe gwiazdy. Nad horyzontem jasno świeciła planeta Wenus, a po przeciw» ej stronie nieba rysował się kształt Wielkiego Wozu.
— Ale fajnie! — wyrwało się Bolkowi.
— Fajnie? — zdziwił się Pelos. — To ja tak zawołałem, kiedy nas tutaj wyciągnąłeś, zaraz pierwszego dnia. Eli nie chciała z nami iść, pamiętasz? A w końcu poszli wszyscy, nie wyłączając twojej babci. Masz strasznie równą babcię — młody Grek zachichotał, jakby sobie przypomniał coś nad wyraz śmiesznego.
Pewno sobie i przypomniał — pomyślał Bolek. W dodatku jest przekonany, że ja także wiem, o co chodzi. A niech to licho!
— Te światełka to wyspy? — spytał, żeby coś powiedzieć, bo cóż może błyszczeć na morzu, jeśli nie latarnie ostrzegające marynarzy przed niebezpieczeństwami i wskazujące im drogę do portów.
— Oczywiście, że wyspy. Pokazywałem ci je przecież za dnia. Ale nie tylko wyspy. Na przykład tam na lewo — Pelos wyciągnął rękę wskazując jakiś, punkt na widnokręgu — widać światełka przy szosie prowadzącej do stóp Olimpu. Do pałacu bogów — zaśmiał się. — Jaka szkoda, że ich tam nie ma. Ale Olimp i tak jest piękny. Sam zobaczysz, kiedy ojciec weźmie nas wreszcie na tę wycieczkę, o której tyle mówił. Podobno jednym z pierwszych ludzi, którzy tam weszli — ciągnął — był Aleksander Wielki. Miał wtedy mniej więcej tyle lat co my i chciał złożyć wizytę bóstwom. Ale nie zastał nikogo w domu. A potem podbił pół świata… a właściwie prawie cały ówczesny świat.
Ba, jeden świat! — pomyślał Bolek, odruchowo dotykając palcami swojej wypchanej kieszeni.
— Klio wcale nie leży tak blisko lądu — podjął po krótkiej pauzie Pelos. — Rzadko widać Olimp tak dobrze jak dzisiaj. To znaczy, nie sam Olimp, ale światła pod nim, bo jest już późnooaa… — ostatnie słowo przeszło w serdeczne ziewnięcie. — No co — dodał po chwili — wracamy?
— A mówiłeś, że nie jesteś śpiący.
— Bo nie byłem. Wszystko jest zmienne, jak uczył jeden z naszych starożytnych mędrców, tylko nie pamiętam, który. Nie muszę pamiętać. Przecież mamy wakacje, nie? — ciągnął coraz bardziej leniwym głosem Pelos. — Najpierw coś jest, a potem tego nie ma. To tak jak z bogami. Kiedyś może i naprawdę przebywali na Olimpie. A zresztą, co za różnica, czy byli czy nie, skoro wszyscy w nich wierzyli? Bogom podobno tylko o to chodzi. No co, wracamy?
— Ja bym jeszcze chwilę został… — bąknął Bolek. Nie chciało mu się opuszczać tego pięknego miejsca, które, wbrew wszystkiemu co miał prawo sądzić jego towarzysz, odkrył dopiero przed chwilą.
— A nie pogniewasz się, jeśli zostawię cię samego? Pomyślałem sobie, że wypada mi jeszcze zajrzeć do Eli. Mama na pewno będzie przy niej siedzieć co najmniej przez pół nocy. A ja, jak wiesz, nie śpię w namiocie, tylko przed namiotem, pod burzowcem. Potem mieliby mi za złe, że nie zatroszczyłem się o małą. Poza tym, trzeba przynieść wody.
— Ależ idź, idź — Bolek uśmiechnął się mimo woli. — Tylko nie zaśnij po drodze. Przynajmniej dopóki będziesz schodził tym żlebem. Mama miałaby drugiego pacjenta, a wszyscy zaczęliby się zastanawiać, czy nie spędzić reszty wakacji w jakimś mieście posiadającym dobry szpital. Tymczasem mnie się tu bardzo podoba.
— Mnie też. Nie zasnę, nie martw się. W ogóle się nie martw — zakończył niezbyt jasno Pelos i dorzuciwszy krótkie „cześć”, zniknął Bolkowi z oczu.
Przybysz z Polski został sam. Zaczerpnął głęboko powietrza, po czym jeszcze raz obiegł spojrzeniem dalekie światełka na morzu i niebie.
— Ładnie tu — mruknął. — Bardzo ładnie…
Ta odkrywcza myśl zaprzątnęła jego uwagę na całą minutę. Następnie znowu odetchnął głęboko i rozprostował ramiona. — Bardzo, bardzo ładnie — uzupełnił swoje niedawne stwierdzenie. — Prawie jak na balkonie w naszym bloku — pokiwał ironicznie głową.
Читать дальше