Na pierwszy rzut oka tarcze ekranów wydały się ciemne, wygaszone, puste. Dopiero po chwili dostrzegli, że na każdym z nich widnieje punkt świetlny. Ogniki były rozmieszczone nieregularnie, niekiedy błyszczały pośrodku tarczy, gdzie indziej w rogach lub u dołu. Natomiast ekrany górnego rzędu przecinały jaskrawo świecące linie.
Pod tym całym trójkątem ciągnął się szeroki pulpit, kłujący oczy niezliczoną ilością mikroskopijnych świetlików. Żadnych przycisków, mikserów, przełączników — nic, co człowiek przywykł odnajdywać w dyspozytorniach, całkowicie nawet zautomatyzowanych agregatów, Dolną krawędź pulpitu stanowił rząd niewielkich, kwadratowych wskaźników o lustrzanych powierzchniach. Także i w ich ekranikach w nieskończenie krótkich odstępach czasu pojawiały się i gasły świetliste refleksy.
Ann odeszła kilka kroków w prawo, wymijając podstawę hiperbolicznego wspornika i skierowała się ku środkowi hali, w stronę przejścia w półkolu ekranów. Wpatrywała się to w ekrany, to w lusterka wskaźników, pochylała, wspinała na palce, zaaferowana i podniecona. Podszedł do niej wolno, jakby niechętnie.
— Masz wątpliwości? — zakpił.
— Nie, tylko… — zawahała się.
— Nie? To dobrze. To bardzo dobrze.
— Poczekaj. Chodzi nie o to, czego nie rozumiemy, ale o to, co powinniśmy zrozumieć. To tutaj, wszystko..
— To jest po prostu automatyczna rozdzielnia — przerwał. — Nawet nie sterownia. Sterownia, dyspozytornia, powinna być znacznie mniejsza. Sygnały muszą tam przychodzić w bez porównania bardziej syntetycznej formie. Inaczej nikt nie byłby w stanie ogarnąć tego wszystkiego równocześnie — zatoczył ręką szeroki łuk.
— Tak, oczywiście — przytaknęła, nie odrywając wzroku od światełek zapalających się i gasnących na matowych tarczach. — Myślę — dodała po chwili — że pospieszyliśmy się trochę z charakterystyką ich struktury biologicznej. To znaczy, mają na pewno nogi i są mniej więcej naszego wzrostu. Używają lamp tak jak my. Ale system nerwowy, a w każdym razie system informacyjny, i muszą mieć nieco inny. Znacznie bardziej selektywny. Spójrz na te ekrany i wskaźniki. Co my odbieramy? Nieprzeliczone krocie światełek. Chaos. Dla nich każdy z tych migocących punktów — to informacja.
— Albo element informacji. Niewykluczone, że to wszystko — wskazał perspektywę hali — to tylko wnętrze jakiejś maszyny myślącej…
— Nie. Być może, że do dyspozytorni trafiają już informacje wyselekcjonowane, zharmonizowane w wiązki tematyczne. Ale te procesy, które toczą się tutaj, są także kontrolowane przez ludzi… to znaczy przez nich — poprawiła się. — Inaczej nie byłoby ekranów.
— Kto wie, czy nie pomagają sobie syntetyzatorami, powiedzmy — fotoneuronicznymi. Teoretycznie można wyposażyć w coś takiego każde żyjące stworzenie; O ile wiem, u nas także trwają próby sprzężenia takich aparatów z mózgiem. Rzecz sprowadza się w końcu do przyśpieszenia cyrkulacji bioprądów i wprowadzenia ich w odpowiednio zestrojone pola elektromagnetyczne. Zresztą to twoja specjalność. — Spojrzał na zegarek i podszedł do pierwszego z brzegu ekranu, którego tarczę przecinała świetlista linia biegnąca niemal równolegle do przekątnej z jednym niewielkim wybrzuszeniem w prawym górnym rogu. — Żadnych symboli, żadnych liczb, skrótów… nic. Jasne — mruknął po chwili — od razu zaczęli liczyć systemem liniowym. Pewnie w ogóle nie znają liczb.
Ann pokręciła głową.
— Cywilizacja naszego typu — powiedziała z przekonaniem — musi zaczynać od arytmetyki. Kiedyś ktoś po raz pierwszy użył dwóch kresek na oznaczenie dwóch zwierząt, trzech — dla trzech kroków, czterech — dla czterech grotów krzemiennych — i tak dalej. A cokolwiek byśmy nie powiedzieli — to jest cywilizacja naszego typu. Chociażby ich stosunki społeczne…
— Cóż możesz wiedzieć o ich społeczeństwie?
— No cóż… tylko tyle, że jest idealnie zintegrowane. Nie da się przedsiębrać takich wypraw, prowadzić takich badań i wznosić tego typu budowli, mając na macierzystej planecie jakieś nieuregulowane konflikty. Chodzi przede wszystkim o naukę. Technika, aby mogła stworzyć coś takiego, musi się opierać o kompleksowy, precyzyjny system informacyjny, obejmujący całą rasę.
Mówiąc to szła powoli wzdłuż pulpitu, obserwując grę refleksów w kwadratowych lusterkach. Nagle przystanęła i pochyliła się nisko. — Nie dotykaj — powiedział szybko Potton. Ann wstawała już jednak, trzymając przed sobą ostrożnie dwie jak gdyby. chusty, z wiotkiej, mięsistej materii.
Podała jedną Piotrowi, który odpowiedział gniewnym spojrzeniem, a drugą rozpostarła przed sobą. Dolna krawędź materii opadła nisko, do kolan.
To nie była chusta. Ann trzymała przed sobą maskę, maskę jakby skrojoną dla człowieka. Spod półokrągłej, przezroczystej czaszy szerokimi fałdami spływała ciemna, gąbczasta tkanina z włókien syntetycznych, tworząc rodzaj wysokiego kołnierza, kryzy. Szczyt kopułki przechodził w krótki, pomarańczowy ryj, zakończony okrągłą płaską tarczą przypominającą kolorowy wiatraczek lub rysunek wyjęty z kalejdoskopu.
— To najważniejsze odkrycie — mówiła z radością w głosie — jakiego dokonaliśmy tutaj. To jest… to tak, jakbyśmy zobaczyli ich samych, ich twarze.
— Zabraniam ci dotykać czegokolwiek bez mojego pozwolenia — odparł ostrym tonem. — Skąd wiesz, jakie stosują zabezpieczenia. Poza tym to może być radioaktywne.
Zamilkła, urażona. Wiedział tak dobrze jak i ona, że ich czujniki zasygnalizowałyby od razu wzmożoną radioaktywność, z jakiego źródła by nie pochodziła.
Potton stał bez ruchu, wpatrzony w przezroczystą głowicę. Przez ułamek sekundy wydało mu się, że dostrzega za szybą, na tle czarnej materii zarysy ust… brody… oczu… Powoli uniósł głowę. W głębi hali zamajaczyły nagle bezkonturowe postacie, sylwetki ludzi w okrągłych maskach zakończonych odwróconymi, tępymi lejkami pomarańczowej barwy. Ludzi? Nie, to nie byli ludzie… Gdyby tak naprawdę stanęli przed nimi, co mieliby im do powiedzenia? Czy udałoby się wyczytać z ich oczu, widniejących za pobłyskującymi refleksami świateł szybkami, jakie mają zamiary? Czy czują się tutaj gośćmi — czy gospodarzami? „Gośćmi” — pomyślał z gorzką ironią. Czy wznosi się takie konstrukcje i budowle tylko po to, by je zostawić w spadku gospodarzom? Czy nie na takim tylko lądzie, planecie, które obejmuje się w posiadanie…?
A oni sami? Jak przyjęliby ich wyjaśnienia, dlaczego budując w systemie słonecznym bazę dla badań Ziemi, nie nawiązali łączności z jej mieszkańcami? O ile, oczywiście, chcieliby coś wyjaśniać… Ile czasu musiałoby upłynąć, aby stopniała już nagromadzona nieufność? Czy zanimby się to stało, nie doszłoby do spięcia, chociażby niezawinionego przez żadną ze stron? Spięcia, które mogło przynieść tylko jedno: nieodwracalną w skutkach katastrofę? Ta czarna tkanina miała w sobie coś złowróżbnego, okrutnego, jak niektóre maski w karnawałowym pochodzie.
— Kończy się tlen — burknął wreszcie, ruszając ciężkim krokiem w stronę środka nawy. Mijając naroże pulpitu, załamującego się w tym miejscu pod prostym kątem dla otwarcia przejścia do drugiej części hali, musnął go niechcąco rękawicą. W ułamku sekundy morze świateł przygasło, powietrze rozbrzmiało ostrzegawczym brzęczeniem. Następnie pojaśniało. Na ściany padł potężniejący z każdą sekundą blask. Pod stropem ukazała się płonąca kula, wielkości dużej piłki. Przetoczyła się łagodnie nad wielopiętrową konstrukcją dzieląc posadzkę na kręte, pokruszone odłamki wędrujące z upiornego dnia do głębokiego cienia i zawisła nad ich głowami, dotykając niemal górnego szeregu ekranów. Przypadli do ziemi, porażeni, kryjąc twarze w rękawicach, zresztą na próżno, gorejący blask przenikał wszystko, wydawało się, że każdy z otaczających ich przedmiotów płonie własnym ogniem.
Читать дальше