— Musimy się tam dostać! — zawołał Dutour. — Kto wie, czy on nie szuka Mai i Irka! Może odebrał jakieś sygnały!…
— Biegnijmy! — podchwyciła Mamma, ruszając z miejsca w takim tempie, o jakie nikt, kto nie znał jej bliżej, nie mógłby nawet podejrzewać tej statecznej kobiety, która sama swoją postacią przypominała skalną basztę.
Przebyli pierwszych dwieście metrów. Din wysforował się do przodu. Tuż za nim biegł lekko Geo Dutour. Dalej, w nieco większej odległości, Inia oraz nie odstępujący jej ani na krok Robert Long. Zamykali orszak — kłusując obok siebie — Mamma i szczęśnicy.
W pewnym momencie Bob pochylił się w stronę siostry Irka i nie zwalniając wydyszał:
— Iniu… profesor Bodrin zabronił mi mówić… a ja sam też nie chciałbym ci robić przedwcześnie nadziei… Ale teraz, kiedy w niebezpieczeństwie znaleźli się także twój ojciec… i brat, nie mogę dłużej milczeć… Nie mogę… powtórzył.
Inia potknęła się i zmyliła krok. Natychmiast jednak odzyskała równowagę, a nawet jeszcze przyśpieszyła. Biegła teraz tak, że zaczęła doganiać Dina i Dutoura.
— No, więc… — Bob znalazł się znowu obok niej Bodrin uważa, że konstrukcja, zauważona przez drugą ekipę przy owej planetoidzie, jest właśnie ta rakietą, którą leciał Piotr. Niestety — jego oddech stawał się coraz bardziej krótki i urywany — to jeszcze nic nie znaczy. Na razie to są tylko domysły. A poza tym… minęły dwa miesiące. Na ratunek może być za późno. Właśnie dlatego Bodrin nie pozwolił ci o tym wspominać. W tej planetoidzie jest coś bardzo dziwnego. Nie spotkaliśmy się dotąd z niczym podobnym. Ale jeśli oni tam rzeczywiście są, to może istnieć szansa.'.. jedna na tysiąc. Mają zapasy powietrza, wody i jedzenia. Musieliby tylko od razu włożyć skafandry i przejść na ręczną obsługę pojemników, bo tam nie działają automaty. Tak wynika z relacji ekipy zerodwa… A ja tutaj nie naprawiałem anten, bo chciałem najpierw wypróbować urządzenie zbudowane według teorii Bodrina, które umożliwiłoby nawiązanie łączności poza czasem… Och, gdyby tak można było porozmawiać z nimi, zanim przylgnęli do tej planetoidy; kiedy jeszcze lecieli! Zdobylibyśmy bezcenne informacje! To urządzenie jest zupełnie realne, ale zasada, na podstawie której ono działa, to dość skomplikowana sprawa i nie potrafię jej tak pokrótce wyjaśnić…
Okoliczności istotnie nie sprzyjały zgłębianiu ani teorii Bodrina, o której nie darmo mówiono, że rozumie ją wyłącznie jej twórca, a i to nie zawsze, ani też tajemniczych machin wykorzystujących praktycznie hipotezę ujemnej cięciwy czasu. Zważywszy owe wspomniane okoliczności, należy się raczej dziwić, że Bob w ogóle zdołał co kolwiek powiedzieć. Tym bardziej że jeszcze nie skończył.
— Iniu — podjął, jak tylko udało mu się znowu złapać oddech — Bodrin będzie na mnie zły… Ale ja, od kiedy cię zobaczyłem, myślę tylko o tobie. Nie mogłem milczeć. Nie mogłem pogodzić się z tym, że jesteś taka smutna. Nadzieja jest niewielka, ale jest… l wiedz, że zrobię wszystko, co w ludzkiej mocy, aby Piotra uratować. Zresztą, nie chodzi tylko o mnie…
Przez dłuższą chwilę biegli obok siebie w milczeniu. Wreszcie Bob westchnął chrapliwie i jeszcze raz szepnął:
— Nie chodzi o mnie…
Zostawiając lnię, popędził jak szalony w stronę skały, za którą zniknął Truszek.
Człowieku, proszę o wezwanie…
— Nie chcę…
Irkowi wydało się, że krzyczy, ale w rzeczywistości z jego ust wypłynął ledwie słyszalny szept, któremu towarzyszył dźwięk, jaki wydaje szczególnie gadatliwe stado bocianów. Upłynęło kilka sekund, zanim chłopiec zdał sobie sprawę, że to klekocą jego własne zęby. Ale nie był w stanie przejąć się tym odkryciem. Opadł bezwładnie na kamienie, głowę wtulił w ramiona i umierał ze strachu.
— Irku! — Maia zsunęła się i zatrzymała obok niego. Irku! Co ci się stało?!
— Staaało sięęę…
Chłopiec poczuł, że coś chwyta go za kołnierz skafandra i ciągnie do góry.
— Nie! Nie! — wrzasnął.
— Irek!
Milczenie. Maia ponowiła próbę podźwignięcia swojego towarzysza, ale zadanie przekraczało jej siły. Zawołała więc z rozpaczą jeszcze raz:
— Irek!
— Boooję sięęę… — wyszczekał wczorajszy, a także i dzisiejszy bohater. — Nieee chcę…
Dziewczyna gorączkowo obmacała jego skafander. Był cały. Coś jednak musiało się stać! Tylko co?!
— Irku — zaczęła ponownie — przecież sam mówiłeś, że musimy iść. Tam czeka mój ojciec… i Inia… i Din…
— Nieee mooogę…
— Ojciec, Inia, Din. Boją się o nas. Boją się? To on się boi! Zaraz, kto się boi? Din? Irek zaczął intensywnie myśleć. Din się boi… Din się boi…Din się boi… — dźwięczało mu w uszach. Potrząsnął głową. Nie, to nie Din. Chwileczkę, kto się tak bardzo bał? Oczywiście, Truszek. Jasne, że Truszek. Wtedy, gdy ten gruby szczęśnik poraził go automatem. A przedtem… co wydarzyło się przedtem?
— Przedtem płakałem — powiedział na głos. Jego zęby przestały nagie naśladować zepsutą pozytywkę. Przedtem płakałem — powtórzył — a teraz się boję. Już wiem! Pigułki!
— Co? — teraz z kolei Maia przestraszyła się, że jej towarzysz z wysiłku i trwogi postradał zmysły. — Jakie pigułki?! O czym ty mówisz?
Zęby Irka znowu podjęły przerwaną piosenkę, więc dziewczyna musiała poczekać chwilę na odpowiedź.
— Wiem, o czym mówię — rzekł wreszcie ponuro Irek. — To nic.
Uklęknął. Jego kolana drżały leciutko, ale to była już drobnostka w porównaniu z harcami, jakich dopuszczały się jeszcze minutę temu.
— Zachowałem się jak idiota — stwierdził z najgłębszym przekonaniem. — Skończony dureń. Pigułki!
— Irku, proszę cię…
— Dobrze, dobrze. Maia, idziemy! Podniósł się, wyminął ją i szybko, jakby pragnąc nadrobić stracony czas, popełznął w górę.
— Tak, tak, idziemy! — ucieszyła się dziewczyna na widok cudownego przeobrażenia, jakiemu uległ odkrywca skibrytów.
Droga, jeśli wąski prześwit między skałą nad głowami a kamiennym osypiskiem można nazwać drogą, stawała się coraz bardziej stroma i niebezpieczna. Gdyby teraz głazy wypełniające korytarz ruszyły nagle w dół, nic nie byłoby w stanie uratować wędrowców, tak uparcie pokonujących metr za metrem. Ale jakoś pokonywali te metry. Oboje przekroczyli dawno próg, poza którym człowiek nie wie już, jak bardzo jest zmęczony. Irek czuł tylko narastający szum w skroniach. Jego oddech stawał się coraz płytszy i krótszy.
Maia także łapała powietrze z największym trudem. Ale trzymała się dzielnie. Nie tylko cały czas posuwała się tużtuż za Irkiem, lecz nawet co chwila wygłaszała po parę zdań. Wszystkie te zdania dotyczyły Dina.
— Wiesz — mówiła na przykład słabym, przerywanym głosem — ojciec Dina, pan Robinson, jest zastępcą kierownika bazy. Na pewno postawił już wszystkich na nogi. Żeby tylko nie próbowali nas szukać za dawnym wejściem do jaskini. Jeszcze mogłoby kogoś zasypać…
Albo:
— Din stracił matkę, kiedy miał dwa lata. Zaraziła się bakteriami wyhodowanymi z cząsteczek, alkoholu pochodzącego z przestrzeni kosmicznej. Pracowała w laboratorium orbitalnym. Umarła, zanim lekarze zrobili odpowiednią szczepionkę. A jego ojciec od tego czasu pracuje stale na Ganimedzie. Din spędza tutaj wszystkie ferie. Zna te góry jak własną kieszeń. Zobaczysz, on odnajdzie wejście do tego korytarza, którym teraz idziemy. On jest d i a b ę l n i e sprytny.
Читать дальше