Bohdan Petecki - Bal na pięciu księżycach

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Bal na pięciu księżycach» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1988, Издательство: Nasza Księgarnia,, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bal na pięciu księżycach: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bal na pięciu księżycach»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

„Wtedy to do akcji niespodziewanie wkroczył Din. Błyskawicznie wyciągnął z kieszeni cudem uratowany aparat Irka, przyklęknął na jedno kolano i zawołał:
— Jeszcze krok, a strzelę! Mam miotacz!
Zbir stanął. Ale Din mimo to strzelił. Strzelił i trafił. Zdjęcie, które wtedy powstało, krążyło potem po bazach i osiedlach planetarnych, dostarczając wszystkim niezrównanej uciechy.”

Bal na pięciu księżycach — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bal na pięciu księżycach», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— No, to czemu miałby je potem porozrzucać w górach? — spytała rzeczowo Mamma.

— Bo nie mógł znieść ich smaku! Diabeł także ponoć dostawał mdłości na sam widok święconej wody! Hu, hu, hu!

— Już choćby tylko za taki śmiech powinni go zamknąć w pancernym pudle i wystrzelić na koniec galaktyki!

Obiecujący dialog i tym razem został raptownie przerwany. Wysoko nad głowami stojących rozległ się przytłumiony świst. Wszyscy natychmiast znowu spojrzeli w górę. Zza skalnej baszty wyłonił się dziwny kształt. A nawet trzy kształty. Trzy niewyraźne sylwetki powoli przesuwające się po niebie i przesłaniające kolejne gwiazdy.

— To oni! Oni! — pierwszy ocknął się Din. — Maia!!!

— Oni! — powtórzyła Mamma.

— Oni! — zawołali chórem Inia, Bob i Geo Dutour.

Chmura była tak gęsta i ciężka, że Irek niemal czuł na sobie jej ciężar. Nie próbował się ruszać. Skulił się, ciągle osłaniając sobą dziewczynę, i czekał na ten jeden, ostatni cios spadającej skały.

Ale skała jakoś nie spadała. Tylko w słuchawkach obojga wędrowców, których droga, jak sądzili, dobiegła tragicznego kresu, nadal odzywało się ni to trzeszczenie, ni bełkotanie, jakby kamieni niesionych przez rwący potok.

Nagle te dźwięki zagłuszył wyraźny głos o lekko metalicznym brzmieniu:

— XXBczterysta siedem odebrał wezwanie alarmowe. Chwilowo jestem unieruchomiony. Podtrzymuję osuwającą się skałę. Człowiek może wyjść na zewnątrz.

Irek z niedowierzaniem wyprostował się i, mrugając oczyma, próbował przebić wzrokiem panujące ciemności. Na próżno.

— Człowiek może wyjść na zewnątrz. Doradzałbym pośpiech.

— Irku — zawtórował pierwszemu drugi, słaby, głos. Kto to mówi?

— Nie mam poję… — zaczął ponuro chłopiec i urwał. Mam pojęcie! — wrzasnął na całe gardło. — To jest Truszek! Truszek! Maiu, rozumiesz?! Możemy iść! Skoro on twierdzi, że możemy…

Chwycił dziewczynę za rękę i zaczął ją ciągnąć w tę stronę, gdzie — jak pamiętał — znajdowało się wyjście. Był już tak pewny ocalenia, że przestał się interesować odgłosami rozbrzmiewającymi w słuchawkach. Wołał wesoło:

— Truszku, jak to cudownie, że jesteś! Skąd się tu wziąłeś?! A czemu zwracasz się do mnie per: „człowieku”?! Przecież wiesz, jak mam na imię! Czy ty nie lubisz, kiedy ja mówię do ciebie „Truszek”? Wolisz swoją oficjalną nazwę?

— Owszem, jest mi przyjemnie, kiedy zwracasz się do mnie: „Truszku” — padła odpowiedź. — Ale sam dziewięćdziesiąt osiem sekund temu — automat, jak każdy automat, był czasem przesadnie dokładny — użyłeś mojego symbolu. Hasło: „XXBczterysta siedem, wezwanie alarmowe” zostało specjalnie wprowadzone w mój program. Tylko ono uruchamia wszystkie moje rezerwy energetyczne i jest zastrzeżone dla człowieka, którego mam chronić. Kiedy to hasło padnie, muszę o tobie myśleć i mówić tylko jako o człowieku.

Chłopiec postanowił poprosić ojca o nieco bardziej przystępne wyjaśnienie różnicy między nim, Irkiem, a nim, człowiekiem, ale nic już nie powiedział, bo właśnie zobaczył tuż przed sobą Truszka. Stożkowaty twór tkwił pośrodku szczeliny i rzeczywiście, jak sam się wyraził, był „chwilowo unieruchomiony”. Naprawdę podtrzymywał skałę. Po prostu pozwolił osunąć się na siebie ogromnemu głazowi, który oderwał się od sklepienia i byłby niechybnie zmiażdżył „człowieka” oraz jego towarzyszkę. Widać automat dokładnie obliczył wytrzymałość własnej konstrukcji. Tyle ze nie całej. Jego niegdyś okrągła główka przypominała gumową piłkę, której ktoś bardzo ciężki użył jako fotela.

— Truszku! — zawołał ze zgrozą chłopiec. — Twoja głowa!

— Moja aparatura informatyczna mieści się wewnątrz korpusu — rzekł automat. — Głowa, jako część wystająca i niezbyt mocno opancerzona, nie stanowiłaby dostatecznej osłony najważniejszych organów służących do analizy sytuacji i podejmowania decyzji. Nie zamierzam jednak ukrywać, że wolałbym, aby pozostała okrągła. Prosiłbym więc o umożliwienie mi opuszczenia tego miejsca. Przemawiają za tym także względy bezpieczeństwa.

— Ależ idziemy, idziemy…

Irek pociągnął za sobą Maię i oboje przebiegli obok trwającego na swym szczególnym posterunku Truszka.

— Za wyjściem jest skalna półeczka — usłyszeli jeszcze. — Należy pójść nią w lewo. Za pierwszym załomem skalnym proszę na mnie poczekać.

Irek zwolnił, a następnie stanął, bo właśnie oboje z Maią ujrzeli przed sobą niezmierzoną ganimedzką równinę.

— Nareszcie! — zawołał chłopiec.

Odetchnął pełną piersią i rozpostarł ramiona, jakby miał zamiar wzlecieć w powietrze. Przypadkiem spojrzał jednak w dół i szybko przykucnął. Przepaść zaczynająca się ćwierć metra przed jego stopami była niezgłębiona i bezdenna. Tu na nic by się nie zdały nawet cudowne zdolności i lekkość Danka. Śmiałek, który próbowałby popisać się kocią akrobatyką, skacząc z tej wysokości, skoczyłby niechybnie prosto do grobu.

— Mieliśmy pójść w lewo — przypomniała Maia. Irek wyprostował się, spojrzał jeszcze raz w dół, po czym wszedł na półeczkę, o której mówił Truszek. Kroczył odważnie, nie oglądając się, i tylko cały czas trzymał rękę wyciągniętą do tyłu, na wszelki wypadek mocno ściskając dłoń swojej towarzyszki. W ten sposób dotarli oboje do miejsca, w którym półka omijała wystający skalny garb przypominający trochę pionową rurę. Za tym garbem półka rozszerzała się w mały, półokrągły placyk. Mogli wreszcie stanąć obok siebie.

— Wiesz — powiedziała dziewczyna — coś chyba wpadło mi do kasku. Pewnie jakiś kamyk. Ale jak on się tam dostał?

Chłopiec pochylił się i z bliska zajrzał za przeźroczystą osłonę głowy Mai. „Jak to dobrze, że człowiek nie jest automatem — przebiegło mu przez myśl. — Gdyby głowa któregoś z nas wyglądała tak, jak głowa Truszka, nie moglibyśmy zbyć tego faktu słowami, że najważniejsze organa i tak mamy dobrze ukryte „wewnątrz korpusu””.

Natychmiast jednak porzucił wszelkie anatomicznofilozoficzne refleksje. Maia miała rację. Coś rzeczywiście wpadło jej do kasku. Tylko że nie był to kamyk, lecz niewielka ciemnofioletowa kulka.

Irek wybuchnął głośnym niepowstrzymanym śmiechem.

— To jest pigułka, cha, cha, cha!… Pigułka! Masz w kasku pigułkę, wiesz?! — wykrzykiwał trzęsąc się i podrygując jak szalony. — Cha, cha, cha!

— Przestań! Przestań w tej chwili! — zaprotestowała przerażona Maia. — Jeszcze zlecisz!

Po dobrej chwili chłopiec wreszcie zdołał się opanować. Przestał chichotać i nagle, tak samo niespodziewanie jak przedtem parsknął śmiechem, spoważniał. Spoważniał, a nawet posmutniał. Od kiedy wrzucił tę pigułkę do zaworu powietrznego Mai, ona bez przerwy mówiła tylko o tym, jak bardzo chciałaby zobaczyć ojca i… Dina. Myślał, że zamiast różowej kuleczki na pogodny nastrój, połknęła pigułkę na tęsknot ę. A teraz okazuje się, że nie połknęła żadnej. Po prostu nie zrobiła takiego szybkiego głębokiego wdechu, jak Irek. Czyli że nie potrzebowała żadnych sztucznych środków, aby tęsknić za Dinem…

Odkrycie było bolesne. Chłopiec zacisnął zęby i wpatrywał się tępo przed siebie, w ponure niebo Ganimeda. „Maia… — myślał. — Maia i Din… Teraz znów powinienem łyknąć jakaś pigułkę…” — zdobył się na gorzką autoironię.

Nie ma sensu zaprzeczać. Maia podobała mu się bardzo.

Westchnął. Nagle przyszło mu do głowy, że on jednak połknął czarodziejską kuleczkę. Kuleczkę na strach, l ta myśl nieco go pocieszyła. Przecież widział na własne oczy, jak sam wspaniały, nieomylny Truszek leżał porażony sztucznym strachem. A on, zwykły ziemski, chłopiec, potrafił się przemóc. Przezwyciężył ten strach.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bal na pięciu księżycach»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bal na pięciu księżycach» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Bal na pięciu księżycach»

Обсуждение, отзывы о книге «Bal na pięciu księżycach» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x