Bohdan Petecki - Bal na pięciu księżycach

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Bal na pięciu księżycach» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1988, Издательство: Nasza Księgarnia,, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bal na pięciu księżycach: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bal na pięciu księżycach»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

„Wtedy to do akcji niespodziewanie wkroczył Din. Błyskawicznie wyciągnął z kieszeni cudem uratowany aparat Irka, przyklęknął na jedno kolano i zawołał:
— Jeszcze krok, a strzelę! Mam miotacz!
Zbir stanął. Ale Din mimo to strzelił. Strzelił i trafił. Zdjęcie, które wtedy powstało, krążyło potem po bazach i osiedlach planetarnych, dostarczając wszystkim niezrównanej uciechy.”

Bal na pięciu księżycach — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bal na pięciu księżycach», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Robert znowu przymknął powieki, ale tylko na moment, w następnej chwili otworzył oczy tak szeroko, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Zresztą nie on jeden.

— Widzisz, gamoniu!!! — słuchawki na uszach ludzi zgromadzonych przy włazie statku omal nie popękały od wrzasku, który przeszył ciszę panującą na ganimedzkiej pustyni. Hu, hu, hu! — podobny do grzmotu śmiech zmieszał się z łoskotem roztrącanych kamieni. — Jak cię dobrze pogonić, to nawet mur przebijesz! — ryczał dalej nieznajomy. — Hu, hu, hu! Ale i tak cię dopadnę! Dopadnę cię, a wtedy!…

Ratuuuuuunku! Ratuuuunku! zapiszczał inny głos. — Zbir! Morderca! Na pomoc! Na pomoc!!!

Znowu zahurkotały kamienie i nagle z piramidy wznoszącej się nad laboratoriami szczęśników wypadł ktoś z takim impetem, jakiego nie powstydziłby się specjalny automat do przebijania skał. Nie był to jednak automat. Nie był automatem również osobnik, który wydostał się z gruzów w ślad za pierwszym. Za to trzymał on przed sobą coś, co od biedy mogłoby uchodzić za automat, chociaż w braku innych materiałów — sporządzony naprędce ze zużytych opakowań.

— Ratuuuunku! Ratuuuunku! — nie przestawał wrzeszczeć rozpaczliwie pierwszy osobnik. — Zaraz cię dogonię! Hu, hu, hu!

— Zjeżdżamy! — zakomenderował Dutour. Parę sekund później platforma windy zatrzymała się na powierzchni gruntu.

— Stój! Stój!

Uciekający oraz jego prześladowca zatoczyli szeroki łuk i zaczęli wracać w stronę gór. W tym momencie piszczący ze strachu zbieg zauważył nadciągającą odsiecz. Rzucił się w stronę Dutoura, ukrył za jego plecami, po czym wycelowawszy palec w stronę nadbiegającego, zawołał:

— Potwór! Morderca!

— Stój — powtórzył groźnie ratownik, bo potwór i morderca w Jednej osobie, nie zrażony tym, że jego ofiara znalazła się pod opieką gromadki ludzi, biegł w ich stronę, nie zwalniając i nie przestając okrutnie sapać oraz rechotać.

Wtedy do akcji niespodziewanie wkroczył Din. Błyskawicznie wyciągnął z kieszeni cudem uratowany aparat Irka, przyklęknął na jedno kolano i zawołał:

— Jeszcze krok, a strzelę! Mam miotacz! Zbir stanął. Ale Din mimo to strzelił. Strzelił i trafił. Zdjęcie, które wtedy powstało, krążyło potem po bazach i osiedlach planetarnych, dostarczając wszystkim niezrównanej uciechy. Trzeba przyznać, że sam zainteresowany śmiał się zazwyczaj najgłośniej… Ale nie uprzedzajmy wypadków.

Bieganina nagle ustała. Za osłoną kasku ściganego rozpoznano zzieleniałą ze strachu twarz uczonegoszczęśnika, Augusta Skiby. Ścigającym był sąsiad Chudego pigularza, Angelus Ranghi, który wpatrywał się teraz ze zgrozą w Dina, a raczej w jego aparat.

— Co to ma znaczyć? — przerwał ciszę gromki głos Mammy. — Oszaleliście z kretesem, kiedy góra zwaliła wam się na głowy czy co?

— On chciał mnie… — zaczął piskliwie pigularz i na tym poprzestał.

— Wcale nie chciałem go — grubas wypuścił powietrze ze swojej potężnej piersi, dzięki czemu jego nie dokończone zdanie zabrzmiało jak pożegnalny jęk pękniętego muzealnego parowozu. — Zamierzałem jedynie wyjść z zasypanej strefy ochronnej. Zacząłem rozgarniać kamienie, zmęczyłem się… więc wypiłem kubek wody… A on, ten szarlatan, wrzucił mi do wodociągu pigułkę! Pigułkę na złość! Rozumiecie?! Bestia! Kanalia!

— Bo on wczoraj oblał mi surową partię moich cudownych środków fałszywymi farbami!…

— Cicho! — Mamma tupnęła nogą. — Niech mówi jeden!

— Myślał pewnie, że wpadnę we wściekłość i porozbijam własne laboratorium — podjął po chwili Angelus Ranghi. — Ale się przeliczył! Napiłem się i znowu wyszedłem na zewnątrz. Wtedy ta jego trucizna zaczęła działać. Rzeczywiście zirytowałem się… Troszeczkę dodał szybko.

— Poczekaj — przerwała mu Mamma. — A twoje automaty nie działają?

— Moje automaty działają zawsze! Są niezawodne!

— To czemu nie uruchomiłeś któregoś z nich, żeby udobruchać samego siebie? Czy to tak przyjemnie biegać po pustyni i ryczeć jak wściekły słoń?

Zapytany poruszył głową i wydał nieartykułowany pomruk.

— No?!

— Nie pomyślałem o tym…

— Nie pomyślałeś?! A właśnie! Bo ty w ogóle nie myślisz! On zresztą także! — Mamma łypnęła złowrogo w stronę chudzielca. — Już dawno chciałam z wami porozmawiać! Ty przyleciałeś tutaj — zwróciła się znowu do Ranghiego — ponieważ nie chciałeś opuszczać przyjaciela, którego spotkało nieszczęście. Nieszczęście — powtórzyła z naciskiem. — Nie odzywaj się! — huknęła widząc, że grubas otwiera usta, aby coś powiedzieć. Postanowiłeś dla pocieszenia swojego towarzysza budować idiotyczne automaty, które wysyłają jakieś fale czy promienie, grzebią w mózgach ludzi i zmieniają ich nastroje. A potem powstała z tego teoria uszczęśliwienia całej ludzkości! Teraz nawet swojemu jedynemu sąsiadowi zatruwasz życie i ganiasz za nim z głupimi pogróżkami! A ty — szybkim ruchem chwyciła za ramię drugiego szczęśnika i, wywlókłszy go zza pleców Dutoura, pchnęła w stronę Ranghiego, tak że obaj uczeni rywale stanęli twarzą w twarz. — Ty — ciągnęła — po stracie żony i dziecka załamałeś się i zacząłeś szukać pociechy w biochemii. Wymyśliłeś pigułki. A potem, aby usprawiedliwić przed sobą samym własne postępowanie, także zacząłeś głosić, że twoim posłannictwem jest uszczęśliwianie wszystkich… podczas gdy nie umiałeś się dogadać nawet z człowiekiem, który przyleciał do tych zakazanych laboratoriów na końcu świata wyłącznie po to, żeby ci pomóc!

— Tylko skończony idiota może uważać, że ludzie staną się szczęśliwi dzięki jakimś tam pigułkom — bronił się, choć już bez przekonania, grubas. — Jedyną szansą są moje automaty.

— Trzeba być ostatnim baranem, żeby wierzyć w dobroczynne działanie blaszanych pudeł! — August Skiba wzniósł oczy w górę. — Pigułki! Tylko pigułki… — zakończył jednak niespodziewanie cicho.

— Historia uczy, że najbardziej zacięte boje toczyły między sobą te ugrupowania i ci ludzie, którzy chcieli osiągnąć to samo, ale różnymi metodami — zauważył sentencjonalnie Dutour. — Albo ci, którzy wierzyli w podobne prawdy, tylko inaczej. Weźmy na przykład dzieje wojen religijnych…

— Ale to było setki lat temu! — ucięła Mamma. — A ci tutaj żyją w erze kosmicznej! Dość tego — zawyrokowała z mocą. — Podajcie sobie ręce!

— Co?

— Co?

Obaj szczęśnicy odruchowo zrobili krok do tyłu. Następnie równocześnie, jak na komendę, przestąpili z nogi na nogę i na powrót zbliżyli się do siebie. Obecni wstrzymali oddech.

— Patrzcie! Patrzcie! — wykrzyknął nagle Din. Podniosły nastrój prysnął w ułamku sekundy. Wszyscy unieśli głowy i spojrzeli w niebo, tam gdzie celował wskazujący palec chłopca.

Wysoko, w zenicie, błyszczał latający obiekt. Przesuwał się pod gwiazdami jak meteor lub jak mała kometa ciągnąca za sobą cienki, płomienisty warkocz.

— Przecież to Truszek! — zawołał Geo Dutour.

— Truszek! — powtórzyła z uniesieniem Mamma. Ale co on robi na niebie?! Przecież został w jaskini?!

— Widać nie został! Patrzcie, leci w stronę gór! Rzeczywiście, Truszek przemknął nad ich głowami i zaczął pikować w dół, zmierzając ku pobliskim szczytom.

— Co on robi?! Rozbije się! — jęknęła Mamma. Ale Truszek się nie rozbił. Schodząc coraz niżej, zaczął także wytracać szybkość. Wreszcie zatoczył łuk, ominął sterczącą basztę skalną i zniknął poza nią. Owa baszta wznosiła się na lewo od zasypanego wejścia do jaskini. Odległość między nią a gromadką ludzi stojących pod ogołoconą z anten rakietą nie przekraczała dwóch kilometrów.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bal na pięciu księżycach»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bal na pięciu księżycach» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Bal na pięciu księżycach»

Обсуждение, отзывы о книге «Bal na pięciu księżycach» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x