— Wiesz — spojrzał na Maię i nawet udało mu się uśmiechnąć — to naprawdę jest pigułka. Wrzuciłem ci ją, kiedy uzupełniałem zapas powietrza w twoim zasobniku. Myślałem, że to środek na dobry humor albo na odwagę. Widziałem, jak ten stary Skiba je robi. Ale ty na szczęście jej nie zjadłaś. Na szczęście, bo okazuje się, że to jest pastylka na strach. Ja połknąłem właśnie taką samą. Dlatego wtedy, pamiętasz — mimo woli odwrócił głowę — tak się zachowywałem… Ale to trwało krótko, prawda? Krótko — uciął zdecydowanie. — Przezwyciężyłem strach. A Truszek nie mógł!
Maia podczas tej, zdaniem Irka, jasnej i przejrzystej oracji przyglądała się swojemu towarzyszowi nieufnie, a nawet z obawą. Wyraz jej oczu nie uległ zmianie nawet wtedy, kiedy koło nich pojawił się jak duch ów Truszek, który czegoś nie mógł, bo się bał.
— Zaraz polecimy.
Automat XXBczterysta siedem po tej zapowiedzi otworzył jakiś schowek w swoim korpusie i wysunął z niego coś w rodzaju dwóch wielkich pajęczyn. Obie były zakończone jakby koszykami uplecionymi z mocnych elastycznych włókien.
— Mamy lecieć w tych workach? — spytał chłopiec.
— Tak.
— To wsiadaj, Maiu — wyciągnął rękę do dziewczyny, aby jej pomóc.
Ale Maia, na wszelki wypadek, o własnych siłach wlazła do nadstawionej przez Truszka sieci.
— Proszę teraz człowieka — rzekł automat. Maia natychmiast zapomniała o swoich niejasnych podejrzeniach dotyczących władz umysłowych Irka.
— Co to ma znaczyć?! — prychnęła. — Więc ja nie jestem człowiekiem?! Automat zwlekał chwilę z odpowiedzią.
— Oczywiście jesteś… dla Truszka — odrzekł wreszcie. — Ale nie dla XXBczerysta siedem. Ten ostatni ma tylko jednego człowieka.
— Nie rozumiem — oczy dziewczyny wciąż jeszcze lśniły z gniewu.
— Och, nie złość się! — zawołał Irek. — Każde z nas także ma tylko jednego człowieka! — Nagle zrozumiał, co powiedział, zająknął się i umilkł. — No dobrze, dobrze, już wsiadam — odezwał się po krótkiej przerwie zmienionym tonem. — Ach, ta twoja biedna głowa! Ale wiesz co? ciągnął gorączkowo, skacząc z tematu na temat. — Ja połknąłem pigułkę na strach! Naprawdę ją połknąłem, a potem przemogłem się. Natomiast ty wczoraj…
Nastała chwila ciszy.
— To znaczy, ty dzisiaj przyleciałeś w samą porę usłyszał swoje własne słowa Irek i zdziwił się.
Chciał przecież powiedzieć coś zupełnie innego. Chciał mianowicie pochwalić się przed Truszkiem, o ile to on, normalny, żywy chłopiec, jest silniejszy i mądrzejszy. Wszak XXBczterysta siedem leżał tylko plackiem i trząsł się jak osika, kiedy Ranghi wypróbował na nim jedną ze swoich cudownych puszek. Natomiast Irek potrafił przezwyciężyć strach. Nie zmogła go ciemnofioletowa pigułka.
Dziwna rzecz. Chłopiec zapamiętał tę scenę, te słowa, które pozostały nie wymówione. Zapamiętał je doskonale. l zawsze ilekroć wracał myślami do tej chwili, czuł, że stało się wtedy coś ważnego. Więcej. Był bardziej zadowolony z tego, że nie wygłosił peanu na własną cześć, aniżeli z faktu, że istotnie udało mu się opanować lęk wywołany przez pigułkę Augusta Skiby.
Maia spoczywała już w ażurowym koszu, jak mały wieloryb, który przypadkiem zaplątał się w sieć ichtiologów. Irek już miał zamiar zająć miejsce w drugiej gondoli, ale coś sobie jeszcze przypomniał.
— Chwileczkę! — zawołał.
Otworzył kieszeń skafandra, wydłubał z niej „czarodziejskie” kuleczki, które tam jeszcze pozostały, ułożył je na otwartej dłoni, po czym podrzucił wysoko w górę, a kiedy spadały, jednym celnym kopnięciem posłał je w przepaść. Oczywiście, nie mógł przewidzieć, że stojący kilometr niżej szczęśnik na widok tych paru małych pigułek wrzaśnie: „lawina”! Ale wiele przemawia za tym, że nawet gdyby wiedział, jaki osiągnie efekt, postąpiłby dokładnie tak samo. Ba! Może kopnąłby te fioletowe i białe kuleczki z tym większą uciechą?
Pozbywszy się tak zdecydowanie swojego skarbu, Irek wskoczył do ratowniczej sieci, która natychmiast zacisnęła się nad jego głową. Parę sekund później bujał w przestworzach. Rozkołysany, zderzył się lekko z Maią. Ta powitała ten incydent wesołym śmiechem.
— Jeszcze! Jeszcze! Całkiem jak na huśtawce! l w tym właśnie momencie usłyszeli w słuchawkach bliski, wyraźny okrzyk:
— To oni! Oni!!!
Truszek zatoczył łuk i zawisł nieruchomo — dziesięć metrów nad powierzchnią równiny. Następnie powolutku zaczął opuszczać obie sieci wraz z ich żywą zawartością. Wkrótce Maia i Irek wpadli w objęcia wzruszonych, śmiejących się, wołających jeden przez drugiego ludzi.
— Tato… tato… tato… — powtarzała dziewczyna schowana w ramionach ojca.
Din stał obok i nerwowo przestępował z nogi na nogę. Irek uściskany serdecznie najpierw przez lnię.. potem ku swojemu lekkiemu zaskoczeniu — przez Boba Longa, który jednak, wyrażając swą radość z ocalenia chłopca, równocześnie cały czas patrzył na jego siostrę, dostał się następnie w objęcia Mammy i pozostał w nich dostatecznie długo, by kompletnie stracić oddech. Wreszcie. kiedy przybrał już barwę świeżo obranego buraka, zacna kobieta puściła go i łypnęła groźnie na chudego szczęśnika.
— Co, nie przywitasz się ze swoim wnukiem?! August Skiba wykonał szereg nie skoordynowanych ruchów imitujących ucieczkę gazeli przed głodnym lwem, ale w wyniku tych zabiegów cofnął się zaledwie o pół kroku. Mamma spojrzała na niego i huknęła:
— Słuchaj, ty dziwaczysko! Ten chłopiec to rodzony wnuk twojego brata! O mały włos nie zginął w górach! Jego siostra stoi obok i jest smutna, bo… no, bo ma po temu powody! — urwała.
Wtedy stał się cud. Do Irka podszedł Angelus Ranghi.
— Nie masz pojęcia, jak się cieszę ze względu na ciebie samego, a także na twoją siostrę, ojca i… Augusta. Jeśli jeszcze nie rozumiesz, czemu on nie chciał się przyznać, że jest waszym krewnym, to posłuchaj — spojrzał pytają co na pigularza, który spuścił głowę i milczał. — Ze wstydu — powiedział dobitnie łysy szczęśnik. — Tak, ze wstydu. Mogę to wyznać, ponieważ czuję się nie mniej winny niż on. Ale nie mówmy teraz o przeszłości. Zobaczysz, Irku, że go pokochasz.
— No, przynajmniej jeden przemówił ludzkim głosem — mruknęła dziwnie cicho Mamma.
Ale Irek i tak by jej nie usłyszał, nawet gdyby krzyczała. Patrzył jak zahipnotyzowany na chudą, wysoką postać. która zbliżała się do niego tak powoli, jakby niosła na plecach stukilowy ciężar. August Skiba zatrzymał się wreszcie.
— Uhm… tak. No, to tego… — jego głos brzmiał słabo i cienko. — Bo widzisz, ja…
Stryjeczny dziadek skończył. Chwilę stał bez ruchu, nagle chwycił chłopca, przycisnął go do piersi, a potem odwrócił się i, zanim Irek zdążył cokolwiek powiedzieć czy zrobić, pognał przed siebie. Biegł długo. W końcu dopadł dźwigarów sterczącej daleko na tle nieba rakiety i skrył się w mroku panującym pod dyszami smukłego kolosa.
Ze stanu osłupienia wyrwał Irka głos Geo Dutoura. Ratownik, wciąż obejmując ramieniem Maię, mówił do Truszka:
— Skąd ty się tam wziąłeś? Jakim cudem wydostałeś się z podziemi? Jak trafiłeś do dzieci? Jak udało ci się je wydostać? l dlaczego masz taką dziwną głowę?
— Na które pytanie odpowiedzieć najpierw? — spytał uprzejmie Truszek.
— Wszystko jedno! Wszystko jedno! — wtrąciła szybko Mamma. — Zacznij może od jaskini.
— Z przeprowadzonej przeze mnie analizy wynikało, że sprawcą zamieszania jest przedmiot w kształcie dysku, który spoczywał w bocznym korytarzu — rozpoczął Truszek. — Zareagował na światło w ten sposób, że skoczył w kierunku jego źródła. Ponieważ źródło światła znajdo wało się tam, gdzie byli ludzie, musiałem go zatrzymać. Zapaliłem najsilniejszy reflektor i wykonałem zwrot. Na skutek tego dysk także zmienił kierunek. Poleciał w ślad za mną. Wyprowadziłem go z jaskini i skierowałem się w przestrzeń, wchodząc w orbitę. Tam zgasiłem reflektor. Dysk jednak podążył dalej. Świeciło Słońce, a Jowisz był akurat zasłonięty przez Ganimeda. Dysk zszedł więc z orbity i pomknął ku Słońcu, bo ono było wtedy najsilniejszym źródłem światła. Niestety, wypadając z bocznego korytarzyka, ten dysk naruszył skałę i runęło sklepienie jaskini. O tym jednak ja nie wiedziałem…
Читать дальше