Na to nikt nie znalazł odpowiedzi.
Przeszli do następnej sali.
— Jaka wysoka! — Inia skierowała reflektor w górę, oświetlając sklepienie przypominające trochę strop głównej nawy ogromnej gotyckiej katedry.
— Wysoka — zgodził się Din. — Ale biorąc pod uwagę drogę, jaką przeszliśmy do tej pory, a także to, że wyjście z jaskini jest po przeciwnej stronie gór, znajdujemy się w tej chwili pod główną granią. A to oznacza, że nad tym sklepieniem i tak jest jeszcze parę kilometrów skały.
Wszystkim zrobiło się trochę nieswojo. Niby to obojętne, czy człowiekowi spadnie na głowę tona czy tysiąc ton kamieni, tak mówi rozsądek, jednak wyobraźnia podpowiada co innego. Każdy z idących ujrzał nagle zawieszone nad sobą poszarpane masywy ganimedzkich kraterów.
— Teraz uwaga — Irek zatrzymał się. Odruchowo przesunął pasek podtrzymujący aparat fotograficzny, tak żeby w każdej chwili mógł zrobić z niego użytek. — Tutaj wskazał ręką — jest ten boczny, stromy korytarzyk. W nim właśnie siedzi ów dysk…
Jakby na potwierdzenie jego słów — w słuchawkach zabrzmiał charakterystyczny turkot. Z bocznej, ślepej odnogi wypadło kilka niewielkich odłamków skalnych i po toczyło się na rumowisko zaścielające w tym miejscu gładkie poza tym podłoże. W ułamku sekundy Truszek wysunął się do przodu i stanął pomiędzy uczestnikami wyprawy a tajemniczym, zasypanym tunelem.
— Zgaście reflektory! — zawołała prędko Inia. — O, tak. Dobrze. Irek mówił, że to coś reaguje na światło — wyjaśniła już spokojniej. — A nie życzylibyśmy sobie przecież, żeby ten dysk, czymkolwiek on w końcu jest, wyrwał się i przyleciał powiedzieć nam „dzień dobry” lub też żeby zwalił nam na głowę szczyty, o których wspominał przed chwilą Din.
— Nie kracz — odrzekł wesoło jej brat. — Ja zawarłem bliższą znajomość z tym błyszczącym rondlem i, jak widzisz, jestem cały i zdrowy.
— Głupi ma szczęście — usłyszał w odpowiedzi. — Ale tym razem nie jesteś sam, więc to przysłowie mogłoby się okazać nieaktualne.
Din zaśmiał się serdecznie.
— W każdym razie — ciągnęła Inia, nie zwracając uwagi ani na gniewny pomruk Irka, ani na radość, jaką sprawiła jego szkolnemu koledze — my pójdziemy spokojnie i na paluszkach pod przeciwległą ścianą. l to ze zgaszonymi reflektorami. Od czasu do czasu niech tylko Irek poświeci sobie pod nogi, żebyśmy trafili do przejścia. Każde z nas położy swojemu poprzednikowi rękę na ramieniu. W ten sposób nikt nie zabłądzi.
— No, a nie chcielibyście skorzystać z okazji i zajrzeć choć z daleka do korytarzyka z tym dyskiem? — spytał Irek. — Jeśli skierujemy w jego stronę tylko jeden reflektor, to nic nam się nie stanie. Najwyżej znowu poleci parę kamyczków. On wykonuje tylko takie ruchy, jakby miał czkawkę.
— Nie — ucięła zdecydowanie Inia. — Nie kłóć się ze mną. Pamiętaj, że reprezentuję tutaj ojca Mai. Irek wzruszył ramionami.
— Wcale się nie kłócę — burknął.
— Ojciec także na pewno chciałby ten dysk zobaczyć
— wtrąciła nieśmiało córka Geo Dutoura.
— l zobaczy — odpowiedziała Inia. — Wszyscy go zobaczymy. Kiedy profesor Bodrin skończy pracę w bazie, z pewnością przyjdzie tu i przyprowadzi cały swój zespół. My moglibyśmy tylko zrobić coś, co potem utrudniłoby dokładne, naukowe zbadanie tego dziwnego przedmiotu.
— Ja będę szedł z boku — Truszek uznał dyskusję za zamkniętą. — Od strony środka sali. Najpierw obok pierwszego człowieka w kolumnie, a potem, gdy ten dojdzie do przejścia, kolejno obok następnych.
To oświadczenie istotnie położyło kres rozmowom. Bez żadnych przeszkód cała grupa dotarła do następnej sali.
Kiedy zamykająca pochód Inia wyszła z wąskiego korytarzyka, Irek ponownie zapalił reflektor.
— Proszę — powiedział tonem wytrawnego kolekcjonera demonstrującego główną ozdobę swoich zbiorów
— oto ganimedzka galeria malarstwa! Długą chwilę trwała idealna cisza.
— Och! — zawołała wreszcie Maia. Ten pełen bezbrzeżnego zachwytu okrzyk wyzwolił istną lawinę głosów.
— Jakie żywe barwy! Jakby jeszcze farba nie wyschła!
— Czy nie wydaje się wam, że te bryły krążą jak żywe?
— A co, nie mówiłem?!
— Kto to namalował?
— Cała ściana!
— Eee, kwiaty są znacznie ładniejsze! Po tym ostatnim zdaniu ponownie nastała cisza. Tym razem jednak wędrowcy, którzy przybyli przez skalną studnię, stracili mowę nie z podziwu, lecz ze zdziwienia. Bo o tych kwiatach powiedział ktoś z całą pewnością nie należący do ich grona… Pierwszy zorientował się, oczywiście, Truszek.
— Dzień dobry — rzekł spokojnie. — Uprzejmie informuję, że po drodze nie natrafiliśmy na żadne przeszkody ani niebezpieczeństwa.
— Przynajmniej aż do tej pory! — zaśmiał się Geo Dutour, zapalając reflektor, który oświetlił stojącą przed nim potężną postać w skafandrze. — A mówiłem Mammie, że nie powinna straszyć miłośników sztuki… do tego w podziemiach. Raz, że to nieładnie, a poza tym — ryzykowała życiem. Gdyby na przykład/co łatwo mogło się zdarzyć, Truszek wziął ją za groźnego smoka…
— Nie — przerwał wbrew swojemu zwyczajowi automat — to nie mogłoby się zdarzyć.
— Mammo! — zawołała z wyrzutem Maia, która teraz dopiero zdołała ochłonąć z wrażenia. — Nie wiedzieliśmy, że tu jesteś! Tak nagle się odezwałaś… Ale powiedz, czy to nie c u d o w n e?!
— Cudowne! — potwierdził z zapałem Din. Mamma zaśmiała się.
— Tworzycie idealną parę, moi drodzy — powiedziała. — Nawet artystyczne upodobania macie takie same. No i oboje lubicie Ganimeda, choć jeszcze tak mało na nim ogrodów!
— Na Ganimedzie pracuje tato — szepnęła Maia.
— Mój także. Wszystkie wakacje spędzam tutaj… i na przykład na Ziemi czuję się zawsze jak… — Din szukał przez chwilę odpowiedniego porównania — jak na wycieczce — znalazł w końcu. — Myślę, że każdy najbardziej lubi ten glob, który uważa za swój.
— Tak, tak — potwierdziła gorąco dziewczyna. Irek, sztywno wyprostowany, odszedł od „dobranej pary”. Czuł się tak, jakby dostał od razu dwie pigułki: na smutek i zazdrość. Chociaż uczucie, które nim owładnęło, było jeszcze inne… Nieokreślone i skomplikowane. W każdym razie z pewnością nie potrafiłby go sztucznie wzbudzić żaden ze szczęśników grasujących na planetach Układu Słonecznego.
— Przylecieliśmy już dawno — przeszła do wyjaśnień Mamma. Czekaliśmy na was i czekaliśmy, już zaczynałam się niepokoić. Wtedy usłyszałam wasze głosy. Postanowiłam was ukarać za to, że guzdraliście się tak długo. Zgasiliśmy reflektory i schowaliśmy się. Wprawdzie Geo nie chciał, ale, dziwna rzecz, jakoś zawsze udaje mi się przekonać każdego, kto początkowo nie ma ochoty zrobić tego, co mu proponuję — wtrąciła z pewnym zdziwieniem, jakby zaskoczona własnym odkryciem. — No, a potem — ciągnęła już normalnym tonem — ani nie krzyknęłam: „bum!”, ani nawet nie walnęłam nikogo głową w plecy, jak to mają w zwyczaju niektórzy młodzi ludzie, więc chyba tak bardzo znowu was nie przestraszyłam?
— Ja się nie przestraszyłem — zaznaczył z obrzydliwym uśmieszkiem Din.
Irek zrobił jeszcze parę kroków w stronę ściany pokrytej tajemniczymi rysunkami i zaczął im się przyglądać z taką uwagą, jakby ujrzał je właśnie po raz pierwszy.
Po chwili zamknął jednak na moment oczy i trzymał je zamknięte, dopóki chociaż trochę nie uciszył wzbierającej w nim burzy. Wtedy dopiero ponownie uniósł powieki. l nagle zapatrzył się naprawdę. Wówczas, gdy trafił tutaj ścigając zbiegów z „Pięciu Księżyców”, odczuwał jeszcze skutki kontuzji odniesionej przy spotkaniu z niebezpiecznym dyskiem. Prawda, że już wtedy zachwyciła go niesamowita gra tych figur i brył, jakby wnikających swymi delikatnie zaznaczonymi konturami daleko w głąb skały. Dopiero jednak teraz dostrzegł w pełni ich urzekające, harmonijne piękno.
Читать дальше