Chłopiec nachmurzył się.
— Widzę, że rozmawiała pani z Dinem — rzekł zimno. — Pewnie opowiedział wszystko bardzo dokładnie…
„A zwłaszcza — dodał w myśli — jak to ja ryczałem i szlochałem…”
Mamma nie zrażona tonem bohatera wczorajszych przygód zaśmiała się znowu.
— Wprost przeciwnie — powiedziała. — Wiem bardzo niewiele i płonę z niecierpliwości, żeby od ciebie samego usłyszeć, jak to było naprawdę. Dlatego chciałabym, żebyś zjadł śniadanie razem z nami. A jeśli chodzi o podglądanie gości… Nie, nie bawimy się tak nieładnie. Dysponujemy natomiast czujnikami, które informują nas między innymi o tym, kiedy turyści budzą się ze snu. Musimy ich przecież przywitać, życzyć dobrego dnia i spytać, gdzie raczą spożyć pierwszy posiłek. Nasz ośrodek szczyci się naprawdę serdeczną troską o gości. No więc jak? Schodzisz czy mam po ciebie pójść?! — groźba brzmiąca w ostatnim zdaniu stała w rażącej sprzeczności z tym, co przed sekundą zostało powiedziane o serdecznym traktowaniu turystów bawiących w „Pięciu Księżycach”.
— Schodzę, schodzę — zapewnił skwapliwie Irek. A jak trafić do tej błękitnej sali?
— Wyjdź tylko na korytarz, dalej zaprowadzą cię strzałki. O tej porze dnia będą błękitne. Błękit to kolor śniadania. Obiad jest jasnobrązowy, a kolacja granatowa. Taki zwyczaj.
Szczupłe grono gości i gospodarzy gwiaździńca siedziało przy białym stole w kształcie podkowy, ustawionym pod otwartą szklaną ścianą. Brakowało jedynie pana Kozuli.
— Dzień dobry — powiedział Irek.
— Dzień dobry — odezwał się jak echo metaliczny głos za jego plecami.
Truszek zapamiętał nowe polecenie, które otrzymał od doktora Skiby, i nie odstępował jego syna ani na krok. Kiedy Irek usiadł na krześle wskazanym mu przez roześmianą Mammę, stożkowaty twór usadowił się tuż za nim, jak średniowieczny kamerdyner za rozkapryszonym baronem, i zastygł w bezruchu.
Po śniadaniu Irek zaspokoił wreszcie ciekawość Mammy. Zrelacjonował swoje wczorajsze przygody wiernie i dokładnie, choć niektóre szczegóły zostały subtelnie podkreślone, natomiast inne dodatkowo skomentowane. Mówiąc na przykład o swoich łzach przelewanych u stóp drugiego laboratorium, chłopiec nie omieszkał dodać z niewinnym uśmiechem:
— Gdyby ktoś mnie wtedy widział, od razu musiałby zauważyć, że taki płacz mógł być wywołany jedynie sztucznie. Oczywiście, gdyby to był ktoś posiadający nie tylko oczy i uszy, lecz także szczyptę rozumu… Wiecie, co chcę przez to powiedzieć.
Słuchacze nie wiedzieli. Lub też udawali, że nie wiedza. Dzięki temu Irek bez przeszkód zakończył swoją opowieść.
— Fantastyczne! Słuchajcie, co to może być?! Myślę o tym dysku?! — zawołała z przejęciem Maia.
Rumieniec na jej ślicznej twarzyczce oraz ciemna chmura, która natychmiast przesłoniła oblicze Dina, z nawiązką wynagrodziły Irkowi wszystkie krzywdy doznane w pracowniach samotnych szczęśników.
— Zagadka! — stwierdził krótko Geo Dutour. — Tak samo te malowidła. Zresztą, jak już mówiłem, dla mnie osobiście jest zaskoczeniem sam fakt, że tu istnieją jaskinie. Chociaż skądinąd satelity Jowisza są w ogóle bardzo młode w porównaniu z Ziemią i jej Księżycem. A tutejsze góry to wyłącznie kratery po dawnych wulkanach. W tego rodzaju masywach zwykle spotyka się groty. W każdym razie, dzięki Irkowi, na Ganimeda przyjadą teraz uczeni z całego świata. Poza tym „Pięć Księżyców” będzie mogło oferować gościom nową, kapitalną atrakcję turystyczną, A swoją drogą, że też ja przegapiłem te jaskinie! — zakończył, kręcąc głową.
— Bo one są otwarte tylko dla osób przybywających z góry — zauważył Din. — Irek wpadł tam, kiedy wyrwał się automatowi ratowniczemu unoszącemu go w powietrze… A propos — zwrócił się z zatroskanym wyrazem twarzy do Dutoura — czy ten aparat nie jest uszkodzony?
Ratownik zrobił dziwną minę, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Inia szybko odsunęła krzesło i wstała.
— Może pójdziemy już do ogrodu? — spytała cicho, patrząc jednak nie na Mammę, tylko na swojego brata.
Interwencja okazała się skuteczna. Irek zamknął usta i przestał mierzyć Dina miażdżącym wzrokiem.
— Wybierzmy się w góry! — wykrzyknęła nagle Maia.
— Do tej jaskini jest przecież niedaleko! A Irek mówi, że tam można zjechać jak po lodzie! Co?! Proszę was! Taka jestem ciekawa!
Patrząc na nią, nikt nie mógłby wątpić, że jest naprawdę ciekawa. Zerwała się i utkwiła błagalne spojrzenie w twarzy ojca.
Geo Dutour najpierw cofnął się wraz z krzesłem, a potem wstał także.
— Maiu! — rzekł z wyrzutem. — Przecież wiesz, że muszę być stale w kontakcie z dyspozytornią. Nie wiadomo także, czy aparaty ratunkowe nie będą potrzebne załodze przebywającej w bazie. Nie mogę się stąd ruszyć. Poza tym nie ma tutaj ani ojca Irka, ani Olafa Robinsona…
— To spytajmy ich! — Maia, wodząc po obecnych rozszerzonymi z podniecenia oczami, nie dawała za wygraną. — Wystarczy na moment połączyć się z bazą i poprosić ojca Dina, a także doktora Skibę!
— Szczerze mówiąc sama miałabym ochotę na mały spacerek — poparła ją niespodziewanie Mamma. Wszystko, o czym przed chwilą mówił ten młody człowiek, jest szalenie intrygujące. Mam prawo być ciekawa! — zaperzyła się nagle, choć nikomu nie przyszło na myśl kwestionować jej żądzy wiedzy. — Jestem kobietą! spojrzała groźnie na Dutoura. — Co, może nie?!
— Ależ… tak. Tylko…
— Czy przypadkiem nie chodzi ci o to, że jestem gruba?! A nie wiesz, że właśnie głównie z tłuszczu składają się tkanki mózgowe?! Pewnie, że nie wiesz! Co w ogóle może wiedzieć taka szczapa jak ty! Zresztą, jeśli nawet nie zmieszczę się do tego okrągłego otworu, to przecież jaskinia ma także drugie wejście! A przy okazji pogadałabym z tymi dwoma odludkami! Mam im to i owo do powiedzenia!
Irek uśmiechnął się na myśl o tym, jak Mamma zostanie przyjęta w małych laboratoriach po przeciwnej stronie pasma Gór Rycerskich. Ciekawe, czy będzie to pigułka czarna, czy fioletowa? A może automat nakazujący człowiekowi łagodność? Chociaż skądinąd Mamma nie wygląda na kogoś, kto pozwoli się nakarmić obezwładniającą pigułką lub skapituluje przed metalową skrzynką.
Ojciec Mai wpadł w autentyczny popłoch.
— Floro! — wykrztusił. — Przecież… ja naprawdę nie mogę zabierać chłopaków bez zgody ich ojców… l naprawdę powinienem czuwać tu, na miejscu…
„Już nie: muszę, tylko: powinienem” — stwierdził w duchu Irek.
A więc mimo wszystko pójdą do jaskini… l poszli. A raczej polecieli. Oczywiście przedtem złożyli wizytę w dyspozytorni. Dyżurujący tam pan Kozula ostatecznie przesądził sprawę. Nie orientując się w sytuacji, oświadczył bowiem Dutourowi, który z nadzieją w głosie spytał, czy powinien pozostać w pobliżu, że to nie jest konieczne, bo uczeni w bazie opracowują właśnie jakieś zagadnienia teoretyczne i że ta praca zajmie im jeszcze parę godzin. RXy też nie będą im teraz potrzebne.
Nie pozostało więc nic innego, jak tylko połączyć się z doktorem Skibą i Olafem Robinsonem.
Ojciec Dina wyraził zgodę pod warunkiem, że wyprawę poprowadzi Geo Dutour i że wszyscy będą go ślepo słuchać. Doktor Skiba złożył oświadczenie podobnej treści. Przy okazji spytał lnię, czy ona także ma zamiar wyruszyć.
— To zależy od ciebie, tato — odpowiedziała dziewczyna. — Jeśli przewidujesz, że wkrótce może przyjść jakaś wiadomość, to naturalnie poczekam tutaj.
Читать дальше