Bohdan Petecki - Bal na pięciu księżycach

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Bal na pięciu księżycach» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1988, Издательство: Nasza Księgarnia,, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bal na pięciu księżycach: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bal na pięciu księżycach»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

„Wtedy to do akcji niespodziewanie wkroczył Din. Błyskawicznie wyciągnął z kieszeni cudem uratowany aparat Irka, przyklęknął na jedno kolano i zawołał:
— Jeszcze krok, a strzelę! Mam miotacz!
Zbir stanął. Ale Din mimo to strzelił. Strzelił i trafił. Zdjęcie, które wtedy powstało, krążyło potem po bazach i osiedlach planetarnych, dostarczając wszystkim niezrównanej uciechy.”

Bal na pięciu księżycach — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bal na pięciu księżycach», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie.

— Więc przenieś się tam.

Jeden z nieruchomych dotąd kształtów, majaczących nad ich głowami, zaczął powolną wędrówkę na tle gwiazd.

— Niestety, nie mogę ci dać żadnego pojazdu — Dutour spojrzał ponownie na Robinsona. — Tu mogą nam być potrzebne wszystkie automaty ratownicze.

— To nic — odpowiedział szybko ojciec Dina. — Znam dobrze drogę. Tu niedaleko jest łagodna przełęcz, a potem idzie się już jak po stole. Tylko zaopiekujcie się nim, dobrze? — wskazał stojącego obok chłopca.

Ten jednak zaprotestował.

— Pójdę z tobą, tato.

— Nie chcesz pomóc w poszukiwaniach? — użył podstępu Robinson.

— Jest tutaj doświadczony ratownik, pan Dutour, i słynny wspinacz, doktor Skiba — odpowiedział z żelazną logiką Din. Niebawem dołączy do nich jeszcze pan Kozula. Natomiast ty pójdziesz sam.

— Chłopiec i tak musi wrócić do bazy. bo z pewnością nie chcecie mieszkać osobno, przecież przyleciał tu na wakacje dopiero wczoraj — niespodziewanie poparł Dina Geo Dutour. — A potem musiałbym mu dawać specjalną eskortę. Nie wiem, kiedy będę dysponował jakimś wolnym automatem. No, idźcie już.

— Zgodnie z poleceniem zająłem stanowisko dokładnie nad miejscem, gdzie upadł człowiek — zameldował głos z góry.

— Zapal reflektor — zażądał ratownik.

— A zatem powodzenia — Olaf Robinson uniósł rękę, odwrócił się i skinął na Dina.

Obydwaj szybkim krokiem ruszyli w stronę przełęczy.

— Dziura — mruknął Dutour. Stał w ostrym blasku białego światła i nisko pochylony wpatrywał się w skalną szczelinę. — Dziura — powtórzył niepewnie. — Tyle razy tędy przechodziłem, a nigdy nie zauważyłem żadnej jaskini.

Ojciec Irka podszedł do niego. Przez chwilę w milczeniu patrzyli w otwartą czeluść.

— Wejście jest bardzo wąskie — odezwał się wreszcie z powątpiewaniem ratownik. — Byłby to doprawdy niezwykły traf…

Ten traf Irek nazwał niedawno niezwykłym szczęściem.

— Nie znasz mojego syna — rzekł smutnie doktor Skiba. — Jeśli na całym tym globie jest jedna taka dziura, to i tak w końcu musiałby do niej trafić. Tam jest, zdaje się, bardzo głęboko?… — zawiesił głos.

Dutour pochylił się niżej.

— Wewnątrz otwór się rozszerza i biegnie w dół nie pionowo, tylko ukośnie. Jeśli Irek naprawdę tam wpadł, to ześliznął się tylko po skale. Nie martw się. Skafandry są bardzo wytrzymałe.

— Ale dalej, a raczej głębiej, ta dziura może przechodzić w prostą studnię…

Jakiś czas znowu panowała cisza. Przerwał ją i tym razem ojciec Mai.

— Nie ma się nad czym zastanawiać — rzekł takim tonem, jakby odpowiadał na pytanie, które sam sobie w myśli postawił. — Trzeba tam wejść. Ci dwaj nam uciekli, ale mniejsza o nich. Jeśli na Ganimedzie naprawdę jest ktoś o b c y, to prędzej czy później i tak zawrzemy z nim znajomość. Martwi mnie co innego. Ten otwór jest za wąski, żebyśmy mogli wprowadzić do niego automaty ratownicze. No, dobrze — westchnął. — Schodzę. Spróbuj mnie asekurować.

— Poczekaj — doktor Skiba w ostatniej chwili przytrzymał go za pas skafandra. — Te twoje automaty — zerknął w górę — utrzymują przecież łączność z dyspozytornią „Pięciu Księżyców”?

— Automaty? — zdziwił się ratownik. — Oczywiście.

A o co ci chodzi?

— O to, że musimy działać szybko. Tymczasem my w takich sytuacjach jesteśmy nieskończenie powolniejsi i mniej precyzyjni od automatów. Jeśli ta dziura jest za mała dla twoich aparatów, to poślemy w dół kogoś innego. Daj rozkaz któremuś z tych RXsów nad nami, żeby przesłał do „Pięciu Księżyców” specjalny sygnał wezwania alarmowego. Zaraz ci powiem, jak brzmi ten sygnał. Uważaj…

Irek uniósł powieki. Ciemno — stwierdził. Ciemno… Bezwiednym ruchem sięgnął do małego guziczka na ramieniu i zapalił reflektor. W tym samym momencie w jego słuchawkach ponownie rozległ się odgłos spadających głazów. Zaraz potem chłopiec zdał sobie sprawę, że znowu sunie w dół unoszony przez kamienisty potok. Przejechał w ten sposób jakieś pięć, sześć metrów i zatrzymał się. Słuchawki ucichły. Wokół nadal panował mrok.

Głęboko zaczerpnął powietrza. Tym razem było to uczciwe, życiodajne powietrze, a nie żadna dławiąca chmura. Irek oprzytomniał, odwrócił się i uklęknął. Przy tym ruchu zjechał jeszcze parę kroków niżej, ale za to tuż przed oczami ujrzał nagle znajome, miniaturowe gwiazd ki czujników. Równocześnie zauważył, że jego reflektor, którego blask był początkowo w ogóle niedostrzegalny, świeci coraz jaśniej. Wtedy podniósł się i wyprostował. Chwilę balansował na uciekających mu spod nóg kamieniach, ale wkrótce, cofając się ostrożnie, stanął na równej, poziomej skale.

— Co to było?…

Przestraszył się, usłyszawszy, że jego głos przypomina do złudzenia warczenie zachrypniętego jamnika. Odczekał jakiś czas, odchrząknął i ponowił próbę.

— Co się właściwie stało? — wykrztusił. Nikt nie odpowiedział.

— No, co?! — zawołał z urazą. — Mam powietrze, skafander jest cały, więc jakim prawem pogasły czujniki?! A teraz znowu świecą jakby nigdy nic?! l ten reflektor?!

„Ten reflektor”, od kiedy tylko Irek otworzył oczy, kreślił po ścianach i pułapie groty krótkie, błyskawiczne zygzaki. Był przecież przymocowany do kasku. Z kolei ów kask tkwił na głowie, która w ciągu ostatnich minut przejawiała wręcz zdumiewającą ruchliwość. Teraz jednak zatrzymała się na moment, akurat w takiej pozycji, że snop światła padł w głąb stromego bocznego korytarzyka.

Chłopiec w ułamku sekundy zapomniał o swoim gniewie wywołanym przedziwnym i wysoce nagannym zachowaniem aparatury jego skafandra. Wydał zdławiony, nieartykułowany okrzyk, po czym nieprzytomnie rzucił się przed siebie. Zatoczył się, upadł, zerwał, upadł znowu i nie próbując już wstawać pełznął na czworakach, gorączkowo szukając oparcia dla stóp i dłoni w sypkim, grząskim kamienisku.

Jakieś dziesięć metrów za wejściem do ślepej odnogi jaskini lśnił niepokalanym blaskiem fragment srebrnej konstrukcji częściowo zasypanej przez głazy. Jednak ów odsłonięty fragment był dostatecznie duży, aby można się było domyślać kształtu całości. Otóż nie ulegało wątpliwości, że konstrukcja — ukryta w podziemiach Ganimeda i tu czekająca na swego odkrywcę od setek, a może tysięcy lat — jest dużym dyskiem o gładkiej, jakby wypolerowanej powłoce.

Każdy przyzna, że taki widok mógł wywołać w człowieku wściekły atak ciekawości i spowodować chwilowe rozluźnienie wzajemnych związków między klepkami w jego mózgu.

Niestety! Ciekawość ludzka często pozostaje niezaspokojona, a obluzowanie klepek zawsze jest co najmniej tak groźne, jak niesprawność hamulców w wyścigowym pojeździe. Irek zdążył przebyć metr… dwa… trzy… i nagle przed nim znowu zrobiło się zupełnie ciemno. Reflektor zgasł. A co gorsza zgasły także czujniki pod okapem kasku. Chłopiec stracił orientację, zamachał rozpaczliwie rękami, uderzył dłonią o skałę, po czym szybko i, na szczęście, bezboleśnie znalazł się z powrotem w miejscu, z którego rozpoczął ostatnią wspinaczkę. Czujniki oraz reflektory natychmiast odżyły i zapłonęły spokojnym światłem, jakby chciały powiedzieć:,A widzisz? l po co ci to było?…”

— Jak to: po co? — rzekł Irek, leżąc wygodnie na plecach, — Jak to: po co? — powtórzył nieco przytomniejszym głosem.

Następnie wstał, rozgarnął stopą kamienie, oczyszczając z nich skrawek skalnej posadzki, po czym powiedział:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bal na pięciu księżycach»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bal na pięciu księżycach» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Bal na pięciu księżycach»

Обсуждение, отзывы о книге «Bal na pięciu księżycach» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x