— Ludzkość — ciągnął — nie obchodziła mnie ani trochę, chłopcze. Widziałem gwiazdy i chciałem nimi zawładnąć. Marzyła mi się boskość. Jeden świat nie wystarczał. Łaknąłem wszystkich światów. Więc wybrałem sobie zawód, który miał mi udostępnić gwiazdy. Narażałem się na śmierć tysiące razy. Wytrzymywałem fantastyczne krańcowe temperatury. Od wdychania przedziwnych gazów płuca mi zgniły, aż musiałem poddać je odnowie. Jadałem paskudztwa, o których opowiadanie wywołałoby torsje. Chłopcy tacy jak ty uwielbiali mnie i pisali wypracowania o moim samozaparciu w służbie dla ludzkości, o moim nienasyconym głodzie wiedzy. A ja ci to teraz wyjaśnię. Jestem akurat tak pełen samozaparcia jak Kolumb i Magellan, i Marco Polo. To byli wielcy podróżnicy, owszem, ale przy tym szukali dużych zysków. Otóż zysk, którego szukałem, jest tutaj. Chciałem wznieść się na wysokość stu kilometrów. Chciałem, żeby moje pomniki ze złota stawiano na tysiącach planet. Znasz poezję. „Sława dla nas ostrogą, (…) to ostatnia słabość umysłu szlachetnego”. Milton. Znasz także tych waszych Greków? Gdy człowiek za wysoko sięga, bogowie zrzucają go w dół. To się nazywa hybris. Zapadłem na to fatalnie. Gdy zleciałem przez chmury do Hydranów, czułem się jak bóg. Do diabła, byłem bogiem. I gdy stamtąd odlatywałem znowu przez te chmury… też byłem bogiem. Dla Hydranów z pewnością. Myślałem wtedy: pozostanę w ich mitach, zawsze będą opowiadali legendy o mnie. Okaleczony bóg. Bóg umęczony. Istota, która między nich zstąpiła i zaniepokoiła ich tak bardzo, że musieli ją unieszkodliwić… Ale…
— Ta klatka…
— Pozwól mi dokończyć! — Muller tupnął. — Rozumiesz, w rzeczywistości bogiem nie jestem… ja, zwykły, parszywy śmiertelnik, który miał złudzenia co do swojej boskości, dopóki bogowie prawdziwi nie postarali się, żebym dostał nauczkę. To oni uznali za wskazane przypomnieć mi, że pod plastykowym kombinezonem kryje się kudłate bydlę… że w tej dumnej czaszce jest zwierzęcy mózg. To za ich zrządzeniem Hydranowie zastosowali sprytną sztuczkę chirurgiczną, zapewne jedną ze swych specjalności, i otworzyli mi ten mózg. Nie wiem, czy zrobili to złośliwie, żebym przeżywał piekło, czy też uznali, że powinni wyleczyć mnie z mojej wrodzonej wady, a mianowicie niemożności okazywania uczuć. Obce nam stwory. Wyobraź ich sobie. Ale dokonali tego małego zabiegu. I wróciłem na Ziemię. Bohater i trędowaty w jednej osobie. Stańcie przy mnie, a będziecie wymiotować. Czemu? Bo to, co ode mnie bije, każdemu przypomina, że on także jest zwierzęciem. I w rezultacie tylko kręcimy się w kółko w naszym sprzężeniu zwrotnym. Każdy mnie nienawidzi, bo podchodząc do mnie, poznaje własną duszę. A ja nienawidzę każdego, bo wiem, że się przede mną wzdryga. Jestem, rozumiesz, nosicielem zarazy, a tą zarazą jest prawda. Twierdzę, że szczęściem ludzkości jest szczelność czaszki człowieczej. Gdybyśmy mieli bodaj odrobinę zdolności telepatycznych, bodaj tę mętną moc wyrażania się bez słów, jaką ja mam teraz, to przecież byśmy nie mogli ścierpieć siebie wzajemnie. Istnienie społeczeństw ludzkich byłoby niemożliwością. A Hydranowie mogą czytać nawzajem swoje myśli i najwyraźniej sprawia im to przyjemność. Ale my nie możemy. I właśnie dlatego oświadczam ci, że człowiek jest chyba najbardziej godnym pogardy bydlęciem w całym wszechświecie. Niezdolnym nawet wdychać odoru własnego gatunku… dusza nie chce znać duszy.
Rawlins powiedział:
— Ta klatka na pewno się otwiera.
— Co? Zaraz zobaczę!
Muller podbiegł na oślep. Rawlins nie zdążył odsunąć się dostatecznie szybko i odebrał emanację frontalną. Tym razem to nie było bolesne. Zobaczył jesień: zeschłe liście, więdnące kwiaty, kurz w podmuchach wiatru, wczesny zmierzch. Poczuł raczej żal niż udrękę wobec krótkości życia, nieuchronnego umierania. Tymczasem Muller, zapominając o wszystkim innym, patrzył uważnie na alabastrowe pręty klatki.
— Wsunęły się w bruk już o kilka centymetrów. Dlaczego dopiero teraz mi powiedziałeś?
— Próbowałem przedtem. Ale nie słuchałeś mnie.
— Tak. Tak. Te moje cholerne monologi. — Muller zachichotał. — Ned, czekałem długie lata, żeby to zobaczyć. Ta klatka rzeczywiście się otwiera. Patrz, jak szybko pręty znikają w bruku. To bardzo dziwne, Ned. Nigdy dotąd nie otwierała się dwa razy na rok, a teraz już po raz drugi w tym tygodniu…
— Może po prostu nie zauważyłeś tego — podsunął Rawlins. — Może spałeś, kiedy…
— Wątpię, patrz!
— Jak myślisz, dlaczego otwiera się w tej właśnie chwili?
— Wszędzie wokoło wrogowie — powiedział Muller. — Mnie to miasto już akceptowało. Jestem stałym mieszkańcem. Mieszkam tu tak długo. A teraz chodzi pewnie o to, żeby zamknąć ciebie. Wroga. Człowieka.
Klatka otworzyła się całkowicie. Nie widać było ani śladu prętów, tyle że w chodniku pozostał szereg małych otworów.
— Czy próbowałeś kiedy wsadzić coś do tych klatek? — zapytał Rawlins. — Jakieś zwierzęta?
— Owszem. Wciągnąłem do jednej wielkie zwierzę, ubite. Nie zamknęła się. Potem wsadziłem kilka schwytanych małych zwierząt żywcem. Też się nie zamknęła. — Muller zmarszczył brwi. — Raz nawet sam wszedłem, żeby sprawdzić, czy klatka zamknie się automatycznie, kiedy wyczuje żywego człowieka. Ale nie. Radzę ci, nie rób takich eksperymentów, kiedy tu będziesz sam. — Umilkł i zapytał po chwili: — Zechciałbyś mi pomóc w zbadaniu tego? Co, Ned?
Rawlins zachłysnął się. Rozrzedzone powietrze raptem zaczęło przypalać mu płuca jak ogień. Muller mówił spokojnie:
— Tylko wejdź do wnęki i postój tam parę minut. Zobaczymy, czy klatka się zamknie, żeby cię zatrzymać. To warte sprawdzenia.
— A jeżeli się zamknie? — zapytał Rawlins nie traktując tej propozycji poważnie. — Czy masz klucz, żeby mnie z niej wypuścić?
— Zawsze możemy wysadzić te pręty.
— To byłoby niszczenie. Mówiłeś mi, że nie pozwolisz niczego tu niszczyć.
— Czasami niszczy się po to, by zdobywać wiedzę. Prędzej, Ned. Wejdź do tej wnęki.
Muller powiedział to dziwnie rozkazująco. Stał teraz w jakimś cudacznym wyczekiwaniu w półprzysiadzie, z rękami u boków. Jak gdyby sam miał wrzucić mnie do klatki, pomyślał Rawlins.
Cichutko zabrzmiał głos Boardmana:
— Zrób to, Ned. Wejdź do klatki. Okaż, że mu ufasz.
Jemu ufam, pomyślał Rawlins, ale nie ufam tej klatce. Wyobraził sobie niespokojnie, że w klatce, ledwie pręty ją zamkną, podłoga zapadnie się i on zjedzie gdzieś w podziemie prosto w jakąś kadź kwasu czy jezioro ognia. Zrzutnia dla pojmanych wrogów. Skąd pewność, że tak nie jest?
— Wejdź tam, Ned — szepnął Boardman.
To był wspaniały gest, absolutnie wariacki. Rawlins przestąpił szereg małych otworów i stanął plecami do ściany. Prawie natychmiast pręty podniosły się z bruku i nie pozostawiając ani szczeliny, zamknęły go. Podłoga nie opadła pod nim. Promienie śmierci w niego nie buchnęły. Nie nastąpiło nic z tego, czego się obawiał, ale był więźniem.
— Ciekawe — powiedział Muller. — Najwidoczniej klatka wykrywa inteligencję. Dlatego nie udawały się próby ze zwierzętami. Żywymi czy martwymi. Co o tym myślisz, Ned?
— Cieszę się, że pomogłem ci w twoich badaniach. Ale cieszyłbym się jeszcze bardziej, gdybyś mnie stąd wypuścił.
— Nie mam kontroli nad tymi prętami.
— Mówiłeś, że możesz je wysadzić.
— Po cóż niszczyć je tak prędko? Zaczekajmy z tym, dobrze? Może otworzą się same. W klatce jesteś zupełnie bezpieczny. Przyniosę ci coś do jedzenia, jeżeli zechcesz. Czy twoi koledzy zauważą, że cię nie ma, jeżeli nie wrócisz przed zapadnięciem zmroku?
Читать дальше