— Jak to?
— W razie jakichś trudności musiałbym pospieszyć ci z pomocą. Wolę czekać w Strefie F na wszelki wypadek, niż przedostawać się od razu z zewnątrz przez najbardziej niebezpieczną część labiryntu. Rozumiesz? Ze Strefy F dojdę do ciebie szybko i stosunkowo bezpiecznie. A stąd nie.
— Jakiego rodzaju mógłbym mieć trudności?
— Upór Mullera. Nie ma żadnego powodu, żeby on chciał współpracować z nami, to nie jest człowiek, z którym łatwo dojść do porozumienia. Pamiętam go z tamtych czasów, kiedy wrócił z Beta Hydri IV. Nie dawał nam spokoju. Właściwie nigdy przedtem nie był zrównoważony, ale po powrocie stał się wprost jak wulkan. Ja go nie potępiam za to, Ned. Miał prawo być wściekły na cały wszechświat. Ale jest kłopotliwy. To ptak złej wróżby. Samo zbliżenie się do niego przynosi pecha. Będziesz musiał dobrze się namęczyć.
— Więc może pójdziesz ze mną?
— Wykluczone — odrzekł Boardman. — Gdyby on tylko wiedział, że ja jestem na tej planecie, nic byśmy nie zdziałali. Bo to ja wysłałem go do Hydranów, nie zapominaj o tym. To ja w rezultacie sprawiłem, że odciął się od świata, samotny tutaj na Lemnos. Chyba by mnie zabił, gdybym mu się pokazał.
Rawlins wzdrygnął się na tę myśl.
— Nie. Nie mógł stać się aż tak barbarzyński.
— Ty go nie znasz. Nie wiesz, jaki był. Jak się zmienił.
— Jeżeli rzeczywiście jest zawzięty i opętany, czyż możliwe, żeby kiedykolwiek mi zaufał?
— Pójdziesz do niego. Szczery, godny zaufania. Nie musisz się zgrywać. Masz z natury niewinną twarz. Powiesz mu, że przyjechałeś tutaj w misji archeologicznej. Nie zdradzisz się, że przez cały czas wiedzieliśmy o nim. Powiesz, że wiemy od chwili, gdy natknął się na niego nasz robot… a tyś go poznał, przypomniałeś go sobie z czasów, kiedy przyjaźnił się z twoim ojcem.
— Mam wspomnieć o ojcu?
— Oczywiście. Przedstawisz mu się, żeby wiedział, kim jesteś. To jedyny sposób. Powiesz, że twój ojciec nie żyje i że to twoja pierwsza kosmiczna misja. Wzbudź w nim współczucie, Ned. Niech on zacznie traktować cię po ojcowsku.
Rawlins potrząsnął głową.
— Nie gniewaj się na mnie, Charles, ale muszę ci wyznać, że wcale mi się to wszystko nie podoba. Te kłamstwa.
— Kłamstwa? — Oczy Boardmanowi zapałały. — Kłamstwem ma być fakt, że jesteś synem swojego ojca? I to, że to jest twoja pierwsza misja?
— Ale nie jestem archeologiem.
Boardman wzruszył ramionami.
— Wolałbyś mu powiedzieć, że przybyłeś tutaj w poszukiwaniu Richarda Mullera? Czy wtedy zacząłby ci ufać? Pomyśl o naszym celu, Ned.
— Dobrze. Cel uświęca środki, ja wiem.
— Czy naprawdę wiesz o tym?
— Przylecieliśmy tutaj, żeby namówić Mullera do współpracy, bo wydaje się, że tylko on może nas ocalić przed strasznym zagrażającym nam niebezpieczeństwem — powiedział Rawlins obojętnie, nieczule, bezbarwnie. — Więc musimy stosować wszelkie sposoby, jakie okażą się konieczne, celem doprowadzenia do tej współpracy.
— Właśnie. I nie uśmiechaj się głupio, kiedy o tym mówisz.
— Przepraszam, Charles. Ale takim cholernym niesmakiem napawa mnie oszukiwanie Mullera.
— On jest nam potrzebny.
— Tak. Ale człowiek, który tyle już przecierpiał…
— Jest nam potrzebny.
— Dobrze, Charles.
— Ty też jesteś nam potrzebny — powiedział Boardman. — Sam niestety nie mogę tego załatwić. Gdyby mnie zobaczył, wykończyłby mnie. W jego oczach jestem potworem. Tak samo jak wszyscy, którzy mieli jakiekolwiek powiązania z dawną jego karierą. Ale ty to co innego. Tobie on będzie mógł ufać. Jesteś młody. Jesteś synem jego przyjaciela. I wyglądasz tak cholernie cnotliwie. Ty możesz znaleźć dojście do niego.
— Kłamiąc mu, żeby dał się nabrać.
Boardman przymknął oczy. Panował nad sobą z wyraźnym trudem.
— Przestań, Ned.
— Mów dalej. Co mam robić, kiedy już mu powiem, kim jestem?
— Postaraj się z nim zaprzyjaźnić. Bez pośpiechu. Niech mu zacznie zależeć na tym, żebyś go odwiedzał.
— Ale co będzie, jeżeli poczuję się przy nim źle?
— Ukrywaj to przed nim. To najtrudniejsza część twojego zadania, zdaję sobie z tego sprawę.
— Najtrudniejszą częścią są te kłamstwa, Charles.
— Jak uważasz. W każdym razie okaż mu, że dobrze znosisz jego towarzystwo. Dokładaj wszelkich starań, gawędź z nim. Daj mu do zrozumienia, że poświęcasz czas, który powinieneś przeznaczyć na swoją pracę naukową… i że te łotry, te skurwysyny, kierownicy ekspedycji, nie chcą, żebyś miał z nim cokolwiek wspólnego, ale ty go lubisz, litujesz się nad nim i lepiej niech oni się do tego nie wtrącają. Opowiadaj mu jak najwięcej o sobie, o swoich dążeniach i sprawach sercowych, i zamiłowaniach, wszystko, co ci przyjdzie na myśl. Gadaj i gadaj. Tym bardziej będziesz sprawiał wrażenie naiwnego chłopaka.
— Czy mam napomknąć o tamtej galaktyce? — zapytał Rawlins.
— Nieznacznie. Od czasu do czasu mów o nich, wprowadzając go w bieżące wydarzenia. Ale nie za dużo. W każdym razie nie mów mu o groźbie, jaką oni dla nas stanowią. Ani też nie zdradź, że jest nam potrzebny, rozumiesz. Jeżeli się zorientuje, że chcemy go wykorzystać, koniec z nami.
— Ale jak mam go namówić do wyjścia z labiryntu bez wyjaśnienia, dlaczego chcemy, żeby wyszedł?
— O tym jeszcze nie myślmy — rzekł Boardman. — Dam ci wskazówki już w następnej fazie, kiedy pozyskasz jego zaufanie.
— Wiem, co chcesz przez to powiedzieć — żachnął się Rawlins. — Zamierzasz włożyć mi w usta tak okropne kłamstwo, że aż boisz się o tym mówić teraz. Boisz się, że po prostu natychmiast wycofam się z tej całej sprawy.
— Ned…
— Przepraszam. Ale… zrozum, Charles, dlaczego musimy wyciągać go stamtąd podstępem? Czy nie możemy po prostu mu powiedzieć, że ludzkość go potrzebuje, i tym samym zmusić go, żeby wyszedł?
— Myślisz, że to byłoby bardziej moralne?
— Jakoś czystsze. Mdło mi się robi od tego brudnego spiskowania i intryg. Wolałbym pomagać przy ogłuszaniu go i wywlekaniu z labiryntu, niż przeprowadzać plan, który ułożyłeś. Weźmy go przemocą… bo rzeczywiście go potrzebujemy. Mamy przecież dosyć ludzi, żeby bo zrobić.
— Nie mamy — powiedział Boardman. — Nie możemy go wziąć przemocą. W tym właśnie sęk. Zanadto ryzykowne. Mógłby w jakiś sposób popełnić samobójstwo, gdybyśmy spróbowali go porwać.
— Pocisk oszałamiający — podsunął Rawlins. — Nawet sam mógłbym do niego strzelić. Tylko trzeba by mieć go w zasięgu, a potem uśpionego wynieść z labiryntu. Kiedy się obudzi, wyjaśnimy mu…
Boardman gwałtownie potrząsnął głową.
— On na to, by poznać ten labirynt, miał dziewięć lat. Nie wiemy, jakich sztuczek się nauczył ani jakie pułapki obronne zastawił. Dopóki tam jest, nie odważę się podjąć żadnej akcji ofensywnej przeciw niemu. To człowiek zbyt cenny, żeby ryzykować. O ile nam wiadomo, zaprogramował wysadzenie całego miasta w powietrze, jeżeli ktoś spróbuje w niego wycelować. Powinien wyjść z tego labiryntu dobrowolnie, Ned, czyli pozostaje nam tylko zwabić go kłamliwymi obietnicami. Ja wiem, że to cuchnie. Cały wszechświat cuchnie czasami. Jeszcze tego nie odkryłeś?
— Ale nie musi cuchnąć! — Rawlins podniósł głos. — Tego się nauczyłeś przez te wszystkie lata? Wszechświat nie cuchnie. Człowiek cuchnie! I to z własnego wyboru, bo woli cuchnąć niż pachnieć! Przecież nie musimy kłamać. Nie musimy oszukiwać. Moglibyśmy wybrać honor i przyzwoitość, i… — Rawlins urwał raptownie. Innym już tonem powiedział: — Wydaję ci się niedowarzony jak diabli, prawda, Charles?
Читать дальше