Arthur Clarke - Kroki w nieznane - 1976

Здесь есть возможность читать онлайн «Arthur Clarke - Kroki w nieznane - 1976» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1976, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kroki w nieznane - 1976: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kroki w nieznane - 1976»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Kroki w nieznane - 1976 — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kroki w nieznane - 1976», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Tak.

— W każdej chwili, teraz, za godzinę?

— Tak. Odradzałabym ci pośpiech, ale zrobisz, jak zechcesz. I jeszcze jedno: tu jest twój zlicz — podała mu małą plastykową tabliczkę z tłoczonymi znakami.

— ASMI — 413 — 9221 — przeczytał. — Co to jest? Karta identyfikacyjna?

— Więcej. Jest to jedyna rzecz, która jest ci niezbędna. Zapamiętaj swój zlicz. Możesz zapomnieć, jak się nazywasz, ale zlicz musisz pamiętać.

— ASMI — 413 — 9221 — powtórzył.

— Świetnie — uśmiechnęła się. — Teraz zaśniesz.

Światła jakby przygasły i twarz dziewczyny widział niewyraźnie.

,Nie chcę zasnąć” — pomyślał i więcej już nic nie pamiętał.

Gdy się zbudził i dotknął swego czoła, czuł pod palcami wgniecenie skóry, jakie zostawia hełm. Był dzień. Za oknem widział drzewo i pierwsze drobne zielone liście. Michaił Puchów — Nad przepaścią Złotow stał na stopniu drommera i mrużąc oczy przyglądał się, jak Sandler, sunąc długimi susami, zbliża się do niego. Jego sylwetka, czarna w promieniach zachodzącego Słońca, rosła w oczach.

— Jest robota? — zapytał, kiedy tamten wskoczył już na stopień. Sandler skinął głową. Weszli do kabiny i pojazd natychmiast wzbił się w niebo. Zamglona tarcza Księżyca topniała w dole, z wolna zlewając się z błękitną kulą Ziemi. — Statek w Orionie — powiedział Sandler. — Dwudziesty wiek. Albo początek dwudziestego pierwszego.

Pojazd zadrżał nagle, znalazłszy się w ognisku hiperanteny marsjańskiej. Potem wibracje ustały i drommer przeskoczył 1013-kilometrową przepaść lekko jak fala radiowa — tyle tylko, że nieporównanie szybciej. Słońce było teraz gwiazdą średniej wielkości.

— śe też trzeba po takiego rupiecia… — mruknął Złotow.

Sandler wprowadził do pamięci maszyny równanie statku, któremu lecieli na spotkanie.

Drommer znów wykonał skok — tym razem już samodzielnie — i ponownie wychynął z zadaną prędkością w żądanym punkcie przestrzeni.

— Dziwny jakiś — powiedział Złotow. — Zupełnie jak nie nasz.

Reflektory drommera oświetlały starodawny gwiazdolot, powracający z dalekiego rejsu na Ziemię. Dziób i rufa statku tonęły w mroku. Cylindryczny korpus równomiernie wirował wokół osi symulując pole ciężkości. Drommer sunął wolno wzdłuż przezroczystych pokładów niby kanoe z ciekawskimi tubylcami.

— Po prostu jest bardzo stary. — Sandler zatrzymał pojazd. — Spróbujemy tutaj.

Drommer wykonał jeszcze jeden skok — już ostatni — i znaleźli się we wnętrzu gwiazdolotu, w pustym, przestronnym korytarzu. Siła odśrodkowa miękko ułożyła pojazd na podłodze wykonanej z przezroczystego materiału. Sandler wyskoczył z kabiny, po chwili Złotow poszedł za jego przykładem.

— Świetne — powiedział, spoglądając na gwiazdy pod stopami. — Jakby się chodziło po niebie.

Tylko czemu tu tak pusto?

— Widocznie mają tu teraz noc — odparł po chwili zastanowienia Sandler. — I wszyscy śpią.

Śnią sobie o tym, jak to za rok będą lądować na Ziemi. — A my tu mamy dla nich niespodziankę — uśmiechnął się Złotow. — Kocham niespodzianki! Słuchaj, czy oni tu nie mają żadnej wachty? — Jest, z pewnością… Pewnie gdzieś na przodzie, w sterowni. Szli szybko po szklanej podłodze. W korytarzu trwała cisza i tylko gdzieś na jego końcach szemrało echo kroków. Nagle Złotow — ledwie dosłyszalnie — roześmiał się. Sandler spojrzał na niego, zaskoczony.

— Całe życie marzyłem o takiej okazji — powiedział Złotow. — Postaw się w miejscu tego wachtowego. Siedzisz tyle godzin pod rząd w tej sterowni sam jeden przy pulpicie i tu nagle ni stąd, ni zowąd pojawiam się ja. Potrząsam cię za ramię i mówię: „Niech pan będzie łaskaw to podpisać, o tu…”. Przecież byś zemdlał.

— No i co? — Nic, śmieszne — odparł Złotow. Potem westchnął. — Tyle że to się nigdy nie zdarza. Zawsze ci ktoś wcześniej zedrze z głowy urojoną perukę i w sumie ci nie do śmiechu. I kiedy wreszcie wszystko wyjaśnisz, tamci długo i nudnie będą się rozwodzić nad tym, jak to lecieli setkę lat, dotarli do Syriusza, siedzieli tam całe trzy dni i teraz wracają, niosąc swój wkład do skarbnicy ludzkiej wiedzy…

— Dość — cicho powiedział Sandler. — Nie ma się z czego śmiać.

— Nie masz poczucia humoru — obruszył się Złotow. — Ja nie jestem temu winien, że się tak nadymają. Może nawet bardziej niż ty pragnąłbym, żeby któryś z nich się odwrócił i powiedział: „Obleciałem całą Galaktykę, byłem w układach tysięcy gwiazd, widziałem obce cywilizacje…”

Niestety, to się nie zdarza.

Resztę drogi przebyli szybko, w milczeniu. Drzwi sterowni były tylko przymknięte. Złotow błagalnie spojrzał na Sandlera.

— No dobra — powiedział tamten z ociąganiem. — Dokonaj tego nikczemnego aktu.

Ostrożnie weszli do środka. Sterownia także okazała się przestronniejsza, niż się tego spodziewali. Pod przeciwległą ścianą, odwrócony do nich plecami, siedział w obrotowym fotelu jakiś mężczyzna. Jego łysa czaszka wyraziście rysowała się na tle płyt aparatury.

Złotow bezgłośnie podkradł się do człowieka w fotelu, czując na sobie pełne wyrzutu spojrzenie Sandlera. Ale pokusa była wielka. Położył dłoń na ramieniu wachtowego. Ten przez sekundę pozostał jeszcze nieruchomy, potem strząsnął rękę Złotowa z ramienia i odwrócił się na fotelu ku niemu. Wszystko na jego twarzy — począwszy od nienormalnie jasnej skóry — wskazywało, że jest przybyszem z przeszłości. Jasne, błękitne oczy spojrzały na Złotowa.

— Jest pan wachtowym? — spokojnie spytał Złotow, dobywając z kieszeni na piersi zawczasu wypełniony blankiet. — Niech pan będzie łaskaw to podpisać.

Wachtowy w milczeniu odebrał arkusz papieru, szybko przebiegł oczyma tekst, podpisał się pod nim i zwrócił blankiet Złotowowi. Potem odwrócił się do pulpitu.

Po minucie raz jeszcze obejrzał się przez ramię.

— Podpisać coś jeszcze? — N-nie — odparł Złotow.

— To cóż pan tu tak stoi? Chce pan zrobić wywiad?

Złotow nie był w stanie wykrztusić słowa. Słyszał za plecami dziwne dźwięki, jakby płacz dziecka, ale nie miał sił obejrzeć się, żeby zobaczyć, co tam się dzieje.

— Wobec tego, jeśli pan pozwoli, pójdę już — powiedział wachtowy. — Koniec dyżuru, czas trochę pospać. Zaraz tu powinien być mój zmiennik.

Wstał z fotela, okazując się nadspodziewanie wysoki i skierował do wyjścia. Złotow osunął się na opuszczony fotel. Po chwili podszedł tam Sandler, poszperał przy ścianie pokrytej blokami aparatury i wydostał stamtąd składany stołeczek, usadawiając się na nim. Nie mógł już się śmiać, opanowała go czkawka. Jakiś czas w milczeniu spoglądali po sobie.

— I tak zawsze — mruknął wreszcie Złotow. — A ten co? Telepata jakiś?

Z korytarza dały się słyszeć szybkie kroki. Do sterowni wszedł mężczyzna może czterdziestoletni, również nienormalnie jasnoskóry. Skierował się wprost ku nim, wyciągając na powitanie rękę.

— Dzień dobry. Aleksander Kuncew, drugi pilot.

Wymienili uściski dłoni.

— No i jak się wam podobał Sklar? — zainteresował się Kuncew. — To nasz dowódca.

Spotkałem go przy wejściu do kajuty, powiedział, że pojawili się chłopcy z Ziemi, żeby nas powitać. I poszedł spać. No więc przybiegłem…

— Czy wasz dowódca to telepata? — spytał Sandler.

— Nie sądzę. Ale intuicję ma piekielną. Jeszcze przy starcie powiedział nam: powrócimy tu za, trzy wieki. Postęp w tym czasie jest nieunikniony i powrót na pewno będzie wyglądać zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażacie. Z pewnością przechwycą nas jeszcze w trakcie drogi i zgrabnie usadzą gdzieś na Księżycu…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kroki w nieznane - 1976»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kroki w nieznane - 1976» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arthur Clarke - S. O. S. Lune
Arthur Clarke
Robert Sheckley - Kroki w nieznane. Tom 4
Robert Sheckley
Arthur Clarke - Culla
Arthur Clarke
Arthur Clarke - The Fires Within
Arthur Clarke
Henryk Gajewski - Kroki w nieznane - 1971
Henryk Gajewski
Arthur Clarke - Kraj djetinjstva
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Kraj detinjstva
Arthur Clarke
Дмитрий Биленкин - Kroki w nieznane - 1970
Дмитрий Биленкин
Отзывы о книге «Kroki w nieznane - 1976»

Обсуждение, отзывы о книге «Kroki w nieznane - 1976» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x