— Lekarstwa w izbie chorych nie nadawały się już do użytku, ale udało mu się znaleźć podręcznik medycyny z opisami całego szeregu dawnych chorób o objawach podobnych do tego, co zaobserwował u swoich pacjentów. Przypuszczam, że chodzi tu o jedną z odmian zwykłej grypy, którą my jednak przechodzimy bardzo ciężko, ponieważ przez wieki utraciliśmy na nią naturalną odporność. Może być ona dla nas nawet śmiertelnie groźna, trudno jednak powiedzieć cokolwiek na temat rokowań. Dlatego chciałbym, aby nagranie naszej rozmowy zostało jak najszybciej przekazane nadprzestrzennie do Szpitala. Niech wiedzą, czego oczekiwać. Proponuję także przygotować program automatycznego skoku. Tak będzie lepiej, gdybyście mieli…
— Doktorze — przerwał mu Fletcher — właśnie staram się to zrobić. Jak szybko tu będziecie?
Conway zamilkł na chwilę, bo wychodzili właśnie z tunelu.
— Widzę was. Dziesięć minut.
Kwadrans później zdejmował już z leżącego w sali zabiegowej Sutherlanda kombinezon i mundur. Na pokładzie szpitalnym zapanował tymczasem niemiłosierny tłok. Prilicla siedział na suficie i na swój empatyczny sposób baczył na stan pacjentów, Naydrad zaś układała na łóżku porucznika Haslama, który padł kilka minut wcześniej przy swoim stanowisku na mostku.
Żaden z nieziemców nie miał najmniejszego powodu obawiać się ziemskich zarazków, nawet siedemsetletnich, niemniej członkom załóg obu statków, tym oczywiście, którzy byli jeszcze przytomni, zostało tylko cierpliwe leżenie w pościeli i nadzieja, że ich organizmy poradzą sobie jakoś z kilkusetletnim wrogiem. Tylko jeden Conway jakoś nie zachorował, a wszystko dzięki temu, że widok plamy smarów albo i coś w tym ledwo czytelnym sygnale poruszyło w jego podświadomości jakieś dzwonki alarmowe dość mocno, by nie otworzył hełmu po tym, jak chorzy z załogi statku zwiadowczego zostali zabrani na pokład szpitalny.
— Ciąg czternaście G za pięć sekund — zapowiedział przez głośniki Chen. — Kompensatory sztucznej grawitacji gotowe.
Gdy Conway znowu spojrzał na ekran, zobaczył malejące gwałtownie sylwetki Einsteina i Tenelphiego. W końcu prawie się zlały w małą, podwójną gwiazdę. Skończył układać Sutherlanda jak najwygodniej, sprawdził podłączenie kroplówek i przeszedł do Haslama i Doddsa. Murchison zostawił na koniec, bo chciał spędzić przy niej więcej czasu.
Pomimo obniżenia temperatury pod namiotem tlenowym mocno się pociła, mamrotała coś do siebie i rzucała głową z boku na bok. Oczy miała na wpół otwarte, ale nie była świadoma obecności Conwaya, który patrzył z przejęciem na poważnie chorą ukochaną kobietę i koleżankę po fachu. Wstrząs był tym silniejszy, że przecież znał ją od czasów, gdy pracowała jako pielęgniarka na oddziale położniczym FGLI, a on był święcie przekonany, że dzięki kieszonkowemu rentgenowi i pasji zawodowej zdoła pokonać wszystkie choroby galaktyki.
Jednak w Szpitalu Sektora Dwunastego, gdzie najskromniejszy asystent mógłby się równać z dowolnym planetarnym autorytetem medycznym, możliwe było naprawdę wiele. Zdolna pielęgniarka z rozległą praktyką w opiece nad obcymi została po latach jednym z najlepszych szpitalnych patologów, a młodszy lekarz z głową pełną niekonwencjonalnych i nie zawsze rozsądnych myśli wyszedł na ludzi. Conway westchnął. Chciałby dotknąć Murchison, żeby dodać jej otuchy, ale Naydrad zrobiła już przy niej wszystko, co konieczne. Conway mógł tylko patrzeć, jak stan ukochanej zbliża się do tego, w jakim była załoga Tenelphiego.
Z odrobiną szczęścia powinni wszyscy niebawem trafić do Szpitala, w którym mieliby nieporównanie większe możliwości niesienia pomocy. Zbiegiem okoliczności Fletcher w czasie wnoszenia chorych był na mostku, a Chen w maszynowni, dzięki czemu zarazili się ostatni i mieli jeszcze dość sił, żeby poprowadzić statek.
Chyba że i oni już…
Ekran pokazywał ciągle wielką połać próżni, a kropki oznaczające Einsteina i Tenelphiego nie dawały się odróżnić od gwiazd. Wyglądało to dość niepokojąco, ponieważ na ekranie nie powinno być już widać nic oprócz typowej dla nadprzestrzeni szarości. Lepiej będzie dla wszystkich, jeśli przestanę siedzieć bezczynnie przy Murchison i spróbuję się zająć kapitanem i Chenem, pomyślał nagle Conway.
— Przyjacielu Conway, czy mógłbyś zerknąć na tego pacjenta? — powiedział Prilicla, wskazując czułkiem na jedno z łóżek, a zaraz potem na następne. — I na tamtego też. Wyczuwam, że są przytomni i potrzebują kojącego kontaktu z kimś własnego gatunku.
Dziesięć minut później Conway zmierzał już szybem komunikacyjnym na dziób statku. Gdy wszedł na mostek, usłyszał, że kapitan i pierwszy inżynier wymieniają jakieś dane liczbowe. Co chwila przerywali odczyty, żeby jeszcze raz coś sprawdzić. Fletcher był czerwony na twarzy i ociekał potem, oczy mu łzawiły, nie majaczył jednak, tylko z wręcz chorobliwym uporem wykonywał obowiązki służbowe. Mrugając i mrużąc oczy, patrzył na wyświetlacze i dyktował odczyty Chenowi, który siedział przekrzywiony przed swoim panelem i nie wyglądał wcale lepiej. Conway otaksował ich okiem klinicysty i bardzo mu się ten widok nie spodobał.
— Potrzebujecie pomocy — powiedział zdecydowanie.
Fletcher uniósł na niego zaczerwienione oczy.
— Tak, doktorze, ale nie pańskiej — odpowiedział słabo. — Sam pan widział, co się stało z Tenelphim, gdy lekarz spróbował zabrać się do pilotażu. Proszę wrócić do swoich pacjentów i pozwolić nam działać.
Chen otarł pot z czoła.
— Kapitan próbuje panu powiedzieć, że nie zdoła nauczyć pana w kilka minut tego, co sam intensywnie zgłębiał przez pięć lat — wyjaśnił takim tonem, jakby chciał przeprosić za bezpośredniość dowódcy. — I jeszcze, że opóźnienie pierwszego skoku jest spowodowane tym, że musi się on udać na wypadek, gdybyśmy nie mogli ustawić drugiego, zmaterializowawszy się w złym sektorze galaktyki. A poza tym przeprasza za swoje maniery, ale czuje się strasznie.
Conway się roześmiał.
— Przyjmuję przeprosiny, ale rozmawiałem właśnie z jednym z chorych z Tenelphiego. Należy do pierwszych zarażonych. On i dwaj jeszcze członkowie załogi byli w grupie zwiadowczej, która weszła na pokład Einsteina na samym początku i od razu zetknęła się z tym, co jak już wiemy, jest jedną z odmian dawnej grypy. Jego temperatura powoli wraca do normy. Jest jeszcze drugi, który też przychodzi do siebie. Sądzę, że tę siedemsetletnią grypę można z powodzeniem leczyć zachowawczo, chociaż przypuszczam, że w Szpitalu i tak będą chcieli objąć nas kwarantanną. Jednak co ważniejsze, ten człowiek z Tenelphiego to astrogator, i na dodatek jest obecnie w o wiele lepszej formie niż wy dwaj. Pytam więc jeszcze raz: potrzebujecie pomocy?
Spojrzeli na niego, jakby właśnie dokonał cudu i sam spowodował wytworzenie przez Ziemian skomplikowanego mechanizmu odpornościowego. Pokiwał zatem głową, wrócił na pokład szpitalny i wysłał zdrowiejącego astrogatora na mostek. Przypuszczał, że najpóźniej w ciągu dwóch tygodni wszyscy, którzy złapali tę historyczną grypę, wrócą w pełni do zdrowia, on zaś nie będzie musiał dłużej traktować szanownej patolog Murchison jak pacjentki.
CZĘŚĆ TRZECIA
KWARANTANNA
Zaraz po powrocie do Szpitala Rhabwara i wszystkich Ziemian na jego pokładzie objęto ścisłą kwarantanną. Nie pozwolono opuścić im statku, Conway zaś znalazł się jakby w podwójnej kwarantannie. Musiał nadal poruszać się w skafandrze, a jego kabina została pospiesznie tak zmodyfikowana, aby nic jej nie łączyło z zakażonymi pokładowymi układami podtrzymywania życia.
Читать дальше