— I co? — spytał kapitan.
— Tylko materia nieorganiczna — zameldował Haslam. — Brak śladów atmosfery. Jednak średnia temperatura jest dość wysoka, co sugeruje, że cokolwiek się tu zdarzyło, zaszło całkiem niedawno. Zapewne była to eksplozja.
Zanim kapitan zdążył się odezwać, Dodds wtrącił:
— Mamy większy fragment wraku, sir. Koziołkuje w odległości pięćdziesięciu dwóch mil.
— Podać kurs podejścia — powiedział Fletcher. — Siłownia, za pięć minut pełny ciąg.
— Jeszcze trzy duże fragmenty w odległości ponad stu mil — oznajmił Dodds. — Wszystkie na rozchodzących się promieniście kursach.
— Proszę o wykres — rozkazał kapitan. — Chcę, żebyś jak najszybciej wyliczył kursy i szybkości szczątków dla ustalenia współrzędnych pozycji statku w chwili eksplozji. Haslam, co powiesz o tych kolejnych fragmentach?
— Ta sama temperatura i ten sam materiał co poprzednio, sir, ale szczątki znajdują się na granicy zasięgu czujników i nie potrafię z całą pewnością stwierdzić, czy to tylko metal. Nigdzie jednak nie wykryłem najmniejszych nawet śladów atmosfery.
— Więc na żywą materię organiczną i tak nie mamy tam co liczyć — mruknął Fletcher.
— Kolejne szczątki, sir — zameldował Dodds.
Jeśli się nie pospieszymy, to nie będziemy mieli kogo ratować, pomyślał Conway.
Fletcher musiał chyba czytać mu w myślach, bo nagle wskazał na ekran.
— Proszę nie tracić nadziei, doktorze. Na razie wygląda na to, że statek został rozerwany przez eksplozję, która spowodowała też automatyczne odpalenie boi alarmowej. Jednak proszę spojrzeć…
Widoczny na ekranie obraz nie mówił wiele Conwayowi. Wiedział, że migocząca niebieska kropka oznacza Rhabwara, białe punkty zaś to szczątki wykryte przez radar i czujniki. Wyraźne żółte linie zbiegające się w środku ekranu opisywały wyliczone przez komputer tory lotu poszczególnych fragmentów od miejsca eksplozji. W zasadzie prosty obraz przesłaniały co chwila grupy cyfr i symboli, które migotały albo jaśniały niezmiennie przy każdym białym punkcie.
— Szczątki nie rozleciały się z jednego miejsca. Chociaż skala obrazu jest dość mała, można zauważyć, że odpadały przez dłuższą chwilę, podczas której statek poruszał się po łagodnym łuku. Musimy wziąć też pod uwagę moment obrotowy szczątków, ich stosunkowo małą liczbę i spore rozmiary. Przy eksplozji spowodowanej awarią reaktora znajduje się tylko całą masę drobnych resztek, które prawie wcale nie wirują. Poza tym temperatura znalezisk jest za niska na eksplozję reaktora, do której musiałoby dojść stosunkowo niedawno. Wiemy już, że od katastrofy minęło tylko siedem godzin. Jest więc bardzo prawdopodobne, że to była awaria generatora nadprzestrzennego, a nie eksplozja, doktorze.
Conway, zirytowany wykładowym tonem wypowiedzi kapitana, starał się zapanować nad sobą. Rozumiał, że w takich chwilach we Fletcherze budzi się naukowiec. Wiedział zresztą świetnie, o co mu chodzi: w razie awarii któregoś z zespolonych generatorów nadprzestrzennych bezpieczniki powinny natychmiast wyłączyć drugi. Statek wyłaniał się wówczas gdzieś pomiędzy gwiazdami. Załoga mogła wtedy albo spróbować naprawić generator własnymi siłami, albo czekać na pomoc. Czasem jednak zdarzało się, że bezpieczniki zawodziły albo reagowały z milisekundowym opóźnieniem i część statku dalej leciała w nadprzestrzeni, podczas gdy reszta zwalniała do prędkości podświetlnej. Skutki były oczywiście tylko trochę mniej dotkliwe niż przy awarii reaktora, ale że nie wchodziła w grę wysoka temperatura, promieniowanie i wszystko, co towarzyszy nie kontrolowanej reakcji jądrowej, szansę na odnalezienie rozbitków były nieco większe.
— Rozumiem — powiedział i pstryknął przełącznikiem interkomu na swojej konsoli. — Pokład szpitalny, tu Conway. Alarm chwilowo odwołany. Przez co najmniej dwie godziny nic się nie będzie działo.
— Całkiem trafny szacunek — stwierdził oschle kapitan. — Odkąd to został pan dodatkowo astrogatorem, doktorze? Ale mniejsza z tym. Dodds, proszę wyliczyć kurs łączący trzy największe fragmenty wraku i przekazać wyniki na ekran w maszynowni. Chen, pełna moc za dziesięć minut. Dla oszczędzenia czasu zamierzam przejść obok najbardziej obiecujących szczątków dość szybko i zwalniać tylko wtedy, jeśli czujniki Haslama pokażą pozytywny odczyt albo doktor Prilicla coś wyczuje. Haslam, gdy sprawdzimy te trzy, wyszukaj następne, którym może warto by się przyjrzeć. Prowadź też stały nasłuch na wszystkich częstotliwościach. Może spróbują skontaktować się z nami przez radio. I miej też oko na obraz z teleskopu na wypadek, gdyby wysyłali sygnały świetlne.
Wychodząc z centrali, aby wrócić do swojego zespołu medycznego, Conway usłyszał jeszcze, jak Haslam mówi z cicha i bez śladu pretensji:
— Tak, sir, ale mam tylko dwoje oczu, które nie chcą jakoś patrzeć w różnych kierunkach…
Godzinę i pięćdziesiąt dwie minuty później podeszli bardzo blisko, prawie że na wciągnięcie ręki, do pierwszego fragmentu wraku. Czujniki pokazały już wcześniej, że nie ma tam żadnej substancji organicznej poza plastikowymi panelami i meblami. Nie było też zamkniętych pomieszczeń z atmosferą, w której mógłby ktoś przeżyć. Gdy spróbowali objąć obiekt polem ściągającym, zaczął się nagle rozpadać i musieli gwałtownie manewrować, żeby uniknąć kolizji z drobnymi szczątkami.
Niecałą godzinę później podeszli do drugiego fragmentu. Musieli zwolnić i zawrócić, gdyż czujniki wykazały obecność powietrza oraz ślady materii organicznej. Tyle że urządzenia nie potrafiły określić, czy chodzi o jeszcze żywe organizmy. Tym razem nie ryzykowali powstrzymywania ruchu wirowego, żeby nie rozszczelnić być może jeszcze hermetycznych pomieszczeń. Podchodząc ponownie, nacelowali czujniki i rejestratory na wrak. Zbliżyli się dość, by Prilicla mógł definitywnie orzec, że na pewno nie ma na pokładzie nikogo żywego.
Kolejne trzy godziny poświęcili na interpretację zapisów, bo tyle potrwał lot do trzeciej, największej i najbardziej obiecującej części wraku. Zbliżając się doń, wiedzieli już całkiem sporo o zasadach projektowania przyjętych przez obcych budowniczych. Wymiary korytarzy i pomieszczeń pozwalały domyślić się wielkości żyjących w nich istot. Kilka razy natrafili na nagraniach na kolorowe plamy czegoś, co wyglądało na uwięzione w rumowisku kawałki futra. Mogły to być płaty wykładziny albo tapicerki, ale widniejące na wielu kawałki pasów bezpieczeństwa oraz rdzawobrunatne plamy sugerowały całkiem co innego.
— Sądząc po barwie zaschniętej krwi, mogą to być ciepłokrwiści tlenodyszni — orzekła Murchison, studiując widoczne na ekranie izby nieruchome ujęcie z nagrania. — Myślisz, że ktoś mógł przeżyć taką katastrofę?
Conway pokręcił głową, ale gdy się odezwał, postarał się, by w jego wypowiedzi było nieco optymizmu.
— Plamy na futrze nie wydają się związane z ranami występującymi zwykle przy gwałtownej deceleracji czy zderzeniu, gdy pasy bezpieczeństwa wrzynają się w skórę. Niepodobna stwierdzić, jakie fragmenty ciał widzimy na tych ujęciach, ale krwawienia występują wszędzie jakby według podobnego wzoru, sugerującego, że ofiary ucierpiały od wybuchowej dekompresji. Nie odniosły więc rozległych obrażeń zewnętrznych, tylko krwawiły przez naturalne otwory ciała. Żadna z tych istot nie była w skafandrze, ale może znalazł się ktoś szybszy albo mniej pechowy, kto go włożył i ocalał.
Zanim Murchison zdążyła odpowiedzieć, na ekranie pokazał się następny fragment wraku, a z głośnika rozległ się głos kapitana:
Читать дальше