— Znaleźliśmy krótką drogę na zewnątrz. W miarę krótką. Da pan radę pokonać ją z moją pomocą, czy mam panu związać ręce i nogi i pchać przed sobą?
Sutherland był w kiepskiej formie, ale z całej jego postawy przebijało, że wolałby nie odgrywać roli bagażu, szczególnie w tunelu pełnym ostrych, poszarpanych blach. Stanęło na tym, że związali się razem, plecami do siebie. Conway miał się zająć transportem, a Sutherland chronić siebie i jego plecy. Szło im tak dobrze, że w połowie drogi zaczęli doganiać Priliclę. Za każdym razem, gdy słońce zaglądało do tunelu, cień skafandra Cinrussańczyka wydawał się coraz większy.
Nadawany szumami sygnał SOS też brzmiał coraz głośniej, aż nagle ucichł.
Kilka minut później okrągły skafander małego empaty cały pojaśniał — Prilicla wyszedł z tunelu. Zaraz zameldował, że widzi Rhabwara i Tenelphiego i że nie powinno być żadnych kłopotów z nawiązaniem łączności radiowej. Usłyszeli, jak wywołuje statek szpitalny, a po chwili, która dłużyła im się niczym całe dziesięciolecia, dotarło do nich potrzaskiwanie zwiastujące, że Rhabwar odpowiedział. Conway wyłowił niektóre słowa, zatem otrzymane chwilę później od Prilicli streszczenie tak całkiem go nie zaskoczyło.
— Przyjacielu Conway, rozmawiałem z Naydrad — powiedział empata, starając się złagodzić złe wieści jak najcieplejszym tonem. — Wszyscy DBDG na pokładzie, w tym i patolog Murchison, wykazują podobne objawy co rozbitkowie z Tenelphiego, chociaż choroba nie u wszystkich czyni takie same postępy. Kapitan i porucznik Chen mają się jak dotąd najlepiej, ale i tak kwalifikują się już do łóżka. Naydrad potrzebuje pilnie naszej pomocy, a kapitan zapowiada, że jeśli się nie pospieszymy, będzie musiał odlecieć bez nas. Porucznik Chen wątpi jednak, czy w ogóle uda się odlecieć, i to nawet bez dodatkowych zabiegów związanych z objęciem Tenelphiego naszym bąblem nadprzestrzennym. Wydaje się, że mają też problemy astrogacyjne związane z bliskością gwiazdy…
— Starczy — przerwał mu Conway. — Powiedz im, żeby zostawili Tenelphiego. Niech go odcumują i wyrzucą w przestrzeń wszystkie pobrane stamtąd materiały i próbki. Nikt nas nie pochwali za sprowadzenie do Szpitala czegokolwiek, co miało kontakt z wrakiem. Z naszego powrotu też pewnie nieprzesadnie tam się ucieszą…
Przerwał, słysząc, że Prilicla przekazuje jego instrukcje kapitanowi. Usłyszał też początek odpowiedzi Fletchera i wtrącił się do rozmowy:
— Prilicla, odbieram już statek bezpośrednio, nie musisz pośredniczyć. Wracaj jak najszybciej na pokład i pomóż Naydrad przy pacjentach. My wyjdziemy z tunelu za jakiś kwadrans. Kapitanie Fletcher, czy pan mnie słyszy?
— Słyszę pana — rozległ się głos, który w ogóle nie kojarzył się Conwayowi z kapitanem. Wyjaśnił jednak pokrótce, co właściwie stało się z Tenelphim i z nimi…
Dla załogi statku badawczego znalezienie wraku było miłym urozmaiceniem monotonnej misji. Wszyscy wolni od wachty natychmiast polecieli zbadać oraz, w miarę możliwości, zidentyfikować obiekt. Jak zawsze w wypadku jednostek zwiadowczych, załoga Tenelphiego składała się z kapitana, astrogatora, łącznościowca, inżyniera pokładowego i lekarza oraz pięciu specjalistów od zwiadu, którzy pracowali na okrągło.
Zgodnie z relacją Sutherlanda już przy pierwszym wejściu na wrak zwiadowcy zidentyfikowali statek, gdyż szczęśliwym trafem wpadł im w ręce datowany formularz „magazyn wyda”, na którym była jego nazwa. Ledwo ogłosili o odkryciu, wszyscy prócz pokładowego lekarza, uznanego za mało przydatnego przy takich badaniach, polecieli na wrak i zabrali się do poszukiwań.
Okazało się bowiem, że natknęli się na wrak statku międzygwiezdnego Einstein, pierwszej jednostki wielopokoleniowej, która opuściła Ziemię i jedyna nie została odnaleziona przez późniejsze wyprawy statków nadprzestrzennych. W ciągu setek lat kilkakrotnie wszczynano poszukiwania, ale Einstein zszedł z planowanego kursu. Przypuszczano, że musiało dojść do jakiejś katastrofy albo poważnej awarii stosunkowo krótko po opuszczeniu Układu Słonecznego.
A teraz Einstein się odnalazł. Niewątpliwie była to najbardziej godna podziwu próba rodzaju ludzkiego wyrwania się do gwiazd. Mimo że technologia ledwie dorastała do takiego przedsięwzięcia, mimo że zastosowano pionierskie rozwiązania, a na dodatek brakło pewności, czy w będącym celem podróży układzie słonecznym znajdzie się jakaś zdatna do zamieszkania planeta, załoga statku, która rekrutowała się z najlepszych dzieci Ziemi, podjęła to ryzyko. Ponadto Einstein był teraz zabytkiem techniki i bezcennym obiektem badań dla psychohistoryków. Można powiedzieć, że legenda nagle ożyła… Jednak ten wielki statek i skryte na jego pokładach bezcenne zapiski i świadectwa długiej podróży spadały ku najbliższej gwieździe i za tydzień miały spłonąć w jej płomieniach. Nie można się zatem dziwić, że wszyscy prócz lekarza pokładowego opuścili jednostkę zwiadowczą, żeby zbadać wrak. Ale nawet Sutherland nie podejrzewał, że może to być niebezpieczne zajęcie. Wszystko wyszło na jaw, dopiero gdy członkowie załogi zaczęli wracać z pierwszymi objawami choroby: silnymi potami i lekkimi zrazu majakami. Sutherland szybko wykluczył to, co potem Conwayowi przyszło w pierwszej chwili do głowy, czyli zatrucie albo wpływ promieniowania. Z wcześniejszych meldunków wiedział już, jakie warunki panowały na pokładzie Einsteina i że ostatni rozbitkowie zmarli dopiero niedawno.
Jednak statek zawierał nie tylko cenne pamiątki i materiały do badań historycznych, ale także bezlik zachowanych w cieple zarazków, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej miały żywicieli. Na dodatek chodziło o takie chorobotwórcze mikroorganizmy, które były powszechne setki lat wcześniej, więc współcześni ludzie nie byli już na nie odporni.
Zauważywszy raptowne pogarszanie się stanu zdrowia swoich towarzyszy, Sutherland najpierw nakłonił ich, aby włożyli skafandry. Nie miał pewności, czy wszyscy chorują na to samo, i chciał uniknąć wtórnych zakażeń. Wiedział, że sam niewiele może dla nich zrobić, poza tym skafandry ochroniłyby ich przed urazami podczas manewru odejścia od wraku. Zamierzali wykonać skok w pobliże Szpitala, gdzie mieliby lepszą pomoc medyczną.
Potem jednak doszło do zderzenia. Zdaniem Sutherlanda było ono nieuniknione, jeśli wziąć pod uwagę, że załoga była półprzytomna i ciągle coś się jej zwidywało. Przetransportował więc wszystkich do przedsionka śluzy, aby byli gotowi do szybkiej ewakuacji, wysłał kilka zdań przez nadajnik nadprzestrzenny, a na koniec chciał wystrzelić boję alarmową. Jednak kolizja zniszczyła mechanizm wyrzutni, musiał więc wyrzucić boję ręcznie przez śluzę. Stan jego pacjentów pogorszył się tymczasem tak bardzo, że znów zaczął się zastanawiać, jak mógłby im pomóc.
Wówczas to postanowił udać się na wrak w poszukiwaniu lekarstw z czasów, gdy owa choroba była powszechna. Zamierzał zajrzeć do pokładowej apteki i o niej to wspominał w komunikacie, co dotarło jedynie jako „wa apte”. Jako że ciężko uszkodzony Tenelphi wciąż tracił powietrze, a wszystkie rejestratory zostały na wraku, Sutherland nie mógł zostawić ekipie ratowniczej pełnej informacji o swoich poczynaniach. Zrobił jednak, co tylko mógł.
Wysmarował zewnętrzną pokrywę włazu śluzy żółtym smarem, tylko nie wiedział, że silnik boi ratunkowej przysmaży go i zmieni on kolor na brązowy. Podobnie oznaczył szlak wiodący w głąb wraku. Niestety, mało ludzi pamiętało, że w dawnych czasach ery przedkosmicznej, gdy statki pływały jeszcze tylko po morzach, podniesienie żółtej flagi oznaczało zarazę na pokładzie. Nawet Conway przypomniał sobie o tym zbyt późno.
Читать дальше