— Cha Thrat — odezwał się w pewnej chwili Prilicla, przerywając rozmowę z komendantem bazy — ponieważ nie należę do załogi pokładowej, nie mogę ci rozkazywać, ale tam, na dole, przyda się każda para rąk, a w te jesteś akurat obficie wyposażona. Potrafisz też obsługiwać urządzenia służące do transportu pacjentów i mam wrażenie, że chętnie zabrałabyś się z nami.
— Wrażenie jest trafne — powiedziała Cha, wiedząc, że nasilenie targających nią w tej chwili uczuć wystarczy empacie za podziękowanie.
— Jeśli załadujemy do ładownika jeszcze choć trochę wyposażenia, nie będzie już miejsca dla pacjenta — zauważyła Naydrad. — O wielkiej Sommaradvance nie wspominając.
Ostatecznie zmieścili się jednak, a szczególnie wiele miejsca zrobiło się podczas lądowania, gdy wszyscy prócz Prilicli, który nosił degrawitatory, zostali sprasowani przeciążeniem. Porucznik Dodds, astrogator Rhabwara i równocześnie pilot ładownika, miał przedkładać szybkość działania nad wygodę pasażerów i wykonał polecenie z radością. Lądowanie przebiegło tak błyskawicznie, że Cha ujrzała Goglesk dopiero wtedy, gdy maszyna przyziemiła.
Przez kilka chwil miała wrażenie, że jakimś cudem wróciła na Sommaradvę. Stali na łące rozciągającej się nad brzegiem wielkiego jeziora, a nieco dalej widać było skryte częściowo wśród drzew miasto. Tyle że to nie była jej rodzinna planeta. Inne rosły tu kwiaty, odmienne nieco były kolor i kształt liści, nawet powietrze pachniało inaczej. Widoczne w oddali drzewa, chociaż podobne z grubsza do tego, co znała z domu, powstały w wyniku całkiem innego procesu ewolucyjnego.
Szpital Kosmiczny wydał jej się z początku dziwny i obcy, ale czyż mogło być inaczej — był sztucznym, metalowym tworem. Tutaj zaś miała przed sobą całkiem nowy świat!
— Co to za paraliż? — spytała Naydrad. — Jakaś wasza kolejna normalna reakcja? Nie marnuj czasu, tylko łap nosze.
Sprowadziła autonosze po rampie, a tymczasem Wainright wylądował obok i ze ślizgacza wyskoczyła piątka Ziemian, którzy stanowili załogę małej bazy. Czterech ruszyło od razu ku miastu, wypróbowując po drodze połączony z autotranslatorem sprzęt nagłaśniający, porucznik zaś podszedł do ładownika.
— Jeśli którakolwiek z zaplanowanych przez was prac wymaga bliskości dwóch osób, zróbcie to teraz, póki nikt nas nie obserwuje — powiedział. — Potem pilnujcie, żeby utrzymywać między sobą odległość co najmniej pięciu metrów. Jeśli zobaczą, że się zbliżacie, albo co gorsza dotykacie, nie dojdzie wprawdzie od razu do połączenia, ale na pewno będą wstrząśnięci. Powinniście również…
— Dziękujemy, przyjacielu Wainright — przerwał mu Prilicla. — Nie trzeba nam nieustannie przypominać o zachowaniu koniecznej ostrożności.
Porucznik spiekł raka i nie odezwał się aż do chwili, gdy idąc szeroką tyralierą, dotarli do skraju miasta.
— Nie wygląda to najlepiej, ale dla nich każdy dzień jest walką o zachowanie tego, co dotąd osiągnęli. Niestety, mam wrażenie, że przegrywają.
Miasto tworzyło szeroki półksiężyc rozłożony nad jedną z naturalnych zatok jeziora. Widać było wybiegające ku głębokiej wodzie mola i zacumowane przy nich statki z cienkimi, wysokimi kominami oraz kołami łopatkowymi. Obok nich kotwiczyły też żaglowce. Poczerniały wrak, który zatonął, stojąc na cumach, musiał być smutnym świadectwem jednego z minionych połączeń. Nad brzegiem wznosiły się rozrzucone szeroko kilkupiętrowe budynki z drewna, kamienia i suszonej cegły. Wkoło wszystkich ścian biegły rampy zapewniające dostęp do wyższych kondygnacji, przez co gmachy przypominały do pewnego stopnia piramidy.
Według taśmy edukacyjnej były to przetwórnie połowów. Cha pomyślała, że ryby cuchną tu tak samo jak na Sommaradvie. Może właśnie dlatego budynki mieszkalne, które wznoszono nieopodal drzew, skupiły się w znacznej odległości od brzegu.
Gdy dotarli na szczyt niewysokiego wzgórza, Wainright wskazał niską, na poły zadaszoną konstrukcję, pod którą przepływał strumień. Z góry mogli wejrzeć częściowo w labirynt korytarzy i niewielkich pomieszczeń, który tworzył miejski szpital i dom Khone’a zarazem.
Porucznik powiedział coś cicho do skrytego w kołnierzu mikrofonu. Po chwili usłyszeli dobiegające z miasta gromkie ostrzeżenia i wyjaśnienia czterech Kontrolerów z aparaturą nagłaśniającą.
— Nie obawiajcie się — mówili. — Mimo dziwnego i budzącego lęk wyglądu istoty, które za chwilę zobaczycie, nie zrobią wam krzywdy. Proszeni przez uzdrowiciela imieniem Khone przybyliśmy zabrać go na leczenie do naszego szpitala. Podczas przenoszenia uzdrowiciela do pojazdu może się zdarzyć, że będziemy blisko niego, i niewykluczone, że wykrzyczy wówczas wezwanie do połączenia. Nie dopuśćcie do niego. Prosimy wszystkich, by odeszli jak najdalej do lasu albo wzdłuż brzegu, aby ewentualne wezwanie do nich nie dotarło. Dodatkowo rozmieścimy wokół domu uzdrowiciela urządzenia, które będą nieustannie czynić nieprzyjemny dla nas wszystkich hałas. W razie czego zagłuszy on jednak wezwanie albo przynajmniej je zniekształci.
Wainright spojrzał na empatę, a gdy ten skinął z aprobatą głową, znowu włączył mikrofon.
— Nagrajcie to i powtarzajcie, dopóki posłuchają albo każą przerwać.
— Uwierzą? — spytała Naydrad. — Zaufają potworom z kosmosu?
Porucznik odpowiedział dopiero po kilku krokach.
— Ufają Korpusowi Kontroli, bo pomagamy im w różnych sprawach. Khone z oczywistych względów wierzy Conwayowi, a jeśli oni z kolei wierzą swojemu uzdrowicielowi, powinni dać się przekonać, że upiorni goście to przyjaciele Ziemianina i godni są zaufania. Problem w tym, że Gogleskanie to samotnicy i indywidualiści, którzy nie zawsze robią to, co trzeba. Niektórzy znajdą mnóstwo sensownych powodów, aby nie opuszczać domu. Powołają się na chorobę albo inną niemoc czy opiekę nad małymi dziećmi. Albo cokolwiek. Dlatego właśnie wzięliśmy jeszcze zagłuszarki.
Naydrad wydawała się usatysfakcjonowana odpowiedzią. Cha Thrat nadal miała pewne wątpliwości, ale ze względu na drażliwość tematu i Priliclę wolała na razie zmilczeć.
Jak wszyscy w dziale znała te zagłuszarki. Wymyślił je i zaprojektował Ees — Tawn, szef komórki nowych technologii. Były odpowiedzią na prośbę Conwaya i na razie dysponowali tylko kilkoma prototypami. Gdyby okazały się skuteczne, rozpoczęto by masową produkcję pozwalającą zamontować takie urządzenie w każdym gogleskańskim domu, w każdej fabryce i na każdym statku. Nie oczekiwano, że zagłuszarki zapobiegną połączeniom, ale istniała nadzieja, że dzięki automatycznym włącznikom reagującym na pierwsze tony sygnału alarmowego pozwolą ograniczyć zbiegowiska do niewielkich grup. To zmniejszyłoby niszczycielskie skutki połączeń oraz towarzyszący im szok.
W warunkach laboratoryjnych działały idealnie i tłumiły nagrane kiedyś przez Conwaya wezwania, ale nie było jeszcze okazji wypróbować ich na Goglesk.
Gdy zbliżyli się do szpitala, rybi odór przybrał na sile, podobnie zresztą jak nawoływania Kontrolerów. Cha nie dostrzegła żadnego śladu życia.
— Możecie przestać — rzekł porucznik. — Kto dotąd nie posłuchał, już nie zareaguje. Harmon, weź ślizgacz i pokaż mi miasto z góry. Reszta niech rozstawi zagłuszarki dookoła szpitala i czeka. Cha i Naydrad, gotowe jesteście z noszami?
Cha Thrat ustawiła szybko nosze w pobliżu wejścia do domu Khone’a i otworzyła je. Nie chciała ryzykować dotykania pacjenta na oczach jego pobratymców, pozostało więc mieć nadzieję, że uzdrawiacz sam zdoła wsiąść. Gdyby jednak nie wyszedł, Naydrad gotowa była wysłać zdalnie sterowaną sondę, aby sprawdzić, co się dzieje.
Читать дальше