— Znam twoje odczucia. Twoje i Remratha — rzekł Prilicla. — W tej chwili emanuje niepewnością i smutkiem typowym dla kogoś, kto spodziewa się utraty najbliższej osoby, której stan jest poważny, chociaż jeszcze nic naprawdę nie wiadomo. Głębiej zaś wyczuwam jeszcze dziecięcą wprost radość z pierwszego w życiu lotu. To wysoce inteligentna istota, która mimo niemal barbarzyńskiego trybu życia jest cywilizowana i otwarta. I ufa nam. To zaufanie zawdzięczamy tobie, przyjacielu Gurronsevas. Za zgodą ojca Creethar otrzyma najlepszą możliwą opiekę. Nie ma zatem czym się martwić. Niemniej nadal wyczuwam twój niepokój.
Gurronsevas nie zdążył odpowiedzieć. Pokład zadrżał lekko, gdy kompensatory grawitacji złagodziły wstrząs towarzyszący gwałtownemu lądowaniu. Po chwili na pokład wpadło ciepłe powietrze z zewnątrz. Remrath wsiadł sztywno na nosze i cały zespół ruszył do włazu. Wszyscy, z wyjątkiem Murchison, która miała przygotować sprzęt na przyjęcie chorego, gdy tylko uda się określić jego stan.
Remrath zajął miejsce na czele grupy, nakazując pozostałym milczenie, gdy on będzie rozmawiał. Stwierdził wyraźnie, że bez jego udziału wszelkie próby przejęcia rannego przez obcych musiałyby spalić na panewce, być może z licznymi ofiarami po obu stronach. Zespół medyczny nie miał wyboru, musiał się zgodzić. Gurronsevas spróbował postawić się na miejscu myśliwych, którzy po raz pierwszy ujrzeli dziwny statek i wysypującą się z niego menażerię, która zamierza zabrać ze sobą jednego z nich.
Zaczął się obawiać, że jego przyjaciel może cierpieć na demencję starczą, skoro ma skłonność do aż przesadnej pewności siebie.
Remrath przemawiał jednak do łowców tak, jakby nadal byli jego uczniami. Spokojnie, bez cienia wahania, z poczuciem własnego autorytetu. Zaczął od tego, że nie mają się czego bać, i wyjaśnił, dlaczego. Najpierw była krótka lekcja astronomii. Wspomniał o licznych układach planetarnych, na których istnieje życie, w tym życie inteligentne. Dodał, że siedliska tego życia są bardzo odległe, przez co każda rasa, która rusza ku gwiazdom, musi mieć za sobą wiele wieków pokojowego istnienia pozwalającego osiągnąć taki stopień rozwoju technicznego, który jest konieczny do podróżowania na inne światy…
Danalta przybrał kształt przeciętnej dwunożnej istoty, który nie powinien niepokoić Wemaran. Przysunął się do Gurronsevasa.
— Gdy twój przyjaciel proponował nam pomoc, nie oczekiwałem czegoś takiego — powiedział.
— Mimo że w zasadzie łączy nas jedno, nie rozmawiamy tylko o kuchni — odparł Gurronsevas.
— Jasne.
Byli jakieś dwadzieścia stóp od noszy z chorym. Myśliwi nie zamierzali na razie schodzić im z drogi.
— Te dziwne istoty wokół mnie przybywają w pokoju — mówił Remrath. — Nie chcą nikomu zrobić krzywdy, lecz pragną nam pomóc. Jedna z nich — wskazał Gurronsevasa — już pomogła nam w sprawach żywienia, i to na kilka niezwykłych sposobów, których teraz nie będę opisywał. Pozostali to uzdrawiacze i mają wielką wiedzę, którą gotowi są nam przekazać. Na mocy ojcostwa postanowiłem pozwolić im zająć się moim synem. Postawcie nosze i odrzućcie nakrycia. Czy Creethar jeszcze żyje? — dodał ciszej, o wiele łagodniejszym głosem.
Odpowiedziała mu cisza.
Prilicla podleciał do noszy. Dwóch myśliwych uniosło włócznie, kolejny nałożył strzałę i wycelował, ale nie naciągnął w pełni cięciwy. Gurronsevas powiedział sobie, że empata na pewno wie, co robi. Gdyby ktoś naprawdę chciał go zaatakować, wyczułby to na tyle wcześniej, by zrobić unik. Możliwe jednak, że Prilicla i tak nie czuł się zbyt pewnie, unikał bowiem pozostawania przez dłuższy czas w jednym miejscu.
— Creethar żyje — powiedział Cinrussańczyk. Jego głos zabrzmiał bardzo głośno w pełnej napięcia ciszy. — Jednak ledwie się trzyma. Przyjacielu Remrath, musimy zaraz go zbadać i czym prędzej przenieść na statek. Danalta, zajmij się nim.
Kolejni myśliwi unieśli broń, tyle że teraz wszystkie groty mierzyły w zmiennokształtnego, który ostrożnie odwinął zwierzęce skóry. Remrath spróbował tymczasem odwrócić uwagę myśliwych, wysiadając z noszy i ponawiając żądanie wydania Creethara obcym. Łowcy stłoczyli się wokół niego, krzycząc i wykłócając się głośno. Nagle wszyscy przestali się interesować tym, co Prilicla, Danalta i Naydrad robili przy rannym.
Gurronsevas starał się coś usłyszeć, jednak hałas narastał, myśliwi byli coraz bardziej pobudzeni i zaczęli w kłótni sięgać po argumenty, które wykraczały poza pojmowanie przeciętnego dietetyka. Na dodatek potrafili równocześnie mówić i słuchać, przez co naprawdę trudno było ich zrozumieć. W końcu Gurronsevas przełączył się na częstotliwość statku, by móc spokojnie słuchać rozmowy ekipy medycznej.
— Stwierdzam szereg pęknięć kości i ran ciętych kończyn przednich, piersi i brzucha. Do tego dochodzą rany miażdżone i szarpane po bokach tułowia, co sugeruje, że pacjent spadł z pewnej wysokości na twarde i nierówne podłoże, zapewne skały. Przykrywający rany materiał o wyglądzie zaschniętego błota albo pyłu skalnego wskazuje, że brakowało wody do przemycia obrażeń. Skaner ukazuje pęknięcia klatki piersiowej, ale nie ma uszkodzeń organów wewnętrznych. Podczas podróży doszło do przemieszczeń złamanych kości. Nastąpiła też znaczna utrata masy ciała, co sugeruje, że chory dłuższy czas pozostawał bez wody i pożywienia. Po porównaniu z normalnymi odczytami uzyskanymi od Tawsar można powiedzieć, że stan chorego jest poważny. Mocno osłabiony i półprzytomny, wykazuje emocje typowe dla istoty, która bliska jest śmierci. Sama widzisz, przyjaciółko Murchison. Nie ma co tracić czasu na kłótnie z jego przyjaciółmi. Musimy zaryzykować i działać bez ich pozwolenia. Danalta, Naydrad — polecił — wysuńcie pole noszy i przenieście go łagodnie, jeśli to możliwe, nie ruszając kończyn. Nie chcę dalszych komplikacji. Wolniej, tak dobrze. Teraz zasuńcie osłonę i podnieście temperaturę w środku. Dajcie czysty tlen. Za pięć minut będziemy z powrotem na pokładzie.
— Dobrze — powiedziała Murchison. — Instrumentarium ortopedyczne przygotowane. Nastawiam moduł analityczny na nadawanie wewnętrzne. Pacjent jest jednak silnie odwodniony i może zejść nie tylko na skutek wstrząsu, ale z osłabienia. Co to za istoty? Czy oni nie znają łupków do unieruchamiania kończyn? Czy oni w ogóle dbają o rannych?
Gurronsevas wiedział, że nie powinien się wtrącać do medycznej rozmowy, ale ogarnęła go złość. Czuł się, jakby ktoś niesłusznie skrytykował jego przyjaciela. Sam się sobie dziwił, ale to było silniejsze do niego.
— Wemaranie nie są okrutni ani skłonni do zaniedbywania innych — rzekł. — Sporo rozmawiałem o tym z Remrathem. Powiedział, że na Wemarze jedynymi lekarzami są zielarze i kucharze będący równocześnie uzdrawiaczami. O ile wiem, nie ma tu chirurgów. Remrath sądzi, że byli takowi w zamierzchłych czasach, jednak ich sztuka dawno zaginęła. Obecnie nawet drobne zranienie może prowadzić do śmierci albo upośledzającego kalectwa. Ktoś taki jest potem ciężarem dla grupy, która musi dzielić się z nim jedzeniem. Nie marnują zatem żywności na kogoś, kto ma umrzeć. Sam Creethar zgodziłby się z nimi. To Wemar jest okrutny, nie Wemaranie.
— Przepraszam — powiedziała Murchison po chwili. — Słuchałam wielu waszych rozmów, ale ta musiała mi umknąć. Masz rację. Ale i tak trudno mi zachować spokój, gdy widzę rannego w takim stanie.
— Ten stan niebawem się poprawi, przyjaciółko Murchison — powiedział cicho Prilicla. — Zaraz będziemy.
Читать дальше