Nieżas, co za… Zresztą, to nie ma znaczenia. Przynajmniej wtedy, kiedy wszystkie błędy zostają z tyłu z prędkością dwóch tysięcy mil na godzinę.
Zgłosił się Mówiący-do-Zwierząt, przekazał kontrolę nad eskadrą w ręce Louisa, po czym poszedł spać.
Z szybkością siedmiuset mil na sekundę pędził im na spotkanie świt.
Linię dzielącą dzień od nocy nazywa się terminatorem. Ziemski terminator doskonale widać z Księżyca; widać go także z orbity, ale nie można w żaden sposób dostrzec go z powierzchni Ziemi.
Proste, ostre linie oddzielające na łuku Pierścienia dzień od nocy były właśnie terminatorami.
Jedna z takich linii pędziła na spotkanie flotylli skuterów. Ciągnęła się od ziemi do nieba, od jednej niewidzialnej krawędzi do drugiej. Zbliżała się jak zmaterializowane przeznaczenie, jak ściana zbyt wielka, by ją obejść lub przeskoczyć.
I wreszcie nadeszła. Poświata w górze przybrała na sile, by nagle rozbłysnąć pełną jasnością, gdy usuwająca się krawędź czarnego prostokąta odsłoniła rąbek słonecznej tarczy. Louis podziwiał uciekającą po lewej stronie noc, nadchodzący z prawej dzień, przesuwającą się przez bezkresną równinę linię terminatora. Dziwny, niezwykły świt, demonstrowany specjalnie dla Louisa Wu, turysty.
Daleko z tyłu, ponad rozmytą szarością błysnął biały szczyt.
— Pięść Boga — powiedział na głos Louis, smakując niezwykłe, groźne brzmienie. Co za znakomita nazwa dla góry! Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że jest to najwyższa góra we Wszechświecie.
Louis Wu, człowiek, czuł potworny ból. Jeśli jego mięśnie i stawy nie zaczną się szybko przystosowywać, to niebawem skostnieje w pozycji siedzącej i nic już nie będzie w stanie go poruszyć. Co gorsza, cegiełki, które otrzymywał na posiłki zaczynały smakować… właśnie jak cegły. Co więcej, nie odzyskał jeszcze do końca czucia w nosie. Co najgorsze, nie mógł napić się kawy.
Ale Louis Wu, turysta, czuł się w pełni usatysfakcjonowany.
Weźmy na przykład odruch ucieczki lalecznika. Nikt nie podejrzewał, że w gruncie rzeczy jest to odruch walki. Nikt, oprócz Louisa Wu.
Weźmy na przykład gwiezdne nasiona. Cóż za poetycka nazwa! Proste urządzenie, skonstruowane tysiące lat temu, powiedział Nessus. I żaden lalecznik nie uznał nigdy za stosowne się o nim zająknąć. Przynajmniej do wczoraj.
Ale laleczniki były przecież tak mało romantyczne. Czy wiedziały, dlaczego statki Zewnętrznych lecą w kierunku źródła sygnałów wysyłanych przez gwiezdne nasiona?
Czy rozkoszowały się tą wiedzą, czy też może uznały ją za nic nie wartą i dawno już o niej zapomniały?
Nessus wyłączył swój interkom. Najprawdopodobniej spał. Louis wezwał go; kiedy lalecznik się obudzi, zobaczy na swoim pulpicie zielone, naglące światełko.
Czy laleczniki wiedziały?
Gwiezdne nasiona: te prawdziwe były to bezrozumne istoty, od których aż roiło się w pobliżu jądra galaktyki. Żywiły się rozproszonym w próżni wodorem. Poruszały się dzięki fotonowym żaglom, ogromnym i precyzyjnie sterowanym, niczym spadochron skoczka. Lot godowy prowadził je zwykle z jądra galaktyki aż na jej skraj, a następnie z powrotem, już bez jaja. Nowo narodzona istota sama musiała znaleźć drogę do domu, lecąc wraz z fotonowym wiatrem do ciepłego, obfitującego w wodór jądra.
W ślad za gwiezdnymi nasionami przemieszczali się Zewnętrzni. Dlaczego? Pytanie może proste, ale nie pozbawione pewnego uroku.
A może i nie takie proste. Mniej więcej w połowie pierwszej wojny między ludźmi a kzinami jedno z nasion zboczyło przypadkiem ze swego kursu, zniesione w bok gwałtowniejszym porywem fotonowego wiatru. Lecący w ślad za nim statek Zewnętrznych znalazł się w pobliżu Procjona. Zatrzymał się tam akurat tak długo, by sprzedać gubernatorowi Naszego Dzieła plany napędu nadprzestrzennego.
Równie dobrze mógł to zrobić na jednej z planet należących do kzinów.
A czy to nie wtedy właśnie laleczniki badały dokładnie rasę, do której należał Mówiący-do-Zwierząt?
— Nieżas! Mam zbyt bujną wyobraźnię. Dyscyplina, to jest to, czego potrzebuję.
Badały, czy nie? Oczywiście, że badały. Sam Nessus to powiedział. Laleczniki przyglądały się dokładnie kzinom, zastanawiając się, czy można ich w jakiś bezbolesny sposób zlikwidować.
Wojna rozwiązała ten problem. Statek Zewnętrznych wylądował na Naszym Dziele, a kiedy ludzie dysponowali już napędem nadprzestrzennym, kzinowie przestali stanowić zagrożenie i dla nich, i dla laleczników. .
— Nie odważyłyby się — wyszeptał ze zgrozą Louis. — Gdyby Mówiący… — było to zbyt straszne, by nawet o tym myśleć. — Cholerny, pieprzony eksperyment hodowlany!
Wykorzystali nas. Wykorzystali nas!
— Zgadza się — powiedział Mówiący-do-Zwierząt.
Przez chwilę Louisowi zdawało się, że śni. Potem nad tablicą przyrządów zobaczył małą, przezroczystą główkę kzina; zapomniał wyłączyć interkom.
— Nieżas! Słuchałeś!
— Niechcący, Louis. Po prostu nie wyłączyłem interkomu.
— Och! — Dopiero teraz, trochę za późno, Louis przypomniał sobie wyszczerzony uśmiech kzina, przycupniętego na łące w odległości, zdawałoby się, uniemożliwiającej usłyszenie czegokolwiek, kiedy Nessus skończył opisywać działanie sztucznych gwiezdnych nasion. Uszy kzina były uszami drapieżnika. A jego uśmiech byt odruchem obnażającym kły do walki.
— Wspomniałeś coś o eksperymencie hodowlanym — powiedział kzin.
— Ja po prostu… tak sobie…
— Laleczniki skierowały nasze dwie rasy jedną przeciwko drugiej, po to, by ograniczyć ekspansję kzinów. Dysponowały już wtedy sztucznymi nasionami. Użyły jednego z nich, by skierować statek Zewnętrznych do zamieszkanego przez ludzi rejonu Kosmosu, by zapewnić wam zwycięstwo. Nazwałeś to eksperymentem hodowlanym.
— Słuchaj, to tylko cienka nić domysłów i przypuszczeń. Uspokój się i…
— I ty, i ja zdołaliśmy ją jednak dostrzec.
— Eee…
— Wahałem się, czy zapytać o to Nessusa już teraz, czy dopiero wtedy, gdy uda nam się bezpiecznie opuścić Pierścień. Teraz jednak, kiedy wiesz o wszystkim, nie mam wyboru.
— Ale… — zaczął Louis, lecz nie skończył, — Nie było sensu. Mówiący-do-Zwierząt włączył syrenę sygnalizującą niebezpieczeństwo.
Syrena wyła przeraźliwym, sztucznym głosem, sięgającym od infra do ultradźwięków, na dłuższą metę absolutnie niemożliwym do wytrzymania. Nad tablicą przyrządów pojawiły się miniaturowe główki Nessusa.
— Co się stało?
— Pomagaliście w wojnie naszym wrogom?! — ryknął kzin. Wasze działania są równoznaczne z wypowiedzeniem wojny Patriarsze Kzinu!
Teela włączyła się z małym opóźnieniem, tooteż usłyszała tylko ostatnie zdanie. Louis potrząsnął energicznie głową: Nic wtrącaj się!
Głowy lalecznika zakołysały się ze zdumienia.
— O czym ty mówisz? — zapytał swoim zmysłowym głosem.
— Pierwsza Wojna z Ludźmi. Gwiezdne nasiona. Hiperprzestrzenny napęd Zewnętrznych.
Głowy zniknęły, jakby zdmuchnięte huraganowym powiewem wiatru. Jeden ze skuterów wystrzelił w bok, odłączając się od szyku. Louis wiedział, że to Nessus.
Powstała sytuacja nie napawała go specjalnym lękiem. Pozostałe dwa skutery były tak daleko, że przypominały srebrne muszki. Gdyby doszło do starcia na ziemi, mogło być nieprzyjemnie. Ale co mogło się zdarzyć tutaj, w górze? Skuter lalecznika z całą pewnością był szybszy od pojazdu kuna; Nessus nie byłby sobą, gdyby się o to nie zatroszczył. Musiał mieć pewność, że w razie czego będzie mógł uciec.
Читать дальше