— Kzin od niechcenia wyciągnął przed siebie potężne, uzbrojone w pazury dłonie. — Wasze wysiłki, by wyhodować ludzi, którym zawsze sprzyjałoby szczęście, także spełzły na niczym.
— Nieprawda — zaprotestował Nessus. — Są tacy. To ci, z którymi nie udało nam się skontaktować. Mieli na to za dużo szczęścia.
— Próbowaliście odegrać wobec ludzi i kzinów rolę boga. Nie próbuj tu wrócić.
— Będę z wami w kontakcie.
Twarz kzina zniknęła.
— Louis, Mówiący się wyłączył — powiedział lalecznik. — Jeśli będę miał mu coś do powiedzenia, zrobię to za twoim pośrednictwem.
— Oczywiście — warknął Louis i również wyłączył interkom. Niemal od razu na tablicy przyrządów zapłonęło samotne, zielone światełko. Lalecznik koniecznie chciał z kimś porozmawiać.
Diabli z nim.
Po południu przelatywali nad morzem wielkości Morza Śródziemnego. Louis zniżył lot, żeby się trochę rozejrzeć; pozostałe dwa skutery powtórzyły jego manewr. Ciągle więc kierował całą eskadrą — tyle tylko, że nikt nie chciał się do niego odezwać.
Wzdłuż całego brzegu ciągnęło się olbrzymie miasto, z którego pozostały tylko ruiny. Oprócz części portowej nie różniło się zbytnio od Zignamuclickclick. Louis nie lądował. Z pewnością niczego by się tutaj nie dowiedzieli.
Wkrótce potem ląd zaczął wznosić się do góry, ciągle do góry; ciśnienie spadło i Louis czuł co jakiś czas charakterystyczne pyknięcie w uszach. Zieleń lasów i łąk ustąpiła miejsca brązowym, karłowatym krzewom, potem pustkowiu tundry, potem nagim skałom, by wreszcie…
W wyniku działania wiatrów i deszczy na liczącym co najmniej pół tysiąca mil długości grzbiecie nie została nawet odrobina gleby lub skał; groźną szarością błyszczał materiał konstrukcyjny Pierścienia.
Z pewnością żaden z jego budowniczych nie dopuściłby do takiej sytuacji. Upadek cywilizacji Pierścienia musiał się rozpocząć już bardzo dawno temu, właśnie od takich zjawisk w miejscach, których nikt nigdy nie odwiedzał.
Daleko przed skuterami, w kierunku, w którym zniknął Nessus ostrym blaskiem świeciła tajemnicza plama. Mogła znajdować się jakieś pięćdziesiąt tysięcy mil od nich. Wielka, błyszcząca plama wielkości Australii.
Czyżby znowu odsłonięta „podłoga” Pierścienia? Olbrzymie obszary, z których zniknęła żyzna niegdyś gleba, wyschnięta i rozpylona z powodu braku wody? Zagłada Zignamuclickkclick i awaria systemu zasilania musiały nastąpić w ostatniej fazie upadku.
Ile czasu mógł trwać? Dziesięć tysięcy lat?
Dłużej?
Nieżas! Dobrze by było z kimś o tym porozmawiać. To może być bardzo ważne — powiedział Louis do tablicy przyrządów.
Mając słońce zawieszone nieruchomo nad głową zupełnie inaczej odczuwało się upływ czasu. Ranek i popołudnie niczym się od siebie nie różniły. Rzeczywistość wydawała się mniej rzeczywista. Wszystkie czynności i decyzje traciły jakby nieco na znaczeniu. To tak, jakby znaleźć się w rozciągniętej w czasie chwili przeskoku z jednej kabiny transferowej do drugiej.
Otóż to. Przeskakiwali między dwiema kabinami — jedną na „Kłamcy” a drugą na krawędzi Pierścienia. Cała ich podróż była tylko snem.
Lecieli przez zamrożony czas.
Kiedy po raz ostatni rozmawiali ze sobą? Minęło już kilka godzin od chwili, kiedy Louis wezwał Teelę, a zaraz potem kzina. Obydwoje zignorowali zielone lampki płonące na pulpitach sterowniczych ich skuterów, podobnie jak Louis zignorował tę, która płonęła na jego.
— Dosyć tego — powiedział wreszcie i włączył interkom.
W jego uszy uderzyła wezbrana fala muzyki. Dopiero po chwili lalecznik zauważył, że połączenie zostało przywrócone.
— Trzeba zrobić wszystko, żeby bez rozlewu krwi doprowadzić do ponownej konsolidacji ekspedycji — powiedział Nessus. — Masz jakiś pomysł?
— Tak. To niezbyt uprzejme zaczynać rozmowę od środka.
— Przepraszam, Louis. Dziękuję, że się odezwałeś. Jak się czujesz?
— Samotnie i głupio. To wszystko twoja wina. Nikt nie chce ze mną rozmawiać.
— Mogę jakoś pomóc?
— Być może. Czy miałeś coś wspólnego z Radą Ludnościową i Loterią Życia?
— Osobiście kierowałem tymi projektami.
— Nieżas! To najgorsza z możliwych odpowiedzi. Obyś był pierwszą ofiarą wstecznej kontroli urodzeń! Nie ma szans, żeby Teela jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwała.
— Nie powinieneś był się z niej śmiać.
— Wiem. Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej przeraża? Wcale nie twoja nieprawdopodobna arogancja, ale to, że podejmując decyzje i działania na tak ogromną skalę potrafisz potem zrobić coś tak głupiego, jak…
— Czy Teela nas słyszy?
— Oczywiście, że nie. Nessus, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co jej zrobiłeś?
— Jeżeli wiedziałeś, że ją to zrani, to po co podejmowałeś ten temat?
Louis jęknął. Rozwiązał pewien problem i doszedł do określonych wniosków. Nie przyszło mu na myśl, że i rozwiązanie i wnioski mogą być zupełnie inne. Po prostu nie przyszło mu to na myśl.
— Czy masz jakiś pomysł, jak doprowadzić do połączenia naszej ekspedycji? — zapytał Nessus.
— Tak — odpowiedział Louis i wyłączył interkom. Niech i lalecznik pozna słodki smak niepewności.
Teren obniżył się i ponownie pokrył zielenią.
Przelecieli nad kolejnym morzem i nad wielką. trójkątną deltą jakiejś rzeki. Jednak jej koryto, podobnie jak sama delta, było zupełnie suche. W wyniku zmiany kierunków wiatrów musiało wyschnąć znajdujące się gdzieś w górach źródło.
Louis zmniejszył wysokość i wtedy stało się jasne, że niezliczone kanały i kanaliki delty nie były pochodzenia naturalnego, lecz zostały starannie wykopane według z góry założonego planu. Budowniczowie Pierścienia nic nie pozostawiali przypadkowi. I mieli rację; warstwa gleby była na to zbyt cienka. Potrzebna była ręka inżyniera-artysty.
Puste, wyschnięte kanały wyglądały wręcz brzydko. Louis skrzywił się z dezaprobatą i zwiększył prędkość.
14. Interludium ze słonecznikami
Niezbyt daleko przed nimi pojawiły się góry.
Louis prowadził całą noc i jeszcze dość długo po wschodzie słońca. Nie był właściwie pewien, jak długo. Stojące nieruchomo w zenicie słońce wyczyniało z czasem najrozmaitsze cuda, skracając go lub wydłużając.
Jeżeli chodzi o nastrój, to Louis Wu znajdował się właśnie w trakcie swego kolejnego Oderwania.Niemal zapomniał o tym, że obok niego lecą także inne skutery. Ten nie kończący się lot nad bezkresnymi, zmieniającymi się ciągle połaciami lądu i morza niewiele różnił się od samotnej włóczęgi w małym stateczku po nieznanych obszarach Kosmosu. Louis Wu znajdował się sam na sam z Wszechświatem, Wszechświat zaś zawiesił na moment wszelką inną działalność, zajmując się wyłącznie Louisem Wu. Najważniejsze i jedyne zarazem pytanie brzmiało: Czy Luis Wu jest zadowolony?
Niespodziewanie nad tablicą przyrządów pojawiła się pokryta pomarańczowym futrem twarz.
— Musisz być zmęczony — powiedział kzin. — Mam przejąć stery?
— Wolałbym wylądować. Cały zesztywniałem.
— Więc ląduj: Przecież ty pilotujesz.
— Nie chciałbym nikomu narzucać mego towarzystwa. — Dopiero kiedy to powiedział dotarło do niego, że naprawdę tak myśli. Nastrój Oderwania jeszcze nie minął. „'
— Sądzisz, że Teela będzie cię unikać? Może masz słuszność. Nie odezwała się nawet do mnie, chociaż spotkało mnie to samo, co ją.
Читать дальше