Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru

Здесь есть возможность читать онлайн «Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Żebracy nie mają wyboru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Żebracy nie mają wyboru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Żebracy nie mają wyboru
Hiszpańskich żebraków
W zaciszu stworzonej przez siebie wyspy opracowują własny porządek świata, od czasu do czasu zadziwiając ludzkość wynalazkami. Ameryka, przytłoczona ciężarem wielomilionowej populacji bezczynnych trutni, wstrząsana nieodpowiedzialnymi eksperymentami genetyków i nanotechników, pogrąża się w chaosie i chyli ku upadkowi.

Żebracy nie mają wyboru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Żebracy nie mają wyboru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Dobra, ludzie, przymknijcie się na chwilę. To ma być o wściekłych szopach, nie o przydziałach i składzie. Mam zamiar dzwonić teraz do naszych Wołów.

Otworzył kluczykiem rządowy terminal, który stoi sobie na boku, w kącie kafeterii. Jack przysunął krzesło tuż przed sam ekran, a brzuch prawie opierał mu się o kolana. Do kafeterii wtoczyło się kilku łobuzów z bandy z alei. Mieli ze sobą drewniane pałki. Ruszyli prosto do pasa żywieniowego, śmiejąc się i kuksając między sobą. Nikt nie kazał im się zamknąć. Nikt nie śmiał.

— Proszę uruchomić terminal — rzucił Jack. Nie wstydził się gadać przy nas po wołowsku. Żadnego kretyńskiego udawania w stylu: „Ja tu nie wykonuję rozkazów, ja sam daję rozkazy, bo ze mnie to dopiero agro Amator!” Z Jacka był niezły burmistrz.

Ale ja mam dość oleju w głowie, żeby mu o tym nie mówić.

— Terminal uruchomiony — odpowiedziała maszyna. Pierwszy raz zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby zepsuła się tak samo jak obierak Annie.

— Wiadomość dla nadzorcy rejonowego Aarona Simona Samuelsona, z kopią dla legislatora okręgowego Thomasa Scotta Drinkwatera, senatora stanowego Jamesa Richarda Langtona, przedstawiciela stanowego Claire Amelii Forrester i kongreswoman Janet Carol Land. — Jack oblizał wargi. — Priorytet dwa.

— Jeden! — wrzasnęła Celie. — Zrób z tego jeden, draniu!

— Nie mogę, Celie — odpowiedział Jack. Ten to miał cierpliwość. — Jeden jest do katastrof, jak na przykład napad, pożar albo powódź w stacji odbioru energii Y.

Na to mieliśmy się uśmiechnąć. Stacja energii Y jest niepalna i przy tych swoich wołowskich zabezpieczeniach nie może się zepsuć w żaden inny sposób. Nic nie może się dostać do środka, a ze środka wydostaje się tylko energia Y. Celie Kane — ta to w ogóle nie wie, jak się uśmiechać. Jej ojciec, stary Doug Kane, to mój najlepszy kumpel, ale on też nie może sobie z nią poradzić. Zresztą nigdy nie umiał, nawet jak była jeszcze dzieckiem.

— To jest katastrofa, cholerny półgłówku! Jak któryś z tych szopów zabije mi dziecko, sama rozerwę cię na strzępy, Jacku Sawicki!

— Hej, weź się w garść, Celie! — odezwał się Paulie Cenverno, a ktoś mruknął: — Suka.

Otwarły się drzwi i weszła Annie, trzymając za rękę Lizzie. Łobuzy przy pasie żywieniowym dalej przepychały się i pokrzykiwały.

— Proszę poczekać — odezwał się terminal. — Łączę się z przenośnym aparatem nadzorcy rejonowego Samuelsona.

Po minucie pojawiło się holo, nie naturalnych rozmiarów jak te w publicznej holowizji, ale malutkie. Ośmiocalowy Samuelson siedział przy swoim biurku, ubrany w niebieski uniform. Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, ale przy tych wszystkich wołowskich genomodyfikacjach trudno cokolwiek powiedzieć. Miał gęste siwe włosy, szerokie ramiona i otoczone zmarszczkami błękitne oczy; był przystojny, jak oni wszyscy. Niektórzy z nas zaczęli przestępować z nogi na nogę. Kiedy wyborcy nie oglądają wołowskich kanałów, wtedy ludzi ubranych w co innego niż przydziałowy kombinezon widzą tylko wtedy, kiedy do składu przyjeżdżają techniczni Samuelsona, dwa razy w tygodniu. No, teraz to raz w tygodniu.

Nagle zacząłem się zastanawiać, czy to naprawdę Samuelson. Może to holo idzie z taśmy. Może Samuelson jest całkiem gdzie indziej — ubiera się na przyjęcie albo jest w kombinezonie, albo i goły, akurat sra. Dziwnie było o tym myśleć.

— Słucham, burmistrzu Sawicki? — odezwał się Samuelson. — Czym mogę panu służyć?

— W East Oleanta pojawiły się co najmniej cztery wściekłe szopy, panie nadzorco. Monitor terenowy wykrył je, zanim zdążył się zepsuć. Widzieliśmy je już w samym mieście. Są niebezpieczne. A mówiłem panu już dwa tygodnie temu, że robostrażnik do zwierzyny się zepsuł.

— Sprawy związane z nadzorem zwierzyny należą do obowiązków Sellica Corporation. Zawiadomiłem ich natychmiast, kiedy tylko pan mnie powiadomił.

Ale Jack nie miał zamiaru kupić takiego gówna. Tak jak mówiłem, dobry z niego burmistrz.

— Nie obchodzi nas, kto powinien się tym zająć! Do pańskich obowiązków należy dopilnować, żeby ktoś to zrobił. Po to właśnie pana wybraliśmy.

Twarz Samuelsona nie zmieniła wyrazu. To właśnie wtedy doszedłem do wniosku, że to musi iść z taśmy.

— Przepraszam, panie burmistrzu, ma pan absolutną rację. Naprawdę, bardzo mi przykro. Ta sprawa nie będzie dłużej zaniedbywana.

Ludzie pokiwali głowami — cholerna racja. Za moimi plecami Paulie Cenverno mruknął:

— Z Wołami trzeba ostro. Muszą pamiętać, kto tu płaci głosami.

— Dziękuję, panie nadzorco. I jeszcze jedna sprawa…

— Hej! — wrzasnął któryś łobuz z drugiego końca sali. — Pas żywieniowy stanął!

Zapadła martwa cisza.

— O co chodzi? — zapytało ostro holo Samuelsona. — W czym problem? — Przez chwilę miało się wrażenie, że to żywy człowiek.

— Pieprzona maszyna zwyczajnie stanęła! — darł się dalej tamten łobuz. — Zżarła mój chip i stanęła! Okienka z żarciem się nie otwierają! — Zaczął szarpać za drzwi okienek, ale nie puściły; nigdy nie puszczają, póki się nie włoży w otwór żywnościowego chipa. Łobuz walnął w nie swoją drewnianą pałą, ale to też nie pomogło. Plastiszyby nie da się rozbić.

Jack rzucił się biegiem przez całą kafeterię, aż jego wielki brzuch podskakiwał pod czerwonym kombinezonem. Wepchnął swój własny chip do otworu i przycisnął guzik przy okienku. Chip zniknął, a okienko się nie otworzyło. Jack pobiegł z powrotem do terminalu.

— Zepsuł się, panie nadzorco. Ten przeklęty pas żywieniowy się zepsuł. Połyka chipy i nie wydaje jedzenia. Musi pan jak najszybciej coś zrobić. To nie może czekać dwa tygodnie!

— Oczywiście, że nie, panie burmistrzu. Jak jednak panu wiadomo, kafeteria nie wchodzi w skład moich podatków. Została ufundowana i jest utrzymywana przez panią kongreswoman Land. Ale sam osobiście ją powiadomię, natychmiast, i w ciągu godziny będzie u was technik z Albany. Nikt nie umrze z głodu w ciągu godziny, panie burmistrzu. Proszę uspokoić mieszkańców.

— I tak go naprawią jak robostrażnika, co? — rozdarł nam uszy głos Celie Kane. — Jak moje dzieci będą głodne choćby przez jeden dzień, ty wykastrowany draniu…

— Zamknij się — szepnął do niej morderczym tonem Paulie Cenverno. Pauliemu nie podobało się, kiedy ktoś w oczy ubliżał Wołom. Oni też mają swoje uczucia, mawiał.

— W ciągu godziny — powtórzył Jack. — Dziękuję za pomoc, panie nadzorco. Koniec rozmowy.

— Koniec rozmowy — potwierdził Samuelson. Uśmiechnął się do nas tym swoim wyborczym uśmiechem: wzniesiony podbródek i rozjaśnione oczy. Jego holo przycisnęło na biurku jakiś guzik. Obraz zniknął. Ale coś musiało pójść nie tak, bo głos nie zniknął, tylko teraz zabrzmiał zupełnie inaczej. Niby dalej Samuelson, ale taki Samuelson, jakiego nie usłyszysz w czasie kampanii wyborczej:

— Chryste! I co jeszcze?! Kretyni i imbecyle, miałbym ochotę po prostu… Och! — jęknął terminal i zamilkł.

Jakaś kobieta przy stoliku zaczęła krzyczeć. Łobuz z największą pałką zabrał jej jedzenie i sam zaczął jeść. Jack, Paulie i Norm Frazier ruszyli tam i razem skoczyli na chłopaka. Jego kolesie skoczyli na nich. Stoły zaczęły się przewracać, a ludzie zerwali się z miejsc. Ktoś akurat przełączył kanały i obok nich przetoczył się z rykiem wyścig skuterów w Alabamie, naturalnej wielkości. Złapałem Annie i Lizzie i pchnąłem w stronę drzwi.

— Wychodzimy! Wychodzimy!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru»

Обсуждение, отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x