— Prawdopodobnie ma na myśli władcę planety, której nazwa jest jego oficjalnym tytułem… a może radę planety. Dowiemy się, ale chyba nie będziemy pytać wprost o to.
— Mężczyźni umierają z pragnienia, by posiąść jej ciało! — rzekł Trevize. — Dobre sobie! Ma za duży tyłek.
— Nikt cię nie prosi, Golan, żebyś umierał z tego pragnienia — rzekł łagodnie Pelorat. — Daj spokój. Uważaj, że to autoironia z jej strony. Ja osobiście uważam, że to zabawne i nieszkodliwe.
Zastali Bliss pochyloną nad komputerem. Założyła ręce z tyłu, jakby bała się czegokolwiek dotknąć i gapiła się na urządzenie.
Podniosła głowę, kiedy weszli. — To zadziwiający statek — powiedziała. — Nie wiem do czego służy połowa tych rzeczy, które tu zobaczyłam, ale jeśli chcecie mi dać jakiś prezent, to proszę o to. To piękne. Teraz wydaje mi się, że mój statek jest okropny. — Naprawdę jesteście z Fundacji? — spytała z nagłym zaciekawieniem.
— Skąd wiesz o Fundacji? — spytał Pelorat.
— Uczą o tym w szkole. Głównie z powodu Muła.
— Dlaczego z powodu Muła, Bliss?
— Był jednym z nas, pa… którą sylabą pana imienia mogę się do pana zwracać?
— Możesz mówić Jan albo Pel — rzekł Pelorat. — Co wolisz?
— Był jednym z nas, Pel — powiedziała Bliss z przyjacielskim uśmiechem. — Urodził się na Gai, ale zdaje się, że nikt nie wie dokładnie gdzie.
— Przypuszczam, Bliss, że jest on waszym bohaterem, co? — rzekł Trevize zdecydowanie, niemal natrętnie przyjaznym tonem, rzucając porozumiewawcze spojrzenie w kierunku Pelorata. — Mów mi Trev — dodał.
— Ależ nie — odrzekła od razu. — To przestępca. Opuścił Gaje bez pozwolenia, a nikt nie powinien tego robić. Nikt nie wie, jak to zrobił. Ale zrobił i myślę, że dlatego źle skończył. Ostatecznie Fundacja go pokonała.
— Druga Fundacja? — spytał Trevize.
— To jest więcej niż jedna? Przypuszczam, że gdybym myślała o tym, to bym się dowiedziała, ale historia za bardzo mnie nie interesuje. Widzę to w taki sposób — interesuje mnie to, co zdaniem Gai powinno. Jeśli historia mnie nie obchodzi, to dlatego, że mamy dosyć historyków albo dlatego, że nie jestem do tego przystosowana. Chyba jestem przyuczana do zawodu technika pracującego w przestrzeni. Cały czas jestem przydzielana na takie odcinki pracy jak ten i wydaje mi się, że to lubię i jest rzeczą zrozumiałą, że nie lubiłabym tego, gdyby…
Mówiła szybko, prawie jednym tchem i Trevize z trudem przerwał jej. — Kto to jest Gaja? — spytał.
Bliss wyglądała na kompletnie zaskoczoną. — Po prostu Gaja… Pel, Trev, skończmy już, proszę. Musimy wylądować na powierzchni planety. — Przecież tam lecimy, prawda?
— Tak, ale powoli. Gaja uważa, że możecie poruszać się o wiele .szybciej, jeśli skorzystacie z waszych silników. Zrobicie to?
— Możemy — rzekł ponuro Trevize. — Ale czy nie jest bardziej prawdopodobne, że odlecę w przeciwnym kierunku, jak tylko odzyskam kontrolę nad statkiem?
Bliss roześmiała się. — Jesteś zabawny. Oczywiście, że nie możecie lecieć w kierunku, którego nie chce Gaja. Ale możecie lecieć szybciej w kierunku, w którym Gaja chce, żebyście lecieli. Rozumiesz?
— Rozumiemy — rzekł Trevize — i postaram się nie opowiadać już takich zabawnych dowcipów. Gdzie mam wylądować?
— Nieważne. Po prostu leć w dół prosto przed siebie. Wylądujesz we właściwym miejscu. Gaja o to zadba.
— Czy zostaniesz z nami, Bliss, i postarasz się, żeby nas dobrze przyjęto? — spytał Pelorat.
— Myślę, że mogę to zrobić. Należność za moje usługi — to znaczy za usługi tego rodzaju — możecie przelać na moją kartę bilansową.
— A inne usługi?
Bliss zachichotała. — Jesteś miły, staruszku. Pelorat drgnął, jakby go coś ukłuło.
Bliss obserwowała z wyraźnym podnieceniem ich gwałtowne opadanie na Gaje. — Nie czuje się w ogóle przyspieszenia — powiedziała.
— To jest lot grawitacyjny — powiedział Pelorat. — Wszystko, włączając w to nas, podlega przyspieszeniu jednocześnie i w takim samym stopniu, i dlatego nic nie czujemy.
— A jak to działa, Pel?
Pelorat wzruszył ramionami. — Myślę, że Trev to wie — powiedział — ale wydaje mi się, że nie jest w nastroju, żeby o tym mówić.
Trevize leciał w kierunku źródła siły ciężkości Gai prawie jak szaleniec. Tak, jak powiedziała Bliss, statek tylko częściowo reagował na jego polecenia. Próba przecięcia ukosem linii pola grawitacyjnego została zaakceptowana, choć po pewnym wahaniu. Natomiast próba wzniesienia się została zupełnie zignorowana.
Statek w dalszym ciągu nie należał do niego.
Pelorat spytał nieśmiało:
— Czy nie lecisz trochę za szybko, Golan? Trevize, starając się (raczej ze względu na Pelorata niż na cokolwiek innego) nie okazać złości, odparł nieco stłumionym głosem:
— Ta młoda dama twierdzi, że Gaja zadba o nas.
— Oczywiście, Pel — powiedziała Bliss. — Gaja nie pozwoli, aby statkowi coś się stało. Macie tu coś do jedzenia?
— Owszem, mamy — rzekł Pelorat. — Co byś chciała?
— Żadnego mięsa — powiedziała rzeczowym tonem. Bliss — ale może być ryba albo jajka, z warzywami, jeśli jakieś macie.
— Mamy tu trochę potraw sayshellskich — rzekł Pelorat. — Nie wiem, co w nich jest, ale może ci zasmakują.
— Dobrze, mogę spróbować — zgodziła się bez entuzjazmu Bliss.
— Czy Gajanie są wegetarianami? — spytał Pelorat.
— Nie wszyscy, ale wielu — skinęła energicznie głową Bliss. — To zależy od tego, jakiego rodzaju składników pokarmowych potrzebuje czyjś organizm. Ostatnio nie mam ochoty na mięso, więc przypuszczam, że mój organizm go nie potrzebuje. Tak samo nie kuszą mnie słodycze. Za to smakują mi sery i krewetki. Myślę, że chyba muszę zrzucić parę kilo. — Klapnęła się głośno w prawy pośladek. — Mam tu pięć albo sześć funtów za dużo.
— Nie sądzę — rzekł Pelorat. — Masz przynajmniej na czym siadać.
Bliss odwróciła głowę i popatrzyła przez ramię na swą pupę. — A zresztą, to nieważne. Waga sama się wyrównuje. Nie powinnam sobie tym zaprzątać głowy.
Trevize nie odzywał się, gdyż walczył z „Odległą Gwiazdą”. Trochę za długo zastanawiał się na jaką wejść orbitę i teraz z piskiem lecieli przez dolne warstwy egzosfery. Z wolna zaczynał w ogóle tracić kontrolę nad statkiem. Miał wrażenie, jak gdyby jakaś nieznana siła nauczyła się panować nad silnikami grawitacyjnymi. „Odległa Gwiazda” sama zmieniła kurs w. warstwie rzadszego powietrza i gwałtownie zwolniła. Potem sama wybrała kierunek lotu i zaczęła po łagodnej krzywej spływać w dół.
Bliss nie zwracała uwagi na przenikliwy świst, spowodowany oporem powietrza. Ostrożnie powąchała parującą puszkę. — To musi być coś dobrego, Pel — powiedziała — bo inaczej nie pachniałoby tak apetycznie. — Włożyła szczupły palec do puszki, wyjęła i oblizała. — Dobrze trafiłeś, Pel. To krewetki albo coś w tym rodzaju. Smaczne!
Trevize machnął ręką z niezadowoleniem i odwrócił się od komputera.
— Moja panno — rzekł, jakby dopiero teraz ją zobaczył.
— Mam na imię Bliss — rzekła stanowczo.
— A więc, Bliss! Znałaś nasze nazwiska.
— Tak, Trev.
— Skąd je znałaś?
— Musiałam je znać, żeby zrobić, co do mnie należało. Dlatego je poznałam.
— Wiesz, kto to jest Munn Li Compor?
— Wiedziałabym, gdybym musiała. Ponieważ nie wiem, pan Compor tu nie przybędzie. Jeśli o to chodzi — przerwała, po czym dokończyła — nikt tu nie przybędzie oprócz was dwóch.
Читать дальше