— Zgoda — odparł Pelorat.
— No to zakład stoi — rzekł Trevize, wpatrując się w ekran. Starał się dostrzec jakieś szczegóły statku i zastanawiał się, czy na podstawie jakichkolwiek szczegółów można bez wahania określić, że należ on do istot innego rodzaju (albo do ludzi).
Siwe włosy Branno były ułożone nienagannie. Biorąc pod uwagę jej spokój, można by pomyśleć, że znajduje się w Pałacu Burmistrzowskim. Ani jednym gestem nie zdradziła, że jest w przestrzeni dopiero drugi raz w życiu. (Zresztą pierwszy raz, kiedy to rodzice zabrali ją na wycieczkę turystyczną na Kalgan, właściwie się nie liczył. Miała wtedy zaledwie trzy lata.)
— W końcu było obowiązkiem Thoobinga wyrazić swoją opinię i przestrzec mnie — powiedziała głosem, w którym brzmiało pewne zmęczenie.: — Ostrzegł mnie. Bardzo dobrze. Nie mam o to do niego pretensji.
Kodell, który wsiadł z nią na statek, aby móc rozmawiać swobodnie, bez trudności natury psychologicznej, które stwarzało komunikowanie się na odległość, powiedział:
— Za długo już jest na tej placówce. Zaczyna myśleć jak Sayshellczyk.
— To ryzyko zawodowe ambasadora, Liono. Poczekajmy, aż załatwimy tę sprawę. Potem damy mu rok urlopu i poślemy na jakąś inną placówkę. Zna się na swojej pracy… W końcu miał tyle rozumu, żeby przekazać nam bez zwłoki wiadomość od Trevizego.
Kodell uśmiechnął się lekko. — Tak, powiedział mi, że zrobił to wbrew swej woli. „Robię to, bo muszę”, powiedział. Widzi pani, pani burmistrz, musiał to zrobić, nawet wbrew swej woli, ponieważ jak tylko Trevize przekroczył granicę Związku Sayshellskiego, poleciłem ambasadorowi Thoobingowi przekazywać nam natychmiast wszelkie dotyczące go wiadomości.
— Ach tak? — Branno obróciła się nieco na fotelu, aby lepiej widzieć twarz Kodella. — A co pana do tego skłoniło?
— Sprawy podstawowe. Trevize podróżuje najnowocześniejszym statkiem bojowym, co oczywiście nie mogło ujść uwadze Sayshellczyków. Jest nieroztropnym bałwanem, co też nie mogło ujść ich uwadze. Dlatego mógł wpaść w jakieś tarapaty, a każdy obywatel Fundacji wie na pewno jedno — że kiedy gdzieś w Galaktyce wpadnie w tarapaty, to może wezwać pomocy najbliższego przedstawiciela Fundacji. Osobiście nie miałbym nic przeciw temu, żeby Trevize wpakował się w jakąś awanturę — może to pomogłoby mu wreszcie wydorośleć i w sumie wyszłoby mu na dobre — ale wysłała go pani po to, żeby był naszym piorunochronem i chciałem, żeby mogła pani właściwie ocenić charakter gromu, który na niego spadnie, więc postarałem się, żeby miał go na oku znajdujący się najbliżej niego przedstawiciel Fundacji. To wszystko.
— A więc to tak! Rozumiem teraz dlaczego Thoobing tak zareagował. Ja wysłałam mu podobne polecenie. Ponieważ otrzymał mniej więcej takie same instrukcje ode mnie i od pana, trudno się dziwić, że pomyślał, iż pojawienie się kilku statków Fundacji może zapowiadać coś znacznie poważniejszego… Liono, dlaczego nie porozumiał się pan ze mną, przed wysłaniem mu tego polecenia?
— Gdybym zaprzątał pani głowę wszystkim, — co robię, to nie starczyłoby pani czasu na wykonywanie obowiązków burmistrza — odparł chłodno Kodell. — Dlaczego nie powiadomiła mnie pani o swoich zamiarach?
— Gdybym informowała pana o wszystkich swoich zamiarach — rzekła cierpko Branno — to za dużo by pan wiedział… Ale to błaha sprawa, tak jak i niepokój Thoobinga, a nawet — mówiąc szczerze — jak ewentualny atak Sayshellczyków. Bardziej interesuje mnie Trevize.
— Nasi zwiadowcy zlokalizowali Compora. Leci za Trevizem, a obaj zbliżają się bardzo ostrożnie do Gai.
— Dostałam pełny raport tych zwiadowców, Liono. Najwyraźniej zarówno Trevize, jak i Compor traktują Gaje poważnie.
— Wszyscy kpią z przesądów na temat Gai, ale każdy myśli „A jeśli…” Nawet ambasador Thoobing zdaje się tym nieco zaniepokojony. To może być rezultatem sprytnej polityki Sayshellczyków. Jeśli się rozpowszechnia opowieści o tajemniczym, niezwyciężonym świecie, to ludzie starają się unikać nie tylko tego świata, ale też światów położonych w jego pobliżu… takich jak Związek Sayshellski.
— Myśli pan, że to dlatego Muł dał spokój Sayshell?
— Możliwe.
— Ale chyba nie sądzi pan, że Fundacja trzymała się z daleka od Sayshell z powodu Gai? Nie ma przecież żadnych wzmianek o tym, że kiedykolwiek przedtem słyszeliśmy o tym świecie.
— Przyznaję, że w naszych archiwach nie ma żadnej wzmianki o Gai, ale nie ma też żadnego rozsądnego wyjaśnienia naszej powściągliwości w stosunku do Związku Sayshellskiego.
— .Miejmy zatem nadzieję, że — wbrew opinii Thoobinga — rząd sayshellski wierzy w potęgę Gai i jej zdolności zniszczenia każdego przeciwnika.
— A to dlaczego?
— Dlatego, że w takim przypadku Związek Sayshellski nie będzie miał nic przeciw naszej wyprawie na Gaje. Im bardziej nie będzie im się to podobać, tym bardziej będą skłonni uważać, że nie można nam przeszkadzać rzucać się na pewne pożarcie przez Gaje. „To będzie wspaniała lekcja, pomyślą sobie, dla tych agresorów”.
— A jeśli okaże się, że mają rację, pani burmistrz? Jeśli okaże się, że Gaja faktycznie potrafi zniszczyć każdego przeciwnika?
Branno uśmiechnęła się. — Kiedy mówił pan, że każdy myśli „A jeśli…”, to przedstawiał pan swoje własne wątpliwości, co, Liono?
— Muszę brać pod uwagę wszystkie możliwości. To mój obowiązek.
— Jeśli Gaja potrafi zniszczyć każdego przeciwnika, to dobiorą się do Tfevizego. To jego zadanie, jako tego, który ma ściągnąć burzę. Mam nadzieję, że to też zadanie Compora.
— Ma pani taką nadzieję? Dlaczego?
— Dlatego, że dzięki temu nabiorą za dużej pewności siebie. To nam na rękę. Zlekceważą nas i będziemy mogli łatwiej ich pokonać.
— .A jeśli to my jesteśmy za bardzo pewni siebie?
— Nie jesteśmy — odparła stanowczo Branno.
— Ci Gajanie to może być coś, o czym nie mamy żadnego pojęcia i przez co nie jesteśmy w stanie ocenić właściwie stopnia grożącego nam niebezpieczeństwa. Poddaję to po prostu pod rozwagę, pani burmistrz, bo trzeba się liczyć nawet z taką możliwością.
— Naprawdę? Skąd panu to przyszło do głowy, Liono?
— Stąd, że — jak myślę — czuje pani, że Gaja może okazać się Drugą Fundacją. Podejrzewam nawet, że pani uważa, że to jest Druga Fundacja. Jednak dzieje Sayshell są interesujące, nawet w okresie Imperium. Wtedy Sayshell był jedynym światem, który miał dość znaczną autonomię. Tylko Sayshell uniknął płacenia ogromnych podatków za panowania tak zwanych złych imperatorów. Krótko mówiąc, wydaje się, że Sayshell był pod opieką Gai nawet w czasach Imperium.
— No i co z tego?
— To, że Druga Fundacja została założona przez Hariego Seldona w tym samym czasie co nasza. W czasach Imperium. Druga Fundacja nie istniała, a Gaja tak. Dlatego Gaja nie jest Drugą Fundacją. Jest to coś innego, może nawet gorszego.
— Nie mam zamiaru bać się tego, czego nie znam, Liono. Istnieją tylko dwa źródła zagrożenia — broń fizyczna i broń psychiczna. I przed jedną, i przed drugą jesteśmy w pełni zabezpieczeni… Niech pan wraca teraz na swój statek i trzyma flotę w pogotowiu na granicy z Sayshell. Polecę w kierunku Gai tylko tym jednym statkiem,, ale cały czas będę w kontakcie z panem i niech pan będzie gotów dołączyć do nas jednym skokiem, jeśli zajdzie taka potrzeba… Niech pan już idzie, Liono, i nie robi takiej zmartwionej miny.
Читать дальше