— W naszych sielankowych czasach, gdy wszędzie panuje pokój, nie ma tam na pewno zbyt wielu statków. Ale sprawdzę to.
— Wystarczy nawet jeden czy dwa, szczególnie jeśli byłyby klasy supernowa.
— A co pani chce zrobić?
— Chcę, żeby zbliżyły się do Sayshell na tyle, na ile jest to możliwe bez sprowokowania jakiegoś incydentu i żeby były na tyle blisko siebie, by w razie potrzeby zapewnić sobie wzajemną pomoc.
— A w jakim celu?
— Chcę, żebyśmy działali elastycznie. Chcę mieć możliwość uderzenia, jeśli zostanę do tego zmuszona.
— Na Drugą Fundację? Jeśli Gaja potrafiła oprzeć się Mułowi i pozostać w izolacji, to z pewnością może się oprzeć kilku statkom.
— Drogi przyjacielu — powiedziała Branno z wojowniczym błyskiem w oku — mówiłam ci już, że nic i nikt, nawet Hari Seldon, nie jest doskonały. Tworząc swój plan, nie przestał, bo nie mógł, być człowiekiem swojej epoki. Był matematykiem żyjącym w schyłkowym okresie Imperium, kiedy technika podupadła. Z tego wynika, że nie mógł w swym planie wziąć pod uwagę niezwykłego postępu technicznego, który się od tamtej pory dokonał. Na przykład grawityka jest zupełnie nową dziedziną, której powstania chyba w ogóle nie przewidywał. Są zresztą inne nowe dziedziny.
— Gaja też mogła rozwinąć technikę.
— Będąc w izolacji? W naszej Federacji żyje dziesięć trylionów ludzi. Spośród nich rekrutują się wynalazcy i naukowcy. W porównaniu z nami, jeden samotny świat nie jest w stanie nic osiągnąć. Nasze statki polecą w ich kierunku, a ja razem z nimi.
— Przepraszam, pani burmistrz, co to miało znaczyć?
— To, że sama dołączę do statków, które zbiorą się na granicy z Sayshell. Chcę sama rozeznać się w sytuacji.
Kodell aż otworzył usta z wrażenia. Przełknął głośno ślinę. — Pani burmistrz, robi pani… niemądrze — powiedział. Jeśli Kodell chciał dać do zrozumienia, że ocenia to znacznie ostrzej, udało mu się to.
— Mądrze czy niemądrze — odparła gwałtownie Branno — ale tak zrobię. Jestem już zmęczona Terminusem, jego nieustannymi utarczkami politycznymi,* walkami wewnętrznymi, sojuszami i kontr — sojuszami, zdradami i ponownymi układami. Od siedemnastu lat tkwię w samym środku tego wszystkiego i chcę wreszcie zrobić coś innego… cokolwiek. Może w tej chwili tam — machnęła ręką w nieokreślonym kierunku — zmienia się cała historia Galaktyki. A ja chcę wziąć w tym udział.
— Nic pani nie wie o takich rzeczach, pani burmistrz.
— A kto wie, Liono? — podniosła się sztywnym ruchem. — Polecę, jak tylko dostarczy mi pan informacji o tych statkach, i jak tylko załatwię te głupie sprawy wewnętrzne… I niech pan nie próbuje, Liono, w żaden sposób przeszkadzać mi w tym, bo nie bacząc na naszą długą przyjaźń, zniszczę pana. Mogę to jeszcze zrobić.
Kodell pokiwał głową. — Wiem, że pani może, ale radzę, zanim podejmie pani ostateczną decyzję, raz jeszcze zastanowić się nad potęgą Planu Seldona. To, co pani zamierza zrobić, może okazać się samobójstwem.
— Jeśli o to chodzi, nie mam żadnych obaw, Liono. Plan okazał się błędny w przypadku Muła, którego pojawienia się nie mógł przewidzieć, a błąd w ocenie jednej sytuacji oznacza, że możliwa jest też błędna ocena innych sytuacji.
Kodell westchnął. — No cóż, skoro trwa pani niezłomnie przy swoim postanowieniu, to zrobię, co tylko będę mógł, żeby pani pomóc i pozostanę całkowicie lojalny.
— Dobrze. Ale ostrzegam pana raz jeszcze i radzę, żeby lepiej postępował pan zgodnie z tym, co teraz pan powiedział. A więc, Liono, proszę pamiętać o tym i ruszamy na Gaje. Naprzód!
Sura Novi weszła do sterowni małego, staromodnego raczej statku, — który niósł ją i Stora Gendibala w starannie obliczonych skokach przez nadprzestrzeń.
Widać było, że właśnie wyszła z niewielkiej łazienki, gdzie odświeżyła ciało za pomocą ciepłego powietrza, olejków i minimum wody. Była owinięta szlafrokiem, którego poły przytrzymywała wstydliwie obiema rękami. Włosy miała suche, ale rozwichrzone.
Powiedziała cichym głosem:
— Panie…
Gendibal uniósł głowę znad map i komputera. — Słucham, Novi.
— Ja nie rozumie… — zaczęła i przerwała, a potem powiedziała wolno: — Bardzo przepraszam, że cię niepokoję, panie (po czym znowu wpadła w gwarę trantorską), ale ni mam ubrania.
— Ubrania? — Gendibal przez chwilę patrzył na , nią nierozumiejącym wzrokiem. Nagle poderwał się i rzekł ze skruchą:
— Zupełnie zapomniałem, Novi. Twoje ubranie trzeba było wyprać, jest teraz w pralce, uprane, wysuszone i złożone. Powinienem był je wyjąć i położyć gdzieś na widoku. Zapomniałem.
— Nie chciałam… — spuściła oczy — …obrazić cię, panie.
— Nie obraziłaś mnie — rzekł uspokajającym tonem Gendibal. — Słuchaj, obiecuję ci, że kiedy to się skończy, zadbam o to, żebyś miała mnóstwo strojów — uszytych według najnowszej mody. Odlatywaliśmy w pośpiechu i nie przyszło mi do głowy, żeby zabrać zapas ubrań, ale przecież, Novi, jesteśmy tu tylko my dwoje i będziemy przez pewien czas bardzo blisko siebie, więc nie ma potrzeby, żeby się tak przejmować… tym… no… — zrobił nieokreślony ruch ręką, dostrzegł przerażenie w jej oczach i pomyślał: „No cóż, w końcu jest tylko wiejską dziewczyną i ma swoje zasady. Prawdopodobnie nie miałaby nic przeciwko różnym niestosownym rzeczom, ale pod warunkiem, że byłaby w ubraniu”.
Zrobiło mu się wstyd przed samym sobą i cieszył się, że Novi nie jest „badawcą” i nie potrafi odczytać jego myśli. — Mam ci przynieść ubranie? — spytał.
— O nie, panie! To nie uchodzi… Wiem, gdzie ono jest.
Przyszła potem znowu, już odpowiednio ubrana i uczesana. Była wyraźnie zawstydzona… — Wstyd mi, panie, że się tak zachowałam — powiedziała. — Ja sama powinna…m była go poszukać.
— Nie ma o czym mówić — odparł Gendibal. — Robisz znaczne postępy w ogólnogalaktycznym. Bardzo szybko uczysz się języka badaczy.
Novi nagle uśmiechnęła się szeroko. Miała nieco nierówne zęby, ale nie psuło to ogólnego wrażenia, jakie sprawiała jej promieniejąca radością twarz. Gendibal pomyślał sobie, że to jest właśnie przyczyna, dla której woli ją chwalić niż ganić.
— Tutejsi będą mnie mieli za nic, kiedy wrócę do domu — powiedziała. — Będą mówili, że jestem słowotłuk. Tak nazywają każdego, kto mówi… dziwnie. Nie lubią takich.
— Wątpię, czy wrócisz do Tutejszych, Novi — rzekł Gendibal. — Myślę, że dalej będzie dla ciebie miejsce na uniwersytecie, to znaczy wśród badaczy, kiedy to się skończy.
— Bardzo bym tego chciała, panie.
— Myślę, że nie chciałabyś do mnie mówić „Mówco Gendibalu”, albo po prostu… No tak, widzę, że nie — powiedział, dostrzegłszy jej zgorszoną minę. — No dobrze.
— To by nie było stosowne, panie… Ale czy mogę spytać, kiedy to się skończy?
Gendibal potrząsnął głową. — Nie wiem. Teraz muszę po prostu dostać się w pewne miejsce tak szybko, jak to tylko możliwe. Ten statek, zresztą bardzo dobry w swoim rodzaju, jest powolny i „tak szybko, jak to tylko możliwe”, wcale nie znaczy szybko. Widzisz — wskazał na komputer i na mapy — muszę wytyczyć drogę przez duże obszary przestrzeni, ale komputer ma ograniczone możliwości, a ja nie mam zbyt dużej wprawy.
— Czy musisz, panie, być tam szybko, bo grozi nam niebezpieczeństwo?
Читать дальше