W końcu polecił komputerowi obliczyć parametry skoku, który wyniósł ich daleko ponad płaszczyznę torów planet.
— Dzięki temu będziemy mieli lepszy widok na cały ten rejon — powiedział. — Bo będziemy widzieli planety we wszystkich punktach ich orbit w maksymalnej odległości od słońca. A oni, kimkolwiek są, może nie obserwują tak uważnie rejonów leżących poza płaszczyzną torów planet… Mam taką nadzieję…
Znajdowali się teraz w takiej samej odległości od słońca jak najbliższy i największy z gazowych olbrzymów, około pół miliarda kilometrów od niego, Trevize wywołał na ekranie, specjalnie dla Pelorata, jego obraz w pełnym powiększeniu. Chociaż trzy wąskie i rzadkie pierścienie odłamków skalnych znalazły się poza ekranem, widok ten sprawiał wrażenie.
— Gaja — S ma normalny dla takich gwiazd sznur satelitów — powiedział Trevize — ale z tej odległości możemy stwierdzić, że żaden z nich nie nadaje się do zamieszkania. Żaden z nich nie jest też zamieszkany przez ludzi, którzy mogliby żyć, powiedzmy, pod szklaną kopułą czy w jakichś innych sztucznych warunkach.
— Skąd wiesz?
— Nie ma tu żadnych fal radiowych o cechach wskazujących na to, że są wysyłane przez istoty inteligentne. Oczywiście — dodał, zastrzegając się zaraz — można sobie wyobrazić, że jakaś placówka naukowa zadaje sobie trud ekranowania sygnałów radiowych, a poza tym ten olbrzym gazowy wysyła fale radiowe, które mogą maskować sygnały, jakich szukam. Jednakże nasz nasłuch jest bardzo czuły i dysponujemy świetnym komputerem. Powiedziałbym, że jest bardzo niewielka szansa, żeby któryś z tych satelitów był zamieszkany przez ludzi.
— Czy to znaczy, że nie ma tu żadnej Gai?
— Nie. Ale znaczy to, że jeśli jest tu jakaś Gaja, to nie starała się skolonizować tych satelitów. Może brak im odpowiednich umiejętności… a może nie interesuje ich to.
— No dobrze, ale czy jest tu jakaś Gaja? — , Cierpliwości, Janov. Cierpliwości.
Trevize analizował obraz nieba z pozornie nieskończoną cierpliwością. W pewnej chwili przerwał i powiedział:
— Szczerze mówiąc, fakt, że nie zjawili się tu, żeby spaść na nas, jest w pewnym sensie przygnębiający. Jeśli mieliby takie umiejętności, jakie się im przypisuje, to na pewno do tej pory zareagowaliby już na nasze przybycie.
— Myślę — rzekł Pelorat — że jest całkiem możliwe, że te wszystkie opowieści to czysta fantazja.
— Możesz to nazwać mitem, Janov — powiedział Trevize, siląc się na uśmiech — i wtedy będzie to coś w sam raz dla ciebie. Ale jest tu planeta, która porusza się w ekosferze, co znaczy, że może być zamieszkana. Chcę ją poobserwować przynajmniej przez jeden dzień.
— Po co?
— Przede wszystkim po to, żeby się przekonać, czy nadaje się do zamieszkania.
— Przecież powiedziałeś, że jest w ekosferze.
— Tak, w tej chwili. Ale może mieć bardzo ekscentryczną orbitę, przebiegającą w odległości mikroparseka albo piętnastu mikroparseków od gwiazdy, a może też być i tak, że w pewnym punkcie przebiega w odległości mikroparseka, a w innych piętnastu. Będziemy musieli określić odległość tej planety od Gai — S i porównać ją z jej prędkością orbitalną. To nam pomoże obliczyć kierunek jej ruchu.
Jeszcze jeden dzień.
— Orbita jest prawie kolista — powiedział w końcu Trevize — a to znaczy, że można już by było zaryzykować zakład, że jest zamieszkana. Problem w tym, że w dalszym ciągu nikt tu się nie zjawia, żeby nas złapać. Będziemy musieli spróbować przyjrzeć się jej z bliższej odległości.
— Dlaczego przygotowanie skoku zabiera teraz tyle czasu? — spytał Pelorat. — Przecież robisz tylko krótkie skoki.
— Co ty mówisz, człowieku! Trudniej jest zrobić mały skok niż duży. Co jest łatwiej znaleźć — skałę czy ziarenko piasku? Poza tym jesteśmy w pobliżu Gai — S i przestrzeń jest tu silnie zakrzywiona. To komplikuje obliczenia, nawet komputerowi. Nawet historyk powinien to zrozumieć.
Pelorat tylko coś mruknął.
— Teraz widać tę planetę gołym okiem — rzekł Trevize. — O tam! Widzisz ją? Okres jej obrotu wokół własnej osi wynosi około dwudziestu dwóch godzin galaktycznych, a odchylenie od osi dwanaście stopni. To praktycznie podręcznikowy przykład planety nadającej się do zamieszkania i faktycznie istnieje na niej życic.
— Skąd wiesz?
— W jej atmosferze znajduje się dość znaczna ilość wolnego tlenu. Byłoby to niemożliwe, gdyby nie istniała na niej dobrze rozwinięta flora.
— A co z istotami inteligentnymi?
— To zależy od analizy fal radiowych. Oczywiście możliwa jest, jak myślę, sytuacja, że istoty myślące odwróciły się od techniki, ale to raczej nieprawdopodobne.
— Zdarzały się takie wypadki — powiedział Pelorat.
— Wierzę ci na słowo. To twoja działka. Nie jest jednak prawdopodobne, żeby na planecie, która odstraszyła Muła, żyli tylko pasterze.
— Czy ma ona satelitę? — spytał Pelorat.
— Owszem, ma — odparł zdawkowo Trevize.
— Dużego? — spytał Pelorat zduszonym głosem.
— Trudno dokładnie powiedzieć. Ma chyba ze sto kilometrów w przekroju.
— Ojej! — westchnął Pelorat ze smutkiem. — Szkoda, że nie mam na zawołanie lepszego zestawu wykrzykników, ale była jednak, drogi przyjacielu, pewna mała szansa…
— Chcesz powiedzieć, że gdyby miała olbrzymiego satelitę, to mogłaby to być Ziemia?
— Tak, ale teraz jest jasne, że to nie Ziemia.
— No cóż, jeśli Compor ma rację, to Ziemia i tak nie może leżeć w tym sektorze Galaktyki. Jest gdzieś koło Syriusza… Naprawdę, Janov, przykro mi.
— Już dobrze.
— Słuchaj, poczekamy trochę i zrobimy jeszcze jeden mały skok. Jeśli nie odkryjemy żadnych oznak świadczących, że żyją tam ludzie, to będziemy mogli bezpiecznie wylądować… tylko że wtedy nie będzie po co, prawda?
Po następnym skoku Trevize rzekł zdziwionym głosem:
— To wystarczy, Janov. Wszystko się zgadza, to Gaja. W każdym razie jest tu cywilizacja techniczna.
— Możesz to stwierdzić na podstawie fal radiowych?
— Lepiej. Planetę okrąża stacja kosmiczna. Widzisz ją?
Na ekranie widać było jakiś obiekt. Dla Pelorata nie było w nim nic nadzwyczajnego, ale Trevize powiedział pewnym głosem:
— To obiekt sztuczny, wykonany z metalu, a przy tym źródło fal radiowych.
— Co teraz zrobimy?
— Przez pewien czas nie będziemy nic robili. Mając taką technikę, nie mogą nas nie dostrzec. Jeśli nic nie zrobią, to wyślę do nich wiadomość przez radio. Jeśli i potem nic nie zrobią, to zbliżymy się ostrożnie.
— A co będzie, jeśli coś zrobią?
— To zależy od tego, co to będzie. Jeśli wyda mi się to podejrzane, to wykorzystam fakt, że jest raczej nieprawdopodobne, żeby dysponowali czymś, co mogłoby się równać z tym statkiem.
— To znaczy, że odlecimy stąd?
— Jak pocisk nadprzestrzenny.
— Ale wtedy nie będziemy mądrzejsi niż przed przylotem tutaj.
— Nic podobnego. Będziemy przynajmniej wiedzieli, że Gaja naprawdę istnieje, że dysponuje techniką i że zrobiła coś, żeby nas przestraszyć.
— Ale nie dajmy się zbyt łatwo przestraszyć, Golan.
— Wiem, Janov, że na niczym ci bardziej nie zależy niż na poznaniu za wszelką cenę Ziemi, ale pamiętaj, proszę, że ja jestem wolny od tej monomanii. Nasz statek nie jest uzbrojony, a ludzie na Gai od wieków żyją w izolacji. Przypuśćmy, że nigdy nie słyszeli o Fundacji i nie czują przed nią żadnego respektu. Albo przypuśćmy, że to Druga Fundacja. W takim przypadku, jeśli dostaniemy się w ich ręce i jeśli im się nie spodobamy, nigdy już nie będziemy sobą. Chcesz, żeby ci zupełnie wyczyścili mózg i żebyś nagle stwierdził, że już nie jesteś historykiem i nie wiesz nic o żadnych legendach?
Читать дальше