— Kiedy ich śledziłem, jeszcze nie wylądowali. Zbliżali się do tej planety bardzo ostrożnie, robiąc długie przerwy między kolejnymi mikroskokami. Jest dla mnie jasne, że nie mają żadnych informacji o planecie, na którą lecą. i dlatego zwlekają.
— A ty, Compor, masz jakieś informacje?
— Nie mam żadnych, Mówco, a przynajmniej nie ma ich w moim komputerze pokładowym — odparł Compor.
— To ten komputer? — spojrzenie Gendibala spoczęło na płycie sterującej. Zapytał z nagłym przypływem nadziei: — Czy jest bardzo pomocny w kierowaniu statkiem?
— Sam może nim całkowicie kierować, Mówco. Wystarczy tylko przekazać mu swoje życzenie w myśli.
Gendibal zaniepokoił się. — Tak daleko zaszła już Fundacja?
— Tak, ale na razie robią to niezgrabnie. Ten komputer nie działa zbyt dobrze. Muszę po kilka razy powtarzać polecenia, a i tak dostaję minimalne informacje.
— Może ja potrafię to zrobić lepiej — rzekł Gendibal.
— Jestem tego pewien, Mówco — powiedział z szacunkiem Compor.
— Ale zostawmy to na razie. Dlaczego nie ma w nim danych na temat Gai?.
— Nie wiem, Mówco. Utrzymuje — o ile można o komputerze w ogóle powiedzieć, że coś utrzymuje — że ma dane o wszystkich zamieszkanych planetach w Galaktyce.
— Nie może zawierać więcej danych niż do niego wprowadzono, a jeśli ci, którzy je wprowadzali, myśleli, że mają dane o wszystkich takich planetach, podczas gdy faktycznie ich nie mieli, to komputer powiela ich błędny sąd. Zgoda?
— Oczywiście, Mówco.
— Dowiadywałeś się o Gaje na Sayshell?
— Mówco — rzekł Compor z zakłopotaniem — są na Sayshell ludzie, którzy mówią o Gai, ale to, co mówią, jest zupełnie bezwartościowe. To oczywiste przesądy. Opowiadają, że Gaja jest potężnym światem, który kiedyś odparł nawet Muła.
— Naprawdę tak mówią? — spytał Gendibal, tłumiąc podniecenie. — Byłeś tak pewien, że to przesąd, że nie pytałeś o szczegóły?
— Nie, Mówco. Wypytywałem kogo mogłem, ale to, co ci powiedziałem, to wszystko, co mają do powiedzenia na ten temat. Mogą o niej długo rozprawiać, ale kiedy skończą, okazuje się, że wszystko sprowadza się tylko do tego.
— Najwidoczniej — powiedział Gendibal — Trevize też to słyszał i leci na Gaje z jakiegoś powodu, który się z tym wiąże, być może po to, aby wykorzystać tę potęgę. A postępuje tak ostrożnie, bo być może on także boi się tej potęgi.
— To na pewno możliwe, Mówco.
— A mimo to nie poleciałeś za nim?
— Leciałem za nim, Mówco, dotąd, dokąd nie upewniłem się, że naprawdę kieruje się na Gaje. Potem wróciłem tu, na obrzeże układu gajariskiego.
— Dlaczego?
— Z trzech powodów, Mówco. Po pierwsze, ty miałeś tu przybyć i chciałem cię spotkać w połowie drogi i jak najwcześniej — tak, jak mi poleciłeś — wziąć cię na pokład swojego statku. Ponieważ na moim statku jest nadajnik nadprzestrzenny, nie mogłem za bardzo oddalić się od Trevizego i Pelorata bez wzbudzenia podejrzeń na Terminusie, ale pomyślałem, że mogę zaryzykować i na tyle właśnie się oddalić. Po drugie, kiedy stało się już dla mnie jasne, że Trevize bardzo wolno zbliża się do Gai, pomyślałem, że będę miał dosyć czasu, aby wylecieć w twoją stronę i przyspieszyć nasze spotkanie bez obawy, że zaskoczy nas dalszy rozwój wypadków, szczególnie, że ty masz większe kwalifikacje niż ja, żeby lecieć za nim aż na samą planetę i pokierować wydarzeniami, gdyby przybrały niebezpieczny obrót.
— Racja. A trzeci powód?
— Od czasu naszej ostatniej rozmowy zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałem i czego nie rozumiem. Czułem, że — również z tego powodu — lepiej będzie, jeśli przyspieszę nasze spotkanie o tyle, o ile mogę.
— A co to zdarzenie, którego nie spodziewałeś się i którego nie pojmujesz?
— Statki floty wojennej Fundacji skupiają się na granicy z Sayshell. Mój komputer wyłowił tę informację z sayshellskiego dziennika radiowego. W składzie tej flotylli jest przynajmniej pięć najnowocześniejszych statków i dysponuje ona dostateczną siłą, aby podbić Sayshell.
Gendibal nie odpowiedział od razu, gdyż nie przystawało mu pokazać, że on również nie spodziewał się takiego posunięcia i też go nie rozumiał. A więc, odczekawszy chwilę, spytał niedbałym tonem:
— Myślisz, że to ma jakiś związek ze zwrotem Trevizego w stronę Gai?
— Na pewno nastąpiło po nim, a jeśli B następuje po A, to istnieje przynajmniej możliwość, że A spowodowało B — odparł Compor.
— A zatem wygląda na to, że wszyscy — Trevize, ja i Pierwsza Fundacja — dążymy do tego samego punktu, na Gaje… No cóż, Compor, dobrze się spisałeś — powiedział Gendibal — a oto, co zrobimy teraz. Po pierwsze, pokażesz mi, jak działa ten komputer i jak za jego pośrednictwem można kierować statkiem. Jestem pewien, że nie zabierze to nam dużo czasu.
Potem przesiądziesz się na mój statek. Do tej pory zdążę wpoić w twój umysł wiedzę o tym, jak nim sterować. Nie będziesz miał kłopotów z manewrowaniem nim, chociaż muszę ci powiedzieć, że — jak niewątpliwie domyśliłeś się z jego wyglądu — wyda ci się bardzo prymitywny. Kiedy już będziesz nim mógł pokierować, zostaniesz tu i poczekasz na mnie.
— Jak długo, Mówco?
— Dopóki nie przylecę. Nie sądzę, żeby nie było mnie tak długo, by zdążyły się wyczerpać zapasy żywności, ale jeśli będę się spóźniał, to możesz znaleźć drogę do jakiejś zamieszkanej planety Związku Sayshellskiego i tam zaczekać. Gdziekolwiek będziesz, znajdę cię.
— Jak sobie życzysz, Mówco.
— I nie wpadaj w popłoch. Potrafię sobie poradzić z tą tajemniczą Gają i — jeśli będzie potrzeba — z tymi pięcioma statkami Fundacji.
Littoral Thoobing był od siedmiu lat ambasadorem Fundacji w Związku Sayshellskim. Był raczej zadowolony z tej funkcji.
Wysoki i raczej tęgi, miał gęsty, płowy wąs, mimo iż zarówno w Fundacji, jak i na Sayshell zarost na twarzy nie był już od lat w modzie. Twarz miał mocno pobrużdżoną, chociaż liczył dopiero pięćdziesiąt cztery lata. Gościł na niej zawsze wyraz wystudiowanej obojętności. Niełatwo było zorientować się, jaki ma stosunek do swej pracy.
Ale był raczej zadowolony ze swej funkcji. Dzięki niej mógł się trzymać z daleka od rozgrywek politycznych na Terminusie, a było to coś, co bardzo cenił. Poza tym stwarzało mu to możliwość prowadzenia życia sayshellskiego sybaryty i zapewnienia żonie i córce standardu, który bardzo kochały. Nie chciał, żeby mu w tym ktoś przeszkadzał.
Z drugiej strony, raczej nie darzył sympatią Liono Kodella, być może dlatego, że Kodell również miał wąsy, choć rzadsze, krótsze i siwe. Dawniej byli jedynymi spośród udzielających się publicznie i ogólnie znanych mężczyzn, którzy nosili wąsy i istniało między nimi w tym względzie swego rodzaju współzawodnictwo. „Teraz, pomyślał Thoobing, Kodell z tym mizernym wąsikiem nie może nawet marzyć o współzawodnictwie”.
Kodell był szefem Urzędu Bezpieczeństwa, kiedy Thoobing, jeszcze wówczas na Terminusie, chciał przeszkodzić Harli Branno w ubieganiu się o stanowisko burmistrza, ale został przekupiony godnością ambasadora. Branno zrobiła to, oczywiście, z myślą o własnych interesach, ale odpłacał jej za to wdzięcznością.
Jej tak, ale nie Kodellowi. Może niechęć, którą żywił do Kodella, spowodowana była jego niczym nie zmąconą pogodą ducha, tą życzliwością i przyjacielskością, którą okazywał zawsze, nawet wtedy, gdy już podjął decyzję w jaki to konkretnie sposób ma swemu rozmówcy poderżnąć gardło.
Читать дальше