Burmistrz Harla Branno wyglądała na znacznie więcej niż sześćdziesiąt dwa lata. Nie zawsze tak wyglądała, ale zdarzało się. Była tak pogrążona w myślach, że zapomniała zerknąć w lustro przed wyjściem i zobaczyła swe odbicie dopiero w drodze do sali map. Wiedziała już więc, że wygląda okropnie.
Westchnęła. Pięć lat na stanowisku burmistrza, a jeszcze wcześniej, zanim uzyskała faktyczną władzę, dwanaście jako zwykła marionetka wyssało z niej życie. Wszystkie te lata były spokojne, wszystkie znaczone, sukcesami, a mimo to — wszystkie wyniszczające. Zastanawiała się, co by było, gdyby wszystko układało się według zupełnie innego schematu: napięcie — porażka — katastrofa.
„Dla mnie osobiście nie byłoby to takie straszne” — doszła nagle do konkluzji. Działanie miałoby ożywczy wpływ. Wyniszczyła ją właśnie ta okropna świadomość, że możliwe jest tylko bierne płynięcie z prądem.
To były sukcesy Planu Seldona i to Druga Fundacja troszczyła się o to, żeby trwały one nadal. Ona, która trzymała silną dłonią ster Fundacji (właściwie Pierwszej Fundacji, ale nikt na Terminusie nie myślał nawet o dodawaniu tego liczebnika), po prostu płynęła na fali.
Historia nie powie o niej nic albo niewiele. Siedziała przecież tylko za pulpitem sterowniczym statku kosmicznego, którym kierowano z zewnątrz.
Nawet Indbur III, który sprawował władzę, kiedy Fundację podbił Muł, coś zrobił. On przynajmniej upadł. Natomiast burmistrz Branno nie miała szans na nic!
Chyba że ten Golan Trevize, ten bezmyślny radny, ten piorunochron, stworzy jej szansę…
Patrzyła w zamyśleniu na mapę. Nie była to struktura z rodzaju tych, które tworzyły współczesne komputery. Był to raczej trójwymiarowy rój świateł, który odtwarzał widok Galaktyki pośrodku sali. Chociaż obrazu tego nie można było poruszyć, odwrócić, zmniejszyć ani powiększyć, to można było go okrążyć i spojrzeć nań z dowolnej strony.
Duża część Galaktyki, może jedna trzecia całości (wyłączając środek, gdzie nie mogło istnieć życie), przybrała czerwony kolor, kiedy nacisnęła odpowiedni przycisk. Była to Federacja Fundacji, ponad siedem milionów zamieszkanych światów, którymi rządziła Rada i ona, Branno. Siedem milionów zamieszkanych światów, które miały swych przedstawicieli w Izbie Światów, gdzie omawiano sprawy mniejszej wagi i poddawano je pod głosowanie, ale gdzie nigdy, absolutnie nigdy, nie zajmowano się niczym o poważniejszym znaczeniu.
Nacisnęła inny przycisk i tu i tam; w pewnych rejonach przyległych do granic Federacji pojawiły się bladoróżowe obłoczki. Strefy wpływów. Nie należały one do Federacji, ale choć nominalnie niezależne i niepodległe nie śmiały nawet śnić o jakimkolwiek oporze wobec posunięć Fundacji.
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że żadna siła w Galaktyce (nawet Druga Fundacja, gdyby tylko było wiadomo, gdzie się znajduje) nie może się przeciwstawić Fundacji, że Fundacja może, jeśli zechce, wysłać swe floty złożone z najbardziej nowoczesnych statków i po prostu od zaraz ustanowić Drugie Imperium.
Ale od początku Planu minęło dopiero pięćset lat.
Plan przewidywał utworzenie Drugiego Imperium dopiero po upływie tysiąca lat i Druga Fundacja na pewno zadba o to, żeby nie odstąpiono od Planu. Branno potrząsnęła ze smutkiem głową. Gdyby Fundacja przystąpiła teraz do działania, to przegrałaby. Choć jej statki były niezwyciężone i nic nie mogło im się oprzeć, działanie w chwili obecnej skazane było na niepowodzenie.
Chyba że Trevize, ich piorunochron, ściągnie na siebie grom z Drugiej Fundacji i będzie można ustalić, z jakiego miejsca spadł ten grom.
Rozejrzała się po sali. Gdzie jest Kodell? To nie jest czas, w którym mógł sobie pozwolić na spóźnienie. Mogłoby się wydawać, że ściągnęła go myślą, bo właśnie wkroczył do sali, przyjaźnie uśmiechnięty i — z tym swoim siwym wąsem i opaloną twarzą — wyglądający bardziej dobrodusznie niż zazwyczaj. Dobrodusznie, ale nie staro. Oczywiście, był przecież osiem lat młodszy od niej.
Jak on to robił, że nie było po nim w ogóle widać znużenia? Czyżby piętnaście lat pracy na stanowisku dyrektora Służby Bezpieczeństwa nie zostawiło na nim żadnego śladu?
Kodell skinął lekko głową w formalnym ukłonie, który należało złożyć zaczynając rozmowę z burmistrzem. Była to tradycja sięgająca korzeniami do złych czasów Indburów. Od tamtej pory zmieniło się prawie wszystko, ale najmniej etykieta.
— Przepraszam za spóźnienie, pani burmistrz — powiedział — ale fakt aresztowania radnego Trevize zaczyna w końcu docierać do Rady, która budzi się z narkozy.
— Ach tak? — rzekła flegmatycznie Branno. — Zanosi się na przewrót pałacowy?
— Ależ skąd! Panujemy nad wszystkim. Niemniej jednak będzie hałas.
— Niech sobie hałasują. To im poprawi samopoczucie, a ja… ja zostanę na uboczu. Przypuszczam, że mogę liczyć na opinię publiczną?
— Myślę, że tak. Szczególnie poza Terminusem. Nikogo poza Terminusem nie obchodzi, co dzieje się z jakimś zabłąkanym radnym.
— Mnie obchodzi.
— Oho! Są jakieś nowe wieści?
— Liono — powiedziała Branno — chcę informacji o Sayshell.
— Nie jestem chodzącą książką — odparł z uśmiechem Kodell.
— Nie interesuje mnie historia. Chcę znać prawdę. Dlaczego Sayshell jest od nas niezależny?… Niech pan tu spojrzy — wskazała na oznaczone czerwonym kolorem terytorium Fundacji na mapie holograficznej, gdzie w jednym miejscu, raczej w głębi wewnętrznej spirali znajdowała się biała enklawa.
— Prawie go otoczyliśmy… prawie wchłonęliśmy — powiedziała Branno — a jednak jest biały. Nawet nie zabarwiony na różowo, jak sojusznik.
Kodell wzruszył ramionami. — Oficjalnie nie jest sojusznikiem, ale nigdy nie sprawiał nam kłopotów. Jest neutralny.
— W porządku. No to niech pan spojrzy teraz. — Nacisnęła guzik. Czerwień objęła dalsze rejony przestrzeni. Pokrywała prawie pół Galaktyki. — Taki obszar — powiedziała Branno — zajmowało imperium Muła w chwili jego śmierci. Jeśli przyjrzy się pan dokładnie, to przekona się pan, że Związek Sayshellski był wtedy otoczony ze wszystkich stron, ale nadal biały. To jedyna enklawa, którą Mul pozostawił w spokoju.
— Wtedy też byli neutralni.
— Muł niezbyt szanował neutralność.
— W tym przypadku wydaje się, że uszanował.
— Wydaje się, że uszanował. Co takiego ma Sayshell?
— Nic! — odparł Kodell. — Naprawdę, pani burmistrz, jeśli tylko zechcemy, zaraz będzie nasz.
— Tak? Ale jakoś nie jest nasz.
— Bo nie ma potrzeby, żeby go przyłączać. Branno poprawiła się w fotelu i — przesunąwszy ręką po guzikach, wyłączyła obraz. — Myślę, że teraz go przyłączymy.
— Słucham, pani burmistrz?
— Liono, posłałam tego głupiego radnego w przestrzeń, żeby posłużył nam jako piorunochron. Czułam, że Druga Fundacja potraktuje go jako większe niebezpieczeństwo niż Pierwszą Fundację. Grom uderzyłby w niego i ujawnił nam ich położenie.
— Tak, pani burmistrz.
— Chciałam, żeby poleciał na Trantor, znalazł w ruinach Bibliotekę — jeśli coś z niej jeszcze zostało — i poszukał tam informacji na temat Ziemi. Pamięta pan, to ten świat, który według tych naszych nudnych mistyków miał być kolebką ludzkości, zupełnie jakby to miało jakieś znaczenie, nawet jeśli tak było naprawdę, co jest nieprawdopodobne. Druga Fundacja raczej nie uwierzyłaby, że to właśnie jest celem jego poszukiwań i postarałaby się dowiedzieć czego naprawdę szuka.
Читать дальше