— Zastanawiam się, czy możemy pokierować czasem — powiedział.
— Czasem! A jak moglibyśmy to zrobić?
— Galaktyka obraca się. Na jeden pełen obieg po dużym obwodzie Galaktyki Terminus potrzebuje prawie pół miliarda lat. Oczywiście gwiazdy, które znajdują się bliżej środka, kończą obrót znacznie szybciej. Ruch każdej gwiazdy względem zajmującej środek czarnej dziury może być zakodowany w pamięci komputera, a w takim przypadku można wydać mu polecenie, aby przyśpieszył ten ruch parę milionów razy, dzięki czemu można by to zobaczyć. Mogę spróbować, czy to się da zrobić.
Wytężył wolę, napinając mimowiednie mięśnie, jak gdyby własnymi rękami chwytał Galaktykę, skręcał ją i przyspieszał jej bieg, jak gdyby — pokonując ogromny opór — zmuszał ją do wirowania.
Galaktyka poruszała się. Powoli, majestatycznie, kręciła się w kierunku, który musiał ścisnąć jej ramiona.
Gdy tak patrzyli, czas — nierzeczywisty, sztuczny czas — płynął niewiarygodnie szybko, a w miarę jego upływu gwiazdy zmieniały się, stając się efemeryda — mi.
Niektóre z większych gwiazd — w różnych miejscach Galaktyki — poczerwieniały i stały się bardziej jaskrawe, powiększając się i zmieniając w czerwone olbrzymy. Potem jakaś gwiazda ze skupiska znajdującego się blisko środka eksplodowała bezgłośnie z oślepiającym błyskiem, który na ułamek sekundy pogrążył w mroku Galaktykę, i znikła. Potem eksplodowała inna, na jednym ze spiralnych ramion, a potem jeszcze jedna, niedaleko od tamtej.
— Supernowe — powiedział Trevize lekko drżącym głosem.
Czy to możliwe, żeby komputer mógł dokładnie przewidzieć, która gwiazda eksploduje i kiedy to się stanie? Czy może raczej był to uproszczony model, który pokazywał przyszłość gwiazd w znaczeniu ogólnym, a nie w odniesieniu do konkretnych ciał?
Pelorat powiedział ochrypłym szeptem:
— Galaktyka wygląda jak żywa istota pełznąca przez przestrzeń.
— Rzeczywiście — przytaknął Trevize — ale jestem zmęczony. Jeśli nie nauczę się robić tego z mniejszym napięciem, to nie będę mógł się długo bawić w tę grę.
Przerwał. Galaktyka zwolniła, potem zatrzymała się, a potem przechyliła się, aż w końcu ukazała się z tej strony, z której widzieli ją na początku.
Trevize zamknął oczy i głęboko odetchnął. — Czuł (czy widział), jak Terminus zostaje coraz bardziej z tyłu i kurczy się, jak ostatnie dostrzegalne strzępki atmosfery znikają z ich otoczenia. Czuł wszystkie przelatujące w ich pobliżu statki.
Nie przyszło mu do głowy, żeby sprawdzić, czy któryś z tych statków nie wyróżnia się czymś szczególnym. Czy nie ma wśród nich takiego, jak jego własny, o napędzie grawitacyjnym, podążającego kursem zbyt zbliżonym do jego, żeby mógł to być przypadek.
Trantor.
Przez osiem tysięcy lat Trantor był stolicą jednostki politycznej, która obejmowała swym zasięgiem stale rozszerzający się związek układów planetarnych. Przez następne dwanaście tysięcy lat był stolicą jednostki politycznej, która obejmowała swym zasięgiem całą Galaktykę. Był centrum, sercem, istotą Imperium Galaktycznego. Nie sposób było myśleć o Imperium nie myśląc o Trantorze.
Trantor osiągnął szczyt rozwoju, kiedy rozkład Imperium był już daleko posunięty. Prawdę mówiąc, właśnie dlatego, że Trantor błyszczał polerowanym metalem, nikt nie spostrzegł, że Imperium straciło swój pęd i rozmach i że zamarł wszelki postęp.
Szczyt jego rozwoju przypadł na moment, kiedy był jednym obejmującym całą planetę miastem. Jego ludność utrzymywała się na (regulowanym przez prawo) poziomie czterdziestu pięciu miliardów, a jedynymi pokrytymi zielenią miejscami był teren wokół pałacu imperatora i Zespół Uniwersytecki połączony z biblioteką.
Powierzchnia Trantora pokryta była metalowym płaszczem. I pustynie, i żyzne ziemie zostały wchłonięte przez miasto i zamienione w rojowiska ludzi, dżungle urzędów, skomputeryzowane gigantyczne ośrodki, rozległe magazyny żywności i części zamiennych. Łańcuchy górskie zostały zrównane, a przepaści zasypane. Pod powierzchnią kontynentów wykopano niekończące się korytarze, a oceany zamieniono w rozległe podziemne zbiorniki wodnorolnicze, które stały się jedynym (nie wystarczającym dla zaspokojenia potrzeb) rodzimym źródłem żywności i minerałów.
Połączenia z zewnętrznymi światami, z których Trantor otrzymywał potrzebne produkty i surowce, podtrzymywało tysiąc portów kosmicznych, sto tysięcy statków handlowych i milion frachtowców kosmicznych, a chroniło dziesięć tysięcy statków wojennych.
Żadne inne tak rozległe miasto w dziejach ludzkości nie miało tak rozbudowanego zamkniętego obiegu wody. Żadna inna planeta w Galaktyce nie wykorzystywała tak dużych ilości energii słonecznej ani nie przedsięwzięła tak radykalnych środków, aby pozbywać się zużytego ciepła. Błyszczące radiatory sterczały w niebo, sięgając aż do cienkiej zewnętrznej warstwy atmosfery, na pogrążonej w nocnym mroku półkuli, a po drugiej, skąpanej w blasku dnia, schowane były pod metalową osłoną. W miarę obrotu planety i przechodzenia dnia w noc, wynurzały się stopniowo, podczas gdy te, które znajdowały się po stronie, gdzie zaczynało dnieć, chowały się pod metalową skorupę. W ten sposób Trantor zachowywał zawsze sztuczną symetrię, która stała się niemal jego symbolem.
Wtedy, będąc u szczytu swego rozwoju, Trantor rządził Galaktyką.
Rządził kiepsko, ale nikt i nic, żadna planeta, nie mogło rządzić dobrze takim imperium. Było ono zbyt rozległe, nawet dla najbardziej energicznych — władców. A poza tym, czy Trantor mógł rządzić dobrze, skoro w czasach rozkładu Imperium jego koroną frymarczyli przebiegli politycy, skoro nosili ją nieudolni władcy, a biurokracja wytworzyła specyficzną podkulturę przekupstwa?
Ale nawet w najgorszym okresie maszyna ta, raz puszczona w ruch, kręciła się sama. Imperium Galaktyczne nie mogło się obyć bez Trantora.
Imperium kruszyło się, ale tak długo jak Trantor pozostawał Trantorem, istniało jego jądro, a w nim atmosfera potęgi, dumy z liczącej tysiące lat tradycji i… egzaltacji.
Dopiero kiedy nastąpiło to, co było dotąd nie do pomyślenia, kiedy Trantor padł i został złupiony, kiedy zginęły miliony jego mieszkańców, a miliardy zaczęły ginąć z głodu, kiedy jego potężna metalowa skorupa została podziurawiona i porozrywana w wyniku ataku „barbarzyńskiej” floty, dopiero wtedy uznano, że Imperium przestało istnieć. Pozostali przy życiu niedobitkowie dokonali dzieła, i tak, za życia jednego pokolenia, Trantor przeistoczył się z największej planety, jaką kiedykolwiek władał rodzaj ludzki w niezmierzone morze ruin.
Minęło blisko dwieście pięćdziesiąt lat od tamtej chwili, ale Trantor wciąż trwał w pamięci mieszkańców reszty Galaktyki. Był ulubionym miejscem akcji powieści historycznych, ulubionym symbolem przeszłości, a jego nazwa stałym elementem takich powiedzeń, jak „Wszystkie statki lądują na Trantorze”, „To tak, jakby szukać kogoś na Trantorze” czy „Tak się ma do tego, jak do Trantora”.
Tak było w całej Galaktyce, ale nie na Trantorze. Tam zapomniano o świetnej przeszłości. Metalowy płaszcz okrywający przedtem planetę znikł prawie doszczętnie. Trantor był teraz rzadko zaludnionym światem samowystarczalnych rolników, miejscem, do którego rzadko zawijały statki handlowe, a te, które zawijały, nie były zbyt życzliwie witane. Samo słowo „Trantor”, mimo że nadal oficjalnie używane, zniknęło z języka potocznego. Współcześni Trantor — czycy mówiąc o nim, używali po prostu słowa „tutaj”, a siebie zwali Tutejszymi.
Читать дальше