— Czeka was marny koniec, strącenie w mrok złych reinkarnacji.
— Dojdę — nieustraszenie zaoponował Norbu.
— Nikt nie zna dróg tam, w nizinie.
— Wyczuwam przyciąganie, jak igła magnes.
— Tam, gdzie zdoła ocaleć taki jak ty, bracie — Ngagwan nie wątpił, że lama mówił prawdę i zdawał sobie sprawę, że zdoła on pokonać wszelkie przeszkody — tam, gdzie ty zdołasz przejść, cudzoziemiec zginie. Czy nie lękasz się, że wiedziesz innych na pewną śmierć? — spróbował innych argumentów.
— Nikogo nie wiodę — odparł bez cienia bojaźni Norbu. — Zmierzamy tą samą drogą, lecz ku różnym celom. Każdy ma prawo iść swoją drogą i nikt za nikogo nie odpowiada.
— Trudno było się z nim nie zgodzić. Norbu-rin-po-cz’e ani na jotę nie odszedł od ducha i litery buddyjskiej etyki.
— Lecz jeżeli cudzoziemcy kierują się złą wolą? — starzec zdecydował się podzielić swymi obawami. Jeżeli sprowadzą oni śmierć na wiele niewinnych istot?
— Nie poczułem tego — odpad twardo jogin.
— Ale to obcy ludzie.
— On zna nasz język.
— Dusza nie potrzebuje jezyka.
— Zna pasze prawo.
— Znać, to znaczy żyć. To za mało — tylko pamiętać cztery wielkie prawdy. Przecież nawet ptaki zapamiętują słowa… Jak ci ludzie żyją?
— Po swojemu… Ale szanują nasze obyczaje i z całego serca tęsknią za naszą przeszłością, Jego droga jest długa i godna szacunku. Jak i wasza świątobliwość, szuka zasług w uczoności. Znany mu jest tajny język Kalaczakry, mandale i znaki na naszych kamieniach czyta jak wielki pandit. Przez trzy lata żył w klasztorze Spittug, gdzie otrzymał świecenia i tajne imię, aby mógł je wymienić, gdy nadejdzie czas opuścić walący się dom.
— Czy znasz już, bracie, czas? — spytał cicho Ngagwan.
— Wkrótce — beznamiętnie odparł Norbu. — Biali ludzie znikną lekko i szczęśliwie, jak obłoczek w promieniach słońca.
Profesor Tommaso Valenti spędził kilka lat w Ladakh i otrzymał w najstarszym klasztorze Spittug najwyższy stopień lha-rams-pa metafizyki buddyjskiej.
Do ekspedycji w dolinę „Siedmiu szczęśliwych klejnotów” szykował się długo i starannie, można powiedzieć, całe życie. Gdyby nie zaskakujący, wedle opinii przyjaciół i znajomych, ożenek z młodziutką aspirantką, wyprawa mogłaby odbyć się o wiele wcześniej. Ale co zostało zapisane w górze, to musi się spełnić — Valenti mimo wszystko dostał się do legendarnego rdzongu „Wszechpochłaniające światło „. Fakt, że stało się to właśnie teraz, w roku Wody i Psa, a nie w zeszłym, czy jeszcze wcześniej, był bez znaczenia.
Valenti potraktował spotkanie z naczelnym lamą jako wydarzenie o niezwykłej wadze. Zbliżając się do ostatecznego celu swych badań utracił niezaprzeczalne prawo badacza do błędu. Naprawić lub zmienić cokolwiek już nie było można. Dlatego też Valenti okazał stanowczość i pozostawił żonę u stóp wzgórza, choć Joy straszliwie chciała odwiedzić klasztor. Wyjątkowo tolerancyjni buddyści oczywiście dla białej lady zrobiliby wyjątek, lecz zgodnie z regułą kobieta nie powinna była przekraczać zakazanej granicy i to przeważyło szale.
Wielce świętobliwy Ngagwan przyjął gościa w bibliotece, okazując w ten sposób szacunek jego zasługom naukowym. Stary lama przywitał Valentiego przy samych drzwiach. Po wymianie powstań wskazał mu uprzejmie honorowe miejsce przy północnej ścianie, wisiała na niej wspaniała Yang-ka, na której wyobrażono Władcę demonów Dankana, galopującego po falach krwi na koźle o spiralnych rogach. Zgodnie z tradycją Valenti podał świątobliwemu lamie hadak — niebieską, jedwabną szarfę z hieroglificznymi znakami szczęścia i długiego życia, na której z trudem mógł utrzymać troskliwie dobrane dary — zegarek elektroniczny, blaszane pudełko z kandyzowanymi owocami, wodę kwiatową i bursztynową broszkę, zakupioną na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo. Bursztyn, którym w Tybecie leczono przerost tarczycy, ceniono tu o wiele wyżej od złota.
Starzec podziękował i na chwilę wyszedł do przylegającego do biblioteki pokoiku. Wyszedł z niego z białym tkanym w domu ręcznikiem i figurką z brązu. Valenli z zapartym tchem rozpoznał P’radżnjaparamitre — opiekunka uczonych mnichów. Pozłacany odlew zachwycał elegancją linii i precyzją wykonania detali.
— Przecież to prawdziwe arcydzieło! — zawołał Valenti. — Ma co najmniej dwieście lat! — Nie wiem — lama potarł broszkę o chałat. — Niech przyniesie panu szczęście.
Valenti dyskretnie spojrzał na stelaże zapełnione deskami drukarskimi i owiniętymi w cenne tkaniny książkami — plikami nie zszytych kart, ozdobionych niejednokrotnie wykwintnymi miniaturami. Na pewno były tu i stare, być może nikomu jeszcze nie znane manuskrypty pisane na liściach palmowych i paskach bambusa grawerowane na płytkach z kości słoniowej, złota i srebra. „Czy przed wyprawą uda mi się zapoznać z tym skarbcem starej mądrości? — przemknęła przez głowę myśl. — To niemożliwe, by nie znalazł się tu choć krótki opis kraju za przełęczą…
— Jak się podobał panu Bhutan? — uprzejmie spytał lama.
— Ta wspaniała kraina przekroczyła wszelkie moje wyobrażenia — sztampowo, lecz zupełnie szczerze odpowiedział Valenti.
Po wymianie ogólnych uwag i charakterystycznych dla Wschodu zapytań o rodzinne miejsca, zdrowie bliskich osób i widziane w drodze osobliwości, stopniowo zaczęli się zbliżać do głównego tematu rozmowy
— Bardzo chciałbym odwiedzić dolinę za przełęczą Lha-la — otwarcie wyjawił swe najgorętsze pragnienie Tommaso Valenti.
— Nie ma tam nic godnego uwagi — odparł ostro mnich.
— Cóż wiec jest? — z delikatną natarczywością dopytywał się Włoch. — Pustynia, na której błądzą obrazy. Nic więcej.
— No, a za nią?
— Pustka — westchnął lama i nagle dodał. — Tego nikt nie wie…
— A wiec nie popiersie świętokradztwa ośmielając się zejść do doliny? — Nie wiem. Proszę spytać samego siebie… Czy pan się nie boi?
— Czego?
— Strach jest owocem niewiedzy. Prawda i strach nie dadzą się ze sobą pogodzić. A wiec nie boi się pan?
— Istnieje coś straszniejszego niż niewiedza — Valenti spróbował przejąć inicjatywę. — Imię jego — głupstwo… Czyżby uważał pan, że jest przygotowany do tej wyprawy? — Pod względem duchowym czy materialnym?
— O materialnym później… Przecież wie pan doskonale, dlaczego mnisi umartwiają swe ciało. To walka, często bezskuteczna, z nienasyconym przywiązaniem człowieka do czczych rozkoszy, pokonanie zgubnej władzy pragnień. Czy próbował pan choć raz zdławić pożerającą pana żmije? Zmierzyć otchłań w sobie samym? Zrozumiał pan, do czego jest pan zdolny, a czego, nawet pod groźbą śmierci, nigdy pan nie uczyni? jak wiec można, nie znając swych ograniczeń, narażać się na tak wielką pokusę?
— Ma pan racje, świątobliwy ojcze — zasępił się Valenti. — Choć spędziłem pewien czas w przybytku, to myśli me były inne niż u pozostałych braci. Zawsze badałem rozum, nigdy zaś ducha. Lecz w mej słabości tkwi moja siła. Droga poznania jest czysta, natomiast pragnienie, by odsunąć zasłonę tajemnicy, choć jak każde pragnienie jest źródłem cierpień, różni się jednak od nikczemnych dążeń. I dlatego, jak sądzę, zdołam oprzeć się pokusom.
Lama ze zmęczeniem przymknął oczy. Tak, brak leku wypływający z niewiedzy to po prostu głupota. Jogin powiedział prawdę. Dni tego człowieka zostały już zważone i policzone. Niech więc koniec połączy się z początkiem.
Читать дальше