Robert Silverberg - W dół, do Ziemi
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - W dół, do Ziemi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1990, ISBN: 1990, Издательство: Rebis, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W dół, do Ziemi
- Автор:
- Издательство:Rebis
- Жанр:
- Год:1990
- Город:Poznań
- ISBN:83-85202-01-3
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W dół, do Ziemi: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W dół, do Ziemi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W dół, do Ziemi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W dół, do Ziemi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Może po prostu obleciał cię strach? Gundersen wzruszył ramionami. — Kurtz rzeczywiście nie stanowił pięknego widoku — powiedział.
— Są dobre ponowne narodziny i bywają złe — wyjaśnił Cullen. — Jego były złe. Przypuszczam, że zależy to od jakości duszy i oczywiście od wielu innych czynników. Napijemy się jeszcze wina?
Gundersen sięgnął po flaszkę. Cullen, któremu wróciło chyba trochę sił, pociągnął dużego łyka.
— A ty przeszedłeś ponowne narodziny? — spytał Gundersen.
— Ja? Nie. Nigdy mnie to nawet nie kusiło. Ale niejedno o tym wiem. Kurtz nie był pierwszym z nas, który się temu poddał. Przed nim było przynajmniej dwunastu.
Cullen wymienił parę nazwisk, wszystkie ludzi z Kompanii, którzy figurowali na liście zmarłych w czasie pełnienia obowiązków w terenie. Gundersen znał paru z nich osobiście, o innych tylko słyszał, gdyż przybyli na Świat Holmana znacznie wcześniej niż on i Cullen.
— I jeszcze inni — mówił Cullen. — Kurtz wyszukał ich nazwiska w raportach, a nildory opowiedziały mu ich dzieje. Żaden z nich nigdy nie powrócił z Krainy Mgieł. Czterech czy pięciu zwrócono w podobnym stanie, w jakim znajduje się Kurtz — zamienionych w potworki.
— A reszta?
— Może zostali przemienieni w archanioły. Informacje nildorów były niejasne. Mówiły o jakimś transcendentalnym wtopieniu we wszechświat, o ewolucji prowadzącej do następnego stopnia wcielenia, o podniosłym wzniesieniu się w górę — takie tam rzeczy. Pewne jest to, że nigdy już nie pojawili się na terytorium Kompanii. Kurtz miał rację, że czeka go coś podobnego. Niestety jednak, Kurtz był Kurtzem: w połowie aniołem i w połowie demonem i tak też został odrodzony. I takiego Kurtza teraz pielęgnuje Seena. Szkoda, że straciłeś to swoje pragnienie, Gundy. Może akurat tobie udałoby się ponowne narodzenie. Czy możesz zawołać Hor-tenebora? Trzeba mi trochę świeżego powietrza, jeśli mamy dalej rozmawiać. To ten sulidor, który opiera się o ścianę. On się mną opiekuje i wyniesie na dwór moje stare gnaty.
— Przed chwilą padał śnieg, Ced.
— To i dobrze. Czy umierający człowiek nie powinien popatrzeć na śnieg? — spytał Cullen. — Tu, przed tą chatą, jest najpiękniejszy widok na świecie. Chcę go jeszcze zobaczyć. Zawołaj Hor-tenebora.
Sulidor wziął w ramiona skurczone, kruche ciało chorego, wyniósł przed chatę i usadowił twarzą do jeziora w czymś podobnym do kołyski. Gundersen poszedł za nimi. Na wioskę opadła gęsta mgła, kryjąc najbliższe nawet chaty. Samo jednak jezioro pod kopułę szarawego nieba, było dobrze widoczne. Nad stalową powierzchnią wody unosiły się pojedyncze pasma mlecznej mgły. Powietrze było zimne, przejmujące, ale Cullen, okryty jakąś skórą zwierzęcą nie odczuwał chyba chłodu. Wyciągnął rękę i patrzył z zachwytem, jak dziecko, gdy spadały na nią płatki śniegu.
— Odpowiesz mi na jedno pytanie? — odezwał się wreszcie Gundersen.
— O ile będę mógł.
— Co takiego zrobiłeś, że nildory aż tak się rozsierdziły?
— Nie powiedziały, gdy wysyłały cię po mnie?
— Nie — odparł Gundersen. — Mówiły, że jak będziesz chciał, to sam mi powiesz i że dla nich nie ma znaczenia, czy wiem, czy nie. Seena też nie wiedziała, a mnie samemu nic nie przychodziło do głowy. Nie należałeś do takich, którzy torturowaliby albo zabijali inteligentne stworzenia. Nie zabawiałbyś się też w taki sposób, jak Kurtz, jadem wężów. On zresztą robił to przez całe lata, a przecież nie starali się dostać go w swoje ręce. Co więc mogłeś zrobić, co spowodowało aż takie…
— Grzech Akteona — powiedział Cullen.
— Przepraszam, ale nie rozumiem.
— Popełniłem grzech Akteona, ale tylko przez przypadek. Według greckiego mitu Akteon, który był myśliwym, zaszedł kąpiącą się Dianę i zobaczył to, czego nie powinien. Diana zamieniła go w jelenia i został rozszarpany przez własne psy.
— Nie rozumiem, co to ma wspólnego z…
Cullen nabrał głęboko powietrza. — Czy byłeś kiedyś na Płaskowyżu Centralnym? — zapytał cicho, ale wyraźnie. — Tak, no tak, oczywiście byłeś. Pamiętam, musieliście tam przymusowo lądować — ty i Seena w drodze powrotnej do Fire Point po urlopie na wybrzeżu. Byliście w tarapatach, baliście się dzikich zwierząt i wtedy Seena nabrała wstrętu do tego płaskowyżu. Tak było, prawda? A więc wiesz, jakie to dziwne, straszne, tajemnicze miejsce, odizolowane od reszty planety i nawet nildory niechętnie tam chodzą. No dobrze. Ja zacząłem odbywać tam wędrówki w jakiś rok lub dwa po zrzeczeniu się przez nas praw. Tam był mój azyl. Interesowały mnie zwierzęta żyjące na płaskowyżu, owady, rośliny, wszystko. Nawet powietrze miało tam specjalny smak — było słodkie i czyste. Odbyłem parę podróży na płaskowyż. Zbierałem tam różne okazy. Przywiozłem Seenie parę dziwolągów, które jej się spodobały i polubiła je, nim zdała sobie sprawę, że pochodzą z płaskowyżu. I tak stopniowo pomogłem jej pokonać irracjonalny strach i niechęć. Zaczęliśmy bywać tam razem, czasem również z Kurtzem. Na stacji przy Wodospadach Shangri-la jest sporo okazów flory i fauny z płaskowyżu, może zauważyłeś, co? Zgromadziliśmy je wspólnie. Płaskowyż stał się dla mnie takim samym miejscem, jak każde inne: nic nadprzyrodzonego, nic niesamowitego, po prostu dzikie ostępy. Były to okolice, w które udawałem się, kiedy czułem się wewnętrznie rozbity, wyczerpany czy zniechęcony.
Jakiś rok temu, może mniej niż rok — kontynuował — udałem się na płaskowyż, Kurtz wrócił właśnie po ponownych narodzinach i Seena była strasznie zgnębiona tym, co się z nim stało. Chciałem ofiarować jej jakiś prezent, jakieś stworzenie, które by ją ucieszyło. Tym razem wybrałem się bardziej na południowy — zachód od miejsca, gdzie zwykle lądowałem, tam gdzie łączą się dwie rzeki. Nigdy tam jeszcze nie byłem. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, były kompletnie poobgryzane krzewy. Nildory! Mnóstwo nildorów! Ogromny obszar, cały wypasiony! Bardzo mnie to zaciekawiło. Czasem widywałem jakiegoś samotnego nildora na płaskowyżu, ale nigdy nie widziałem całego stada. Zacząłem iść wzdłuż tej linii zniszczenia. Biegła coraz dalej i dalej przez las niczym blizna — połamane gałęzie, stratowane jak zwykle poszycie. Zapadła noc, rozbiłem obozowisko i wydawało mi się, że z ciemności dochodzi odgłos bębnienia. To było głupie: przecież nildory nie używają bębnów. Po chwili zdałem sobie sprawę, że słyszę jak tańczą, jak tupią i właśnie to dudnienie niosło się po lesie. Dochodziły też inne dźwięki: jakieś piski, beczenie, ryki przerażonych zwierząt. Musiałem zobaczyć, co się dzieje. Zwinąłem więc obóz i zacząłem się skradać przez dżunglę. Hałas stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie dotarłem do skraju lasu i sawanny ciągnącej się w dół ku rzece. Tu, na otwartej przestrzeni, znajdowało się chyba z pięćset nildorów. Na niebie świeciły trzy księżyce i wszystko dobrze widziałem. Gundy, czy dasz wiarę, że one się wymalowały!? Jak dzikusy! Wyglądały na jakieś koszmarne zjawy. Na polanie były trzy zagłębienia, jakby sadzawki. Jedna wypełniona jakimś czerwonym mułem, a dwie — gałęziami, liśćmi i jagodami, które nildory tak stratowały, że wyciekł z nich barwny sok — w jednej był czarny, a w drugiej — siny. Obserwowałem, jak nildory wchodziły do tych zagłębień i tarzały się; najpierw w tym czerwonym mule i wyłaziły zupełnie szkarłatne, a potem nabierały trąbą barwnika z drugich sadzawek i malowały się w pasy czarne i niebieskie. Barbarzyński widok! Kiedy już się udekorowały, zaczynały biec, dosłownie pędziły, na miejsce, gdzie odbywały się tańce i zaraz zaczynały tupać w rytmie na cztery — wiesz, tak: bum, bum, bum, bum. Ale teraz było to nieskończenie bardziej dzikie i przerażające niż zwykle — armia nildorów na ścieżce wojennej. Tupały mocno nogami, kiwały wielkimi łbami, podnosiły trąby, ryczały, ryły kłami ziemię, skakały, śpiewały i wachlowały uszami. Przerażające, Gundy, wierz mi. I te ich wymalowane cielska oświetlone blaskiem księżyców. — Nie wychodząc z gęstego lasu — opowiadał dalej chory — przesunąłem się bardziej na zachód, żeby mieć lepszy widok. Dalej, za tańczącymi, zobaczyłem coś jeszcze bardziej zadziwiającego. Przestrzeń większa trzy albo cztery razy od tej całej wioski ogrodzona była balami. Nildory same nie były w stanie tego wykonać — mogły powyrywać drzewa i poprzenosić je trąbami, ale potrzebowały pomocy sulidorów, żeby je odpowiednio poukładać i zrobić z nich płot. Wewnątrz zagrody znajdowały się zwierzęta żyjące na płaskowyżu. Setki zwierząt różnych gatunków i wielkości: ogromne, z szyjami jak żyrafy, i podobnie do nosorożców, i płochliwe jak gazele, i jeszcze dziesiątki innych, jakich jeszcze nigdy nie widziałem. Wszystkie stłoczone razem. Z pewnością myśliwi-sulidory musieli za dnia przetrząsnąć zarośla i zgonić całą tę menażerię. Zwierzęta były niespokojne i przerażone. Ja również. Skuliłem się w ciemnościach i czekałem. Wreszcie tańczące nildory rozpoczęły obrzędy rytualne. Zaczęły coś wykrzykiwać i w końcu zorientowałem się, o co chodzi. Czy wiesz kim były te wymalowane bestie? Byli to grzesznicy, nildory, które utraciły łaskę! Było to miejsce pokuty i uroczystość oczyszczenia. Każdy nildor, który splamił się w ciągu roku, musiał tu przyjść i oczyścić się. Gundy, czy wiesz jakie to grzechy popełniały? Piły jad, który dawał im Kurtz! Stara zabawa na stacji wężów — dać się napić nildorom, samemu pociągnąć łyk i czekać, aż się pojawią halucynacje. Te wszystkie nildory zostały sprowadzone przez Kurtza z drogi cnoty. Ich dusze zostały zbrukane. Ziemski diabeł odnalazł ich czułe miejsce. Wiedział, jakiej pokusie nie zdołają się oprzeć. No i znalazły się tu, żeby się oczyścić. Płaskowyż centralny to czyściec nildorów. Nie mieszkają tam, bo to miejsce potrzebne im do obrządków. Tańczyły, Gundy, godzinami, ale to jeszcze nie był właściwy rytuał pokuty. To było dopiero preludium. Tańczyły godzinami tak, że mnie kręciło się w głowie od patrzenia: czerwone cielska, czarne paski, tupotanie nóg. A potem, kiedy zaszły księżyce i nadchodził świt, zaczęła się właściwa ceremonia. Patrzyłem i wtedy dopiero miałem możność wejrzenia w prawdziwą, ciemną duszę nildorów. Dwa stare nildory zbliżyły się do zagrody i zaczęły kopać w bramę. Kiedy wejście miało już jakieś dziesięć metrów szerokości, odsunęły się, a uwięzione zwierzęta zaczęły w popłochu wybiegać na równinę. Zwierzęta były przerażone całym tym hałasem, tańcami i tym, że były uwięzione. Biegały wkoło nie wiedząc dokąd uciekać. Wtedy nildory zaatakowały je. Wyobrażasz sobie? Tratowały, nadziewały na kły, chwytały trąbami i waliły o drzewa. Zrobiło mi się niedobrze. Jaką potworną śmiercionośną maszyną może być taki nildor: ten ciężar, kły, trąba, te ogromne nogi — w dzikim szale mordowania, pozbawiony wszelkich hamulców! Niektórym zwierzętom udało się oczywiście zbiec, większość jednak nie uniknęła okrutnego losu. Wszędzie zmiażdżone ciała, rzeki krwi. Z lasu wychodziły drapieżniki by ucztować, choć jeszcze trwało zabijanie. Oto jak pokutują nildory: grzech za grzech. W ten sposób oczyszczają się. To właśnie na tym płaskowyżu, Gundy. rozładowują swą agresję. Odrzucają wszelkie hamulce i ujawnia się tkwiące w nich bestialstwo. Nigdy w życiu nie czułem takiego przerażenia, jak wtedy, gdy oczyszczały swoje dusze. Wiesz, jaki miałem zawsze szacunek dla nildorów. I wciąż jeszcze mam. Ale zobaczyć coś takiego, taką masakrę, obraz piekła — Gundy, zdrętwiałem z rozpaczy. Nie wydawało się, by to mordowanie cieszyło nildory, ale też nie wahały się przed zabijaniem i zabijały, bo po prostu trzeba było to robić, bo taka była forma ceremonii i nie zastanawiały się nad tym bardziej, niż Sokrates nad jagnięciem składanym Zeusowi w ofierze. Horror, doprawdy horror. Patrzyłem, jak nildory niszczyły życie ze względu na dobro swych dusz i czułem, że otwarła się pode mną jakaś zapadnia i że znalazłem się w innym świecie, którego istnienia nawet nie podejrzewałem. Potem nadszedł świt — mówił dalej Cullen. — Wstało słońce, ciepłe, złote promienie padały na stratowanie zwłoki. Nildory leżały spokojnie pośród tego pobojowiska, odpoczywały, ukojone, oczyszczone, wolne od wewnętrznego wzburzenia. Wokół rozlewał się się zdumiewający spokój. Stoczyły walkę ze swymi demonami i zwyciężyły. Przeszły przez nocny koszmar i były — nie wiem jak, ale rzeczywiście były — oczyszczone, pozbawione zmazy. Nie potrafię powiedzieć, jak można osiągnąć zbawienie poprzez przemoc i zniszczenie. Obce jest to moim poglądom i twoim pewnie też. Kurtz jednak to pojmował. Wybrał tę samą drogę, co nildory. Brnął w zło coraz głębiej i głębiej, radował się zepsuciem, chwalił znieprawieniem, a mimo to w końcu był w stanie osądzić się, uznać niegodnym i oderwać od tej ciemności, którą odkrył w sobie. I dlatego poszedł szukać odrodzenia i przez to wykazał, że anioł będący w nim jest jeszcze żywy. Tę kwestię będziesz sam musiał w sobie przetrawić, Gundy. Ja ci w tym pomóc nie jestem w stanie. Mogę ci tylko przekazać, co widziałem tamtego ranka, o wschodzie słońca na brzegu morza krwi. Spojrzałem w otchłań. Dane mi było uchylić zasłonę i zobaczyłem, dokąd poszedł Kurtz, dokąd idą te wszystkie nildory i dokąd, być może, pójdziesz i ty. Ja nie mogłem.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W dół, do Ziemi»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W dół, do Ziemi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W dół, do Ziemi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.