— Rozumiem, że Ziemia nie nadaje się do wykorzystania jako źródło surowców.
— Niestety jest tak, jak pan mówi. Nasze pozytronowe mózgi są równie wrażliwe na promieniowanie radioaktywne jak białkowe mózgi ludzkie.
— Używasz liczby mnogiej, a ta posiadłość wygląda na dużą, ładną i zadbaną — przynajmniej z daleka. Wobec tego są tu też inne istoty. Ludzie czy roboty?
— Tak. Mamy tu, na Księżycu, kompletny ekosystem i rozległe wydrążenie, w którym ten system istnieje. Jednakże wszystkie istoty inteligentne to roboty, bardziej lub mniej podobne do mnie. Co do tej posiadłości, to korzystam z niej tylko ja. Została ona założona dokładnie na wzór tej, na której mieszkałem dwadzieścia tysięcy lat temu.
— A którą szczegółowo pamiętasz, tak?
— Tak, proszę pana. Zostałem wykonany i przez pewien czas — jakże krótko to trwało, wydaje mi się teraz — przebywałem na świecie Przestrzeńców, na Aurorze.
— Na tym, na którym… — zaczął Trevize, ale przerwał.
— Tak, proszę pana. Na tym, na którym są te psy.
— Wiesz o nich?
— Tak, proszę pana.
— Jak się wobec tego tu znalazłeś, skoro mieszkałeś na Aurorze?
— Przyleciałem tu w samych początkach kolonizacji Galaktyki, aby zapobiec skażeniu radioaktywnemu Ziemi. Był ze mną jeszcze jeden robot, Giskard, który potrafił wyczuwać i przestrajać mózgi.
— Tak jak Bliss?
— Tak, proszę pana. W pewnym sensie zawiedliśmy, a Giskard przestał funkcjonować. Jednak zdążył jeszcze przedtem przekazać mi swoje umiejętności i zostawił mi troskę o Galaktykę, a w szczególności o Ziemię.
— Dlaczego w szczególności o Ziemię?
— Po części ze względu na człowieka o nazwisku Elijah Baley, Ziemianina.
— To jest ten bohater kulturowy, o którym ci mówiłem jakiś czas temu, Golan — wtrącił z podnieceniem Pelorat.
— Bohater kulturowy, proszę pana?
— Profesor Pelorat chce przez to powiedzieć rzekł Trevize — że jest to osoba, której wiele przypisywano, a która w rzeczywistości może łączyć w sobie cechy i osiągnięcia wielu osób albo nawet jest całkowicie fikcyjna.
Daneel zastanawiał się chwilę, a potem powiedział zupełnie spokojnie:
— Nie, proszę panów. Elijah Baley był postacią rzeczywistą. Nie wiem, co mówią o nim legendy, ale w rzeczywistości, gdyby nie on, Galaktyka być może nigdy nie zostałaby skolonizowana. Ze względu na jego pamięć zrobiłem, co mogłem, aby po skażeniu Ziemi uratować z niej, co tylko się da. Rozmieściłem w całej Galaktyce swych towarzyszy, robotów, aby wpływały w różnych miejscach na różne osoby. W pewnym momencie udało mi się doprowadzić do rozpoczęcia akcji wymiany gleby na Ziemi. Długo potem doprowadziłem do akcji terraformowania świata krążącego wokół leżącej w pobliżu gwiazdy, świata, który teraz nazywa się Alfa. W obu przypadkach moje działania nie zakończyły się pełnym sukcesem. Nigdy nie mogłem wpłynąć na ludzkie umysły dokładnie tak, jak chciałem, gdyż zawsze istniało niebezpieczeństwo wyrządzenia krzywdy ludziom, których umysłami kierowałem. Rozumiecie, byłem — i jestem do dnia dzisiejszego — skrępowany prawami robotyki.
— Tak?
Z pewnością nie trzeba było mentalnych zdolności Daneela, aby wychwycić wątpliwość brzmiącą w tej monosylabie.
— Pierwsze prawo, proszę pana — powiedział powiada: „Robot nie może wyrządzić krzywdy istocie ludzkiej albo — poprzez wstrzymanie się od działania — pozwolić, aby stała się jej krzywda”. Drugie: „Robot musi słuchać poleceń wydawanych mu przez istotę ludzką, z wyjątkiem poleceń, które kolidowałyby z pierwszym prawem”. Trzecie prawo: „Robot musi chronić swoje istnienie, jeśli nie koliduje to z pierwszym lub drugim prawem”. Naturalnie, przedstawiam te prawa w wersji uproszczonej, którą można wyrazić w języku. W rzeczywistości prawa te są skomplikowanymi kombinacjami zawartymi w naszych pozytronowych obwodach mózgowych.
— Czy ciężko ci działać w zgodzie z tymi prawami?
— Oczywiście, proszę pana. Pierwsze prawo to absolut, który niemal zupełnie zabrania mi korzystać z moich zdolności mentalnych. Kiedy ktoś zajmuje się Galaktyką, to niemożliwe jest przyjęcie takiego kierunku działania, aby zupełnie nikomu nie wyrządzić krzywdy. Zawsze ucierpią jacyś ludzie, może nawet wielu ludzi, a więc robot musi wybierać takie działania, aby wyrządzić jak najmniejszą krzywdę. Jednak jest taka mnogość różnych możliwości, że dokonanie wyboru wymaga dużo czasu, a i tak nigdy nie można mieć pewności, że wybrało się najlepszą możliwość.
— Rozumiem — powiedział Trevize.
— Przez całe dzieje Galaktyki — mówił dalej Daneel — starałem się łagodzić najgorsze skutki konfliktów i nieszczęść, które stale są jej udziałem. Być może czasami udawało mi się to w jakimś stopniu osiągnąć, ale jeśli znacie historię Galaktyki, to wiecie, że nie zdarzało się to zbyt często ani nie kończyło wielkim sukcesem.
— Tyle wiem — powiedział Trevize, uśmiechając się krzywo.
— Tuż przed swoim końcem Giskard wpadł na pomysł prawa, które zastępowało nawet pierwsze prawo robotyki. Nie potrafiąc wymyśleć innej sensownej nazwy, nazwaliśmy je prawem zerowym. A oto ono: „Robot nie może wyrządzić krzywdy ludzkości albo przez wstrzymanie się od działania pozwolić, aby stała się jej krzywda”. Pociąga to za sobą automatycznie modyfikację pierwszego prawa, które musi brzmieć: „Robot nie może wyrządzić krzywdy istocie ludzkiej albo — poprzez wstrzymanie się od działania — pozwolić, aby stała się jej krzywda, z wyjątkiem sytuacji, kiedy koliduje to z prawem zerowym”. Podobnych modyfikacji należy dokonać w prawach drugim i trzecim.
Trevize zmarszczył się.
— Jak możesz decydować, co jest, a co nie jest szkodliwe dla ludzkości?
— No właśnie — odparł Daneel. — Teoretycznie, prawo zerowe rozwiązywało nasze problemy. W praktyce nigdy nie mogliśmy się zdecydować. Człowiek to obiekt konkretny. Jego krzywdę można ocenić. Ludzkość to abstrakcja. Jak z nią postępować?
— Nie wiem — odparł Trevize.
— Chwileczkę! — powiedział Pelorat. — Można by przekształcić ludzkość w jeden organizm. W Gaję
— To właśnie spróbowałem zrobić, proszę pana. Zaprojektowałem Gaję. Jeśliby przekształcić całą ludzkość w jeden organizm, to stałaby się konkretnym obiektem i można by zająć się nią. Jednak stworzenie superorganizmu nie było takie łatwe, jak przypuszczałem. Przede wszystkim nic by z tego nie wyszło, dopóki ludzie nie zaczęliby cenić superorganizmu bardziej niż swojej indywidualności. Musiałem znaleźć formę mentalności, która by umożliwiła takie nastawienie. Minęło dużo czasu, zanim pomyślałem o prawach robotyki.
— Ach, więc tajanie są robotami. Od początku podejrzewałem, że tak jest.
— W takim razie mylił się pan. Są ludźmi, tyle że kierują się wszczepionym w ich mózgi równoważnikiem praw robotyki. Muszą cenić życie, naprawdę cenić… Ale nawet kiedy już to zrobiłem, pozostała do usunięcia pewna poważna wada. Superorganizm składający się tylko z ludzi nie jest stabilny. Musi też objąć inne zwierzęta, potem rośliny, potem naturę nieożywioną. Najmniejszym naprawdę stabilnym superorganizmem jest cały świat, i to świat na tyle duży i złożony, by mógł na nim istnieć stabilny ekosystem. Zrozumienie tego też zajęło mi dużo czasu i tak naprawdę Gaja została ostatecznie uformowana dopiero w ubiegłym stuleciu. Dopiero wtedy mogła zacząć przygotowania do utworzenia Galaxii, co i tak zajmie dużo czasu. Może nie aż tyle, ile zajęły dotychczasowe działania, gdyż teraz znamy już reguły, zgodnie z którymi trzeba postępować. — Ale potrzebowałeś mnie. Chciałeś, żebym podjął za ciebie decyzję. Tak, Daneel?
Читать дальше