Bliss spojrzała na Trevizego oskarżycielsko i powiedziała:
— W końcu ją uśpiłam. Przeżyłam ciężkie chwile. Była bliska obłędu. Na szczęście zdaje mi się, że nie zrobiłam jej nic złego.
— Mogłaś próbować usunąć tę jej fiksację na punkcie Jemby’ego, skoro — jak wiesz — nie mam najmniejszego zamiaru wrócić jeszcze kiedykolwiek na Solarię — powiedział chłodno Trevize.
— Tak po prostu usunąć tę jej fiksację, tak? Co ty możesz wiedzieć o tych sprawach? Nigdy nie „poczułeś” mózgu. Nie masz pojęcia, jak bardzo jest skomplikowany. Gdybyś wiedział o nim choć trochę, to nie mówiłbyś o usunięciu fiksacji w taki sposób, jak gdyby chodziło o wyjęcie dżemu ze słoika.
— No to przynajmniej zmniejsz ją trochę.
— Mogłabym ją trochę zmniejszyć, ale po miesiącu starannego rozprzewlekania.
— Rozprzewlekania? Co to znaczy?
— Nie można tego wytłumaczyć komuś, kto nie orientuje się w tych sprawach.
— No to co chcesz zrobić z tym dzieckiem?
— Jeszcze nie wiem. Trzeba się będzie dobrze zastanowić.
— W takim razie pozwól, że powiem ci, co chcę zrobić ze statkiem.
— Wiem, co chcesz zrobić. Wrócić na Nową Ziemię i jeszcze raz spróbować ze śliczną Hiroko, jeśli ci obieca, że tym razem cię nie zarazi.
Trevize wysłuchał tego z kamienną twarzą.
— Otóż nie — powiedział. — Zmieniłem zamiar. Lecimy na Księżyc.
— Na satelitę? Dlatego, że jest to świat znajdujący się najbliżej? Nie pomyślałam o tym.
— Ani ja. Zresztą nikt by nie wpadł na taki pomysł. Nigdzie w Galaktyce nie ma satelity, którym warto by sobie zaprzątać głowę, ale ten satelita jest, ze względu na wielkość, wyjątkowy. Co więcej, anonimowość Ziemi rozciąga się też na niego. Ten, kto nie może znaleźć Ziemi, nie może też znaleźć Księżyca.
— Czy nadaje się do zamieszkania?
— Jego powierzchnia nie, ale nie ma tam w ogóle radioaktywności, a więc nie można powiedzieć, że się absolutnie nie nadaje. Może tam istnieć życie, może nawet kipi życiem, ale ukrytym pod powierzchnią. No, a oczywiście ty będziesz w stanie stwierdzić, czy tak jest, kiedy już znajdziemy się wystarczająco blisko.
Bliss wzruszyła ramionami.
— Spróbuję… Ale co się stało, że nagle wpadłeś na pomysł, żeby sprawdzić satelitę?
— Nasunęło mi tę myśl coś, co zrobiła Fallom będąc przy sterach — powiedział spokojnie Trevize.
Bliss czekała chwilę, jak gdyby spodziewała się usłyszeć coś więcej, a potem jeszcze raz wzruszyła ramionami.
— Nie wiem, co to było, ale podejrzewam, że nie doszłoby do tego nagłego natchnienia, gdybyś poszedł za swoim impulsem i zabił ją.
— Nie miałem zamiaru jej zabijać.
Bliss machnęła ręką.
— Już dobrze. Niech tak będzie. A więc teraz lecimy na Księżyc?
— Tak. Dla ostrożności nie będziemy się spieszyć, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, za trzydzieści godzin będziemy koło niego.
Księżyc wyglądał jak pustynia. Trevize przyglądał się jego jasno oświetlonej części wolno przesuwającej się pod nimi. Widział jednostajną panoramę kraterów i wzniesień, rzucających w ostrych promieniach słońca czarne cienie. Pewne części jego powierzchni różniły się od siebie nieznacznie kolorem, a tu i ówdzie rozciągała się dość duża płaszczyzna, naznaczona małymi kraterami.
W miarę jak zbliżali się do strony nocnej, cienie wydłużały się, aż w końcu zlały się w jedną ciemność. Jeszcze przez chwilę lśniły w słońcu, niczym duże gwiazdy, szczyty gór, które zostawili za sobą. Potem i one zniknęły i widzieli pod sobą tylko słabe światło Ziemi. Widać było tylko jedną niebieskawobiałą półkulę. Wreszcie odlecieli na tyle, że Ziemia też zniknęła za horyzontem i została nieprzenikniona ciemność. Tylko w górze migotało słabo morze gwiazd, co dla wychowanego na Terminusie Trevizego było cudownym widokiem.
Potem pojawiły się przed nimi nowe jasne gwiazdy, najpierw jedna czy dwie, potem reszta. Powiększały się, zajmując coraz więcej nieba, aż w końcu stopiły się w jedno. Przekroczyli terminator i znaleźli się znowu w strefie dnia. Słońce rozbłysło jak ogień piekielny i komputer natychmiast przesunął ekran i spolaryzował blask ziemi pod nimi.
Trevize doskonale zdawał sobie sprawę, że byłoby daremnym trudem starać się znaleźć jakieś wejście do zamieszkanego wnętrza jeśli w ogóle było ono zamieszkane), badając wzrokiem ten rozległy świat.
Odwrócił się i spojrzał na siedzącą obok Bliss. Nie patrzyła na ekran, miała zamknięte oczy. Wydawało się, że nie siedzi, lecz leży bezwładnie na krześle.
Zastanawiając się, czy nie zasnęła, spytał:
— Odkryłaś coś?
Bliss lekko pokręciła głową.
— Nie — szepnęła. — Odczułam tylko jakby słaby powiew. Lepiej zawróćmy tam. Wiesz, gdzie jest ten rejon?
— Komputer wie.
Przypominało to namierzanie celu — przesunięcie w jedną stronę, potem w drugą i w końcu uchwycenie właściwego punktu. Badany obszar był wciąż pogrążony w mrokach nocy i jeśli nie liczyć faktu, że dość nisko na niebie świeciła Ziemia, rzucając na powierzchnię Księżyca bladą poświatę, w której majaczyły cienie wzgórz, nie można było nic dostrzec, i to nawet mimo tego, że specjalnie wygasili światła w sterowni.
W drzwiach sterowni stanął Pelorat.
— Znaleźliśmy coś? — spytał ochrypłym szeptem.
Trevize dał mu znak ręką, aby był cicho. Obserwował Bliss. Wiedział, że minie parę dni, zanim w to miejsce powróci słońce, ale wiedział też, że dla tego, co próbuje wykryć Bliss, fakt, czy jest słońce czy nie, nie ma żadnego znaczenia.
— Jest tam — powiedziała.
— Jesteś pewna?
— Tak.
— I to jest jedyne miejsce?
— Jedyne, które wykryłam. Przeleciałeś nad każdym kawałkiem powierzchni?
— Nad znaczną jej częścią.
— A więc to jest wszystko, co wykryłam na tej znacznej części. Teraz czuję to silniej, jak gdyby to wykryło nas. Nie wydaje się groźne. Uczucie, które odbieram, jest przyjazne.
— Jesteś pewna?
— Takie uczucie odbieram.
— A czy to coś nie może udawać takiego uczucia? — spytał Pelorat.
— Możesz być pewien, że wykryłabym udawanie — powiedziała Bliss z nutą pychy w głosie.
Trevize mruknął coś na temat zadufania, a potem powiedział:
— Mam nadzieję, że to, co wykryłaś, to istota inteligentna.
— Wyczuwam silną inteligencję. Tylko że… W jej głos wkradła się jakaś dziwna nuta.
— Tylko że co?
— Ćśś. Nie przeszkadzaj mi. Daj mi się skoncentrować. — Ostatnie słowo raczej odgadł z ruchu warg, niż usłyszał.
Potem powiedziała ze zdziwieniem:
— To nie jest ludzka inteligencja.
— Nie ludzka? — powtórzył Trevize z o wiele większym zdziwieniem. — Czyżby znowu roboty? Jak na Solarii?
— Nie — uśmiechnęła się Bliss. — To mi nie za bardzo wygląda na roboty.
— Musi być albo jedno, albo drugie.
— Ani jedno, ani drugie. — Bliss aż zachichotała. — To nie jest człowiek, ale też nie przypomina żadnego z robotów, z którymi się zetknęłam.
— Chciałbym to zobaczyć — powiedział Pelorat. Kiwnął energicznie głową. W jego oczach widać było radość. — To byłoby fantastyczne. Coś nowego.
— Coś nowego… — mruknął Trevize, czując nagły przypływ otuchy, a jednocześnie coś jakby błysk olśnienia, po którym jednak zostało tylko nie dające się sprecyzować wrażenie.
Читать дальше