Bobby spóźnił się do Krainy Objawienia. Kate wciąż czekała na niego na parkingu, kiedy tłumy podstarzałych wyznawców zaczęły przeciskać się przez bramę wielkiej betonowo-szklanej katedry Billyboba Meeksa.
Ta katedra była kiedyś stadionem futbolowym; musieli usiąść w tylnych rzędach jednego z sektorów, a kolumny całkowicie zasłaniały im widok. W tłumie pracowali sprzedawcy hot dogów, orzeszków, napojów i rozrywkowych narkotyków, a z głośników płynęła muzyka. Kate rozpoznała Jeruzalem, oparty na wielkim poemacie Blake’a o legendarnej wizycie Chrystusa w Brytanii; teraz był to hymn nowej Anglii, która nastała po Zjednoczonym Królestwie.
Cała powierzchnia stadionu była pokryta lustrami, dzięki czemu odbijała błękitne niebo i wielkie grudniowe chmury. Pośrodku stał gigantyczny tron, pokryty kamieniami migoczącymi zielenią i błękitem; prawdopodobnie zanieczyszczony kwarc, pomyślała Kate. W powietrzu rozpylano wodę, a łukowe lampy tworzyły spektakularną tęczę. Kolejne lampy, podtrzymywane przez roboty, unosiły się w powietrzu przed tronem. Obok krążyły mniejsze trony, na których siedzieli starcy: kobiety i mężczyźni okryci bielą, ze złotymi koronami na pomarszczonych czołach.
Po stadionie krążyły też bestie rozmiaru ciężarówek. Wydawały się groteskowe; każdą część ich ciał pokrywały mrugające oczy. Któraś z bestii rozpostarła wielkie skrzydła i jak orzeł przefrunęła kilka metrów.
Od czasu do czasu bestie ryczały na tłum, a ich wzmocnione wrzaski rozlegały się z głośników. Ludzie wstawali i bili brawo, jakby cieszyli się z udanego zagrania.
Bobby był dziwnie nerwowy. Miał na sobie dopasowany, jednoczęściowy kostium w kolorze szkarłatu, a na szyi zmieniającą kolory chustkę. Wyglądał na dwudziestopierwszowiecznego eleganta, tak nie na miejscu w tym smętnym, podstarzałym tłumie jak diament w dziecięcej kolekcji kamyków z plaży.
Wzięła go za rękę.
— Dobrze się czujesz?
— Nie zdawałem sobie sprawy, że wszyscy będą tacy starzy. Miał rację, oczywiście. Ta kongregacja była znakomitą próbką
siwiejącej Ameryki. Wiele osób nosiło gniazda wzmacniaczy percepcyjnych, wyraźnie widzialne na karku; przez stymulację produkcji neurotransmiterów i molekuł adhezyjnych miały zwalczać choroby związane z wiekiem, takie jak Alzheimer.
— Idź do dowolnego kościoła w kraju, a zobaczysz to samo, Bobby. To smutne, ale ludzie czują pociąg do religii, kiedy zbliżają się już do śmierci. A teraz starych ludzi jest więcej. Być może, skoro zbliża się Wormwood, wszyscy czujemy muśnięcie cienia. Billybob surfuje po demograficznej fali. Zresztą ci ludzie nie gryzą.
— Może i nie. Ale pachną. Nie czujesz tego? Roześmiała się.
— Nie należy wkładać najlepszych spodni, kiedy rusza się walczyć o wolność i prawdę.
— Co?
— Henrik Ibsen.
Jakiś człowiek stanął na wielkim centralnym tronie. Był niski, gruby, a twarz lśniła mu od potu. Jego wzmocniony głos zahuczał na stadionie:
— Witajcie w Krainie Objawienia! Czy wiecie, czemu tu jesteście? — Wskazał palcem. — Czy ty wiesz? A ty? Posłuchajcie mnie teraz: „Doznałem zachwycenia w dzień Pański i posłyszałem za sobą potężny głos jak gdyby trąby mówiącej »Co widzisz, napisz w księdze…«„ — I podniósł lśniącą księgę.
Kate pochyliła się do Bobby’ego.
— Poznaj Billyboba Meeksa. Ujmujący, prawda? Klaszcz ze wszystkimi. To mimikra.
— Co się tu dzieje, Kate?
— Najwyraźniej nigdy nie czytałeś Apokalipsy. To obłąkana puenta Biblii. — Wskazała ręką. — Siedem lamp ognistych. Dwadzieścia cztery trony wokół jednego, wielkiego. Apokalipsa pełna jest magicznych liczb: trzy, siedem, dwanaście. I bardzo szczegółowo opisuje koniec świata. Dobrze chociaż, że Billybob używa tradycyjnej wersji, a nie współczesnej, poprawionej dla wykazania, że data Wormwoodu, 2534, była w tekście od samego początku… — Westchnęła. — Astronomowie, którzy odkryli Wormwood, nie zrobili nikomu przysługi, nazywając go w ten sposób. To piołun, a piołun występuje w Apokalipsie. Rozdział ósmy, wers dziesiąty: „I trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy zowie się Piołun…”
— Nie wiem, dlaczego mnie tutaj zaprosiłaś. Właściwie to nawet nie wiem, jak zdołałaś przesłać wiadomość. Kiedy mój ojciec cię wyrzucił…
— Hiram nie zdobył jeszcze władzy absolutnej, Bobby — odparła. — Nawet nad tobą. A dlaczego? Sam popatrz.
Unoszący się nad ich głowami robot miał na kadłubie gładki, prosty napis: GRAINS. Nurkował w tłum, reagując na wezwania członków kongregacji.
— Grains? — zdziwił się Bobby. — Akcelerator umysłu?
— Tak. Specjalność Billyboba. Znasz Blake’a? „Zobaczyć świat w ziarenku piasku, I niebo w dzikim kwiecie, Trzymać na dłoni nie skończoność, I wieczność w jednej godzinie…” Chodzi o to, że jeśli weźmiesz grains, twoja percepcja czasu gwałtownie przyspieszy. Subiektywnie będziesz mógł więcej myśleć, doznawać większej liczby przeżyć w tym samym czasie zewnętrznym. Dłuższe życie, dostępne wyłącznie u Billyboba Meeksa. Bobby kiwnął głową.
— I co w tym złego?
— Bobby, rozejrzyj się. Starzy ludzie boją się śmierci. Z tego powodu stają się podatni na takie bzdury.
— Jakie bzdury? Przecież grains rzeczywiście działa.
— W pewnym sensie. Wewnętrzny zegar mózgu u ludzi starszych istotnie pracuje wolniej. A Billybob grzebie w tym mechanizmie.
— A w czym tkwi problem?
— W efektach ubocznych. Grains stymuluje produkcję dopaminy, która jest głównym chemicznym nośnikiem informacji mózgu. Próbuje zmusić mózg starego człowieka, żeby pracował tak szybko jak mózg dziecka.
— A to niedobrze — stwierdził niepewnie. — Zgadza się? Zmarszczyła czoło, zdziwiona pytaniem; nie po raz pierwszy miała wrażenie, że Bobby’emu czegoś brakuje.
— Oczywiście, że niedobrze. To złośliwe grzebanie w mózgu. Bobby, dopomina jest niezbędna do wypełniania kilku podstawowych funkcji. Jeśli jej poziom jest zbyt niski, możesz dostać drgawek i być niezdolnym do wykonania świadomego ruchu, jak na przykład w chorobie Parkinsona, i tak dalej, aż do katatonii. Za dużo dopaminy i cierpisz na podniecenie, natręctwa myślowe, nieopanowane gadulstwo i niekontrolowane ruchy, skłonność do nałogów i euforii. Kongregacja Billyboba, choć właściwie powinnam powiedzieć: jego ofiary, nie osiągnie wieczności w swej ostatniej godzinie. Billybob cynicznie wypala im mózgi. Niektórzy lekarze potrafią dodać dwa do dwóch, ale nikt jeszcze nie zdołał niczego udowodnić. Dlatego potrzebuję dowodów z jego własnych laboratoriów, że on dokładnie wie, co robi. Najlepiej razem z dowodami innych oszustw Billyboba.
— Na przykład?
— Na przykład wyłudzenie milionów dolców z towarzystw ubezpieczeniowych przez wciskanie im fałszywych list członków Kościoła. Albo wyciąganie dużych dotacji od Ligi przeciw Zniesławieniom. Wciąż kradnie, choć daleko odszedł od tych swoich sztuczek z chrzczeniem banknotów. — Spojrzała na Bobby’ego. — Nigdy o tym nie słyszałeś? W czasie chrztu podsuwasz banknot. W ten sposób boże błogosławieństwo spływa na pieniądze, a nie na dzieciaka. Wprowadzasz banknot do obiegu i powinien do ciebie wrócić razem z procentem. Naturalnie, aby się upewnić, że to działa, oddajesz pieniądze kapłanowi. Podobno Billybob nabrał tych miłych zwyczajów w Kolumbii, gdzie pracował jako przemytnik narkotyków. Bobby był zaszokowany.
Читать дальше