— To jednocześnie wiarygodnie tłumaczyłoby, dlaczego Hydros jest taka, jaka jest. Myślałem trochę o tym miejscu, Lawler. Wiesz, że w tej galaktyce nie ma prawdziwie wodnych światów. Wszystkie planety podobne do Hydros mają przynajmniej łańcuchy naturalnych wysp, archipelagi, wierzchołki zanurzonych gór, wystające ponad powierzchnię. Hydros jednak jest tylko wielką kulą wody. Lecz jeśli zakładasz, że kiedyś istniała pewna ilość lądu, która została ścięta celem zbudowania jednego lub więcej ogromnych, podmorskich miast, tak że wszelkie terytoria powierzchniowe zniknęły z Hydros i zostały przeniesione pod wodę, a na powierzchni została tylko woda…
— Może tak. Może nie.
— To logiczne. Dlaczego Skrzelowcy są gatunkiem budującym wyspy? Ponieważ ewoluowali z formy wodnej i potrzebują do życia lądu. To rozsądna teoria. A jeśli jest zupełnie odwrotnie, jeśli na początku byli stworzeniami lądowymi, a te, które pozostawiono na powierzchni w czasie migracji pod ziemią, ewoluowały w formy lądowo-wodne, gdy ląd został zabrany? To tłumaczyłoby… Lawler powiedział znużony:
— Dyskutujesz o nauce tak jak o teologii: zaczynasz od nielogicznego pojęcia, opierasz na nim wszelkiego rodzaju hipotezy i spekulacje w nadziei, że tym razem da to jakiś sens. Jeśli chcesz wierzyć, że Skrzelowcy nagle znudzili się życiem na zewnątrz i zbudowali sobie schronienie w oceanie, rozbierając przy tym całą powierzchnię lądową planety, a za sobą zostawili, zupełnie bez celu, jakiegoś ziemnowodnego mutanta swojego gatunku, proszę bardzo, dogodź sobie i wierz. Nie obchodzi mnie to. Tylko czy wierzysz także, że Delagard może wmaszerować tam i pokonać ich w sposób, jaki planuje?
— Ja…
— Posłuchaj — powiedział Lawler. — Nie wierzę, że to magiczne miasto istnieje. Ja także rozmawiałem z tym Jollym i zawsze uważałem go za nieudacznika. Lecz nawet jeśli to miejsce znajduje się tuż za następnym załamaniem brzegu, nie zdołamy go zaatakować. Skrzelowcy roznieśliby nas w ciągu pięciu minut. — Nachylił się do niego. — Posłuchaj mnie, ojcze. Musimy koniecznie powstrzymać Delagarda i uwolnić się stąd. Myślałem tak dawno temu, a potem zmieniłem zdanie, ale teraz widzę, że wtedy miałem rację. Ten człowiek jest pomylony, a my nie mamy tu nic do roboty.
— Nie — powiedział Quillan.
— Nie?
— Delagard może być tak roztrzęsiony, a jego plany tak obłąkane, jak mówisz. Jednak ja nie poprę cię, jeśli zechcesz przeciwstawić się mu. Wprost przeciwnie.
— Chcesz nadal węszyć wokół Oblicza, niezależnie od ryzyka?
— Tak.
— Dlaczego?
— Wiesz dlaczego.
Lawler milczał przez chwilę trwającą jedno lub dwa uderzenia serca.
— Racja — rzekł w końcu. — Na moment uniknęło mi to z pamięci. Anioły. Raj. Jak mogłem zapomnieć, że to właśnie ty zachęcałeś Delagarda, żeby tu przypłynął, przede wszystkim ze swoich osobistych powodów, które nie mają nic wspólnego z jego celami.
Lawler pogardliwie machnął ręką w stronę kręgu bujnej roślinności po drugiej stronie wąskiego pasma wody, na brzegu Oblicza.
— Nadal myślisz, że to ziemia aniołów? Lub bogów?
— W pewnym sensie tak.
— I wciąż sądzisz, że możesz uzyskać tam jakieś odkupienie?
— Tak.
— Odkupiony przez to? Przez światło i dźwięk?
— Tak.
— Jesteś bardziej obłąkany od Delagarda.
— Rozumiem, dlaczego tak myślisz — powiedział duchowny.
Lawler zaśmiał się chrapliwie.
— Już widzę, jak maszerujesz obok niego do podmorskiego miasta superskrzelowców. On niesie oścień, a ty krzyż i obaj śpiewacie hymny, on w jednej tonacji, a ty w drugiej. Skrzelowcy wychodzą naprzód i klękają, ty chrzcisz jednego po drugim, a potem wyjaśniasz im, że Delagard jest teraz ich królem.
— Proszę, Lawler.
— Proszę co? Chcesz, żebym pogłaskał cię po głowie i powiedział, że jestem pod wielkim wrażeniem twoich głębokich idei? A potem zszedł na dół i powiedział Delagar-dowi, jak wdzięczny jestem za jego natchnione przywództwo? Nie, ojcze, płynę na pokładzie okrętu dowodzonego przez szaleńca, który za twoim przyzwoleniem przywiódł nas do najbardziej niesamowitego i niebezpiecznego miejsca na tej planecie. Nie podoba mi się tu i chcę się stąd wydostać.
— Gdybyś tylko chciał zobaczyć, co Oblicze ma nam do zaoferowania…
— Wiem, co Oblicze ma nam do zaoferowania. To' śmierć, ojcze. Głód. Odwodnienie. Lub gorzej. Widzisz błyskające tam światła? Słyszysz te dziwne, elektryczne trzaski? Nie wydaje mi się to przyjazne. Raczej śmiertelnie niebezpieczne. Czy to jest twoja koncepcja odkupienia? Umrzeć?
Quillan rzucił mu szybkie, zdumione, rozbiegane spojrzenie.
— Czy nie jest prawdą — powiedział Lawler — że twoja wiara uznaje samobójstwo za jeden z najcięższych grzechów?
— To ty mówisz o samobójstwie, nie ja.
— Jednak ty planujesz je popełnić.
— Nie wiesz, o czym mówisz, Lawler. A w swojej ignorancji wszystko zniekształcasz.
— Czy naprawdę? — spytał Lawler. — Naprawdę?
Później tego popołudnia Delagard kazał podnieść kotwicę i znów popłynęli na zachód wzdłuż brzegu Oblicza. Gorący, stały wiatr wiał w stronę brzegu, jakby wielka wyspa próbowała przyciągnąć ich do siebie.
— Val? — zawołała Sundira. Znajdowała się tuż nad nim, w olinowaniu, mocując bloki na przedniej rei.
Spojrzał na nią.
— Gdzie my jesteśmy, Val? Co się z nami stanie? — Drżała pomimo tropikalnego ciepła. Niespokojnie spojrzała w stronę wyspy. — Wygląda na to, że myliłam się wyobrażając sobie to miejsce jako wielkie śmietnisko nuklearne. Mimo to wygląda równie przerażająco.
— Tak.
— A jednak nadal mnie pociąga. Wciąż chcę dowiedzieć się, czym naprawdę jest.
— Jest czymś złym — powiedział Lawler. — Nawet stąd możesz to zobaczyć.
— Tak łatwo byłoby zawrócić okręt w stronę brzegu — ty i ja, Val, moglibyśmy zrobić to nawet teraz, we dwoje…
— Nie.
— Dlaczego nie? — W jej głosie nie było wielkiego przekonania. Była równie niepewna co do wyspy, jak on. Ręce drżały jej tak mocno, że upuściła młotek. Lawler złapał go w locie i odrzucił z powrotem w górę.
— Jak sądzisz, co stałoby się z nami, gdybyśmy podeszli bliżej brzegu? — zapytała. — Gdybyśmy zeszli na samo Oblicze?
— Niech ktoś inny sprawdzi to za nas — odpowiedział Lawler. — Niech Gabe tam płynie, jeśli jest taki odważny. Albo ojciec Quillan. Lub Delagard. To jego piknik, niech on pierwszy zejdzie na brzeg. Ja zostanę tu i zobaczę, co się stanie.
— Przypuszczam, że to ma sens. A jednak… jednak…
— Kusi cię to.
— Tak.
— Czujesz jakieś przyciąganie, prawda? Ja też je czuję. Słyszę, jak coś w środku mówi mi: Chodź tutaj, rozejrzyj się, zobacz, co tu jest. To niepodobne do niczego innego. Musisz to zobaczyć. Jednak to zwariowany pomysł.
— Tak — powiedziała cicho Sundira. — Masz rację.
Milczała przez chwilę zajęta naprawą. Potem zeszła niżej, zrównując się z nim w olinowaniu. Lawler dotknął koniuszkami palców jej nagiego ramienia, lekko, prawie eksperymentalnie. Westchnęła lekko, przytuliła się do niego i rażeni patrzyli na morzę zabarwione przez zachodzące słońce, płomień oślepiającego światła płynący znad wyspy.
— Val, czy mogę dzisiaj w nocy zostać w twojej kajucie? — zapytała.
Nie robiła tego często i już sporo czasu upłynęło od ostatniego razu. Oboje ledwie mieścili się w jego małej kajucie i na wąskiej koi.
Читать дальше