Ursula Le Guin - Świat Rocannona

Здесь есть возможность читать онлайн «Ursula Le Guin - Świat Rocannona» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1990, ISBN: 1990, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Świat Rocannona: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Świat Rocannona»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Rocanon, kosmiczny etnograf prowadzący badania na zacofanej planecie, staje w obronie tubylców, których zaatakował galaktyczny wróg. Naukowa misja przekształca się w awanturniczą wyprawę, podczas której bohater odkrywa w sobie tajemniczy dar, znany jedynie Najstarszym.

Świat Rocannona — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Świat Rocannona», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Wiosłuj, ty śmierdzący rybi flaku. A wy siedźcie cicho, bo poderżnę gardło chłopcu.

Rocannon siedział cierpliwie na ławce wioślarza, patrząc na wodę, która powlekała się mglistą szarością w miarę, jak oba odległe brzegi ogarniała noc. Noże myśliwych nie mogły go zranić, ale nie zdołałby im przeszkodzić, gdyby chcieli zabić Yahana. Mógł z łatwością uciec wpław, ale Yahan nie umiał pływać. Nie było wyjścia. Przynajmniej dostaną się na drugi brzeg i zapłata nie pójdzie na marne.

Zamglone kontury wzgórz na południowym brzegu z wolna przybliżały się i nabrały ostrości. Niewyraźne szare cienie przesunęły się na zachód, a na szarym niebie pojawiło się kilka gwiazd; światło odległych słońc Wielkiej Gwiazdy zdominowało nawet blask księżyca Heliki, którego teraz ubywało. Słyszeli już szum fal rozbijających się o brzeg.

— Przestańcie wiosłować — rozkazał Karmik i odwrócił się do Rocannona. — Daj mi teraz tę rzecz.

— Bliżej do brzegu — odparł beznamiętnie Rocannon. — Poradzę sobie od tego miejsca, panie — wymamrotał Yahan drżącym głosem. — Z brzegu wystaje sitowie…

Łódka przesunęła się do przodu o kilka uderzeń wioseł i zatrzymała się ponownie.

— Skacz, kiedy ja skoczę — rzucił Rocannon w stronę Yahana, a sam powoli podniósł się i stanął na ławce. Rozpiął od góry kombinezon, który nosił tak długo, jednym szarpnięciem zerwał z szyi skórzany rzemień, cisnął na dno łodzi woreczek zawierający szafir na złotym łańcuchu, zapiął kombinezon i w tej samej chwili skoczył.

W parę minut później stał obok Yahana na skalistym brzegu i patrzył, jak czerniejąca na wodzie plama łodzi maleje w szarym półmroku.

— Ażebyście zgnili, żeby robaki zżerały wam wnętrzności, żeby kości zmieniły wam się w próchno! — zawołał Yahan i rozpłakał się.

Najadł się porządnie strachu, ale nie tylko reakcja po gwałtownych wzruszeniach była powodem jego załamania. Widział coś, co nie mieściło mu się w głowie — widział, jak „książę” składa w okupie klejnot wartości królestwa, żeby uratować życie zwykłego Olgyiora, jego życie — i ta świadomość zwaliła się na niego ciężarem nie do zniesienia.

— Nie miałeś racji, panie! — wykrzyknął. — Nie miałeś racji!

— Kupując twoje życie za kawałek kamienia? Przestań, Yahanie, weź się w garść. Zamarzniesz na śmierć, jeśli nie rozpalimy ognia. Masz swoje krzesiwo? Tam w zaroślach jest dużo gałęzi. Rusz się!

Udało im się rozpalić ognisko na brzegu, a potem dorzucali do ognia tak długo, aż odpędzili ciemność i przejmujący chłód. Rocannon oddał Yahanowi futrzany płaszcz myśliwych i młodzieniec zawinąwszy się weń wkrótce zasnął. Rocannon siedział pilnując ognia. Nie chciało mu się spać. Czuł się nieswojo. Martwił się, że musiał oddać naszyjnik, nie z powodu jego wielkiej wartości, ale dlatego, że niegdyś dał go Semley, której piękność, nie dająca się zapomnieć, przywiodła go po wielu latach na tę planetę; dlatego, że go dostał od Haldre, która — jak wiedział — miała nadzieję przekupić tym los, odwrócić cień przedwczesnej śmierci ciążący na jej synu. Może wraz ze śmiercią Mogiena miała zniknąć również ta rzecz, tak niebezpiecznie piękna. I może, co najgorsze, Mogien nigdy się nie dowie o utracie naszyjnika, ponieważ nigdy się nie spotkają; może Mogien już nie żyje… Odsunął od siebie tę myśl. Mogien szukał jego i Yahana; na tym musiał się oprzeć. Będzie ich szukał na szlaku prowadzącym na południe. Cóż bowiem mogli zrobić innego, niż iść na południe, aby znaleźć tam wroga lub — jeśli wszystkie jego przypuszczenia były błędne — nie znaleźć tam wroga. W każdym razie, z Mogienem czy bez Mogiena, on pójdzie na południe.

Wyruszyli o świcie. W szarym brzasku wspięli się na nadbrzeżne wzgórza, a kiedy dotarli na szczyt, w blaskach wschodzącego słońca rozpostarł się przed nimi aż po horyzont pusty, rozległy płaskowyż, pokreślony przez długie cienie padające od zarośli. Okazało się, że Piai miał rację, kiedy mówił, że na południe od cieśniny nie ma ludzi. Przynajmniej Mogien będzie mógł ich dostrzec z odległości wielu mil. Ruszyli więc na południe.

Było zimno, lecz pogodnie. Yahan nałożył na siebie wszystkie ubrania, jakie mieli, a Rocannon — swój kombinezon. Co jakiś czas przechodzili przez strumyki wpadające do zatoki, dostatecznie często, żeby nie groziło im pragnienie. Szli przez cały dzień i przez dzień następny, żywiąc się korzeniami rośliny zwanej peya. Schwytali także kilka stworzeń podobnych do królików z małymi skrzydełkami, które poruszały się na przemian podskakując i podlatując w powietrzu. Yahan strącał je kijem na ziemię i piekł na ogniu z gałązek, który rozniecał swoim krzesiwem. Nie widzieli żadnych innych żywych stworzeń. Płaska, trawiasta, bezdrzewna równina rozpościerała się szeroko pod czystym niebem, pusta i milcząca.

Przytłoczeni jej bezmiarem dwaj wędrowcy siedzieli przy ogniu w zapadającym z wolna zmierzchu, nie mówiąc nic. Gdzieś z góry, z wysoka dobiegał ich w regularnych odstępach czasu odległy krzyk, niczym powolne pulsowanie ogromnego serca nocy. To były barilory, wielcy, dzicy kuzyni udomowionych herilorów, odbywający wiosenną migrację na północ. Od czasu do czasu lecące stada przesłaniały gwiazdy na szerokość dłoni, ale za każdym razem rozlegał się tylko pojedynczy krzyk, jak uderzenie pulsu.

— Z której gwiazdy przybyłeś, Olhorze? — zapytał cicho Yahan, wpatrując się w niebo.

— Urodziłem się na planecie zwanej Hain przez ludzi mojej matki, a Devenant przez ludzi mojego ojca. Nazywacie jej słońce Zimową Koroną. Ale opuściłem ją dawno temu…

— A więc wy, Władcy Gwiazd, nie jesteście jednym plemieniem?

— Są wśród nas setki plemion. Z urodzenia należę całkowicie do rasy mojej matki; mój ojciec, który był Ziemianinem, zaadoptował mnie. Taki jest zwyczaj, kiedy pobierają się ludzie różnych ras, którzy nie mogą mieć dzieci. To tak, jakby ktoś z twego plemienia poślubił kobietę Fiia.

— To się nie zdarza — oświadczył sztywno Yahan.

— Wiem. Ale Ziemianie i Devenantanie są tak do siebie podobni, jak ty i ja. Niewiele jest światów zamieszkanych przez tak wiele różnych ras jak wasz. Najczęściej na planecie żyje jedna rasa, bardzo podobna do nas, a prócz niej są tylko zwierzęta pozbawione mowy.

— Widziałeś wiele światów — powiedział z rozmarzeniem chłopiec, próbując to sobie wyobrazić.

— Zbyt wiele — odparł starszy mężczyzna. — Według waszej rachuby mam czterdzieści lat, ale urodziłem się sto czterdzieści lat temu. Nie przeżyłem tych stu lat; straciłem je podróżując z jednego świata na drugi. Gdybym wrócił na Devenant albo na Ziemię, mężczyźni i kobiety, których znałem, nie żyliby od stu lat. Mogę tylko iść dalej lub zatrzymać się gdzieś… Co to jest?

Świadomość czyjejś obecności wydawała się uciszać nawet szept wiatru pośród traw. Coś poruszyło się na samej granicy światła — wielki cień, plama czerni. Rocannon ukląkł w napięciu; Yahan odskoczył od ogniska.

Nic się nie poruszyło. Wiatr nadal szeptał pośród traw w słabej poświacie gwiazd. Nad horyzontem na czystym niebie świeciły gwiazdy, nie przesłonięte żadnym cieniem. Dwaj wędrowcy wrócili do ogniska.

— Co to było? — zapytał Rocannon. Yahan potrząsnął głową.

— Piai mówił… o czymś…

Spali po kolei, zmieniając się na straży. Kiedy nadszedł długi świt, byli bardzo zmęczeni. Szukali jakichś śladów w miejscu, gdzie — jak im się wydawało — stał w nocy cień, ale świeża trawa była nietknięta. Zadeptali więc ogień, kierując się na południe według słońca.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Świat Rocannona»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Świat Rocannona» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Świat Rocannona»

Обсуждение, отзывы о книге «Świat Rocannona» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x