Ursula Le Guin - Świat Rocannona

Здесь есть возможность читать онлайн «Ursula Le Guin - Świat Rocannona» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1990, ISBN: 1990, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Świat Rocannona: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Świat Rocannona»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Rocanon, kosmiczny etnograf prowadzący badania na zacofanej planecie, staje w obronie tubylców, których zaatakował galaktyczny wróg. Naukowa misja przekształca się w awanturniczą wyprawę, podczas której bohater odkrywa w sobie tajemniczy dar, znany jedynie Najstarszym.

Świat Rocannona — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Świat Rocannona», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Książę Mogienie! — krzyknął Raho. Nie było odpowiedzi.

— Gdzie jest Mogien? Kim jesteście? Odpowiadajcie… Nie odezwali się, tylko zaczęli powoli przesuwać się do przodu. Raho wypuścił strzałę. Nadal nie wydali z siebie żadnego dźwięku, ale nagle rozpostarli swoje płaszcze niesamowicie szeroko, zamiatając nimi po ziemi, i zaatakowali wszyscy razem. Nadbiegali w wielkich, powolnych susach. Rocannon walcząc z nimi walczył jednocześnie, żeby otrząsnąć się ze snu — to musiał być sen: ta cisza, te powolne ruchy, to wszystko było jakieś nierealne. Nawet nie czuł ich ciosów. Ale przecież miał na sobie swój kombinezon. Słyszał, że Raho krzyczy w desperacji: — Mogienie!

Atakujący przygnietli Rocannona do ziemi całą swoją liczbą i ciężarem, a zanim zdołał się wyswobodzić, został uniesiony w powietrze głową w dół; towarzyszył temu kołyszący, przyprawiający o mdłości ruch. Wykręcając się, żeby uwolnić się z uścisku trzymających go rąk, ujrzał w świetle gwiazd wzgórza i lasy przesuwające się daleko w dole. Poczuł zawrót głowy i wczepił się obiema rękami w chude ramiona stworzeń, które go porwały. Otaczali go zewsząd, ich dłonie podtrzymywały go, powietrze wypełniał łopot czarnych skrzydeł.

To trwało bez końca; co jakiś czas Rocannon ponawiał wysiłki, żeby przebudzić się z tego monotonnego koszmaru strachu, cichych, syczących głosów, łopotania wielkich skrzydeł, z każdym uderzeniem unoszących go coraz dalej i dalej. Potem lot przeszedł nieoczekiwanie w długi, szybujący ześlizg. Pojaśniały na wschodzie horyzont przemknął obok z przerażającą szybkością, ziemia przechyliła się pod Rocannonem, niezliczone silne, miękkie dłonie zwolniły swój uścisk i Rocannon upadł. Nic mu się nie stało, ale był zbyt oszołomiony i obolały, żeby się podnieść, leżał więc i rozglądał się dookoła.

Pod sobą czuł chodnik z płaskich, wypolerowanych płyt. Z prawej i z lewej wznosiły się ściany, osrebrzone brzaskiem, wysokie, proste i gładkie, jak wykute z metalu. Z tyłu wznosiła się ku niebu potężna budowla, a patrząc przed siebie, przez bramę pozbawioną szczytu, widział ulicę — idealnie równy rząd srebrzystych, identycznych domów bez okien, czysta, geometryczna perspektywa jaśniejąca w czystym świetle poranka. To było miasto, nie wioska z epoki kamiennej ani twierdza z epoki brązu, ale wielkie miasto, surowe i majestatyczne, potężne i doskonałe, produkt wysoko rozwiniętej technologii. Rocannon usiadł, wciąż jeszcze czując zawrót głowy.

W miarę, jak się rozjaśniało, dostrzegał w mroku dziedzińca jakieś kształty, jakby wielkie toboły; koniec jednego z nich połyskiwał żółtawo. Ze wstrząsem, który przełamał jego trans, Rocannon rozpoznał ciemną twarz pod grzywą żółtych włosów. Oczy Mogiena były otwarte, wpatrywały się w niebo bez mrugnięcia.

Wszyscy jego czterej towarzysze wyglądali tak samo, sztywni, z otwartymi ustami. Twarz Raho była szkaradnie wykrzywiona. Nawet Kyo, który w swojej kruchości wydawał się tak odporny, leżał nieruchomo, a w jego wielkich oczach odbijało się blade niebo.

A jednak oddychali, powoli, bezgłośnie, w parosekundowych odstępach czasu; Rocannon przyłożył ucho do piersi Mogiena i usłyszał słabe, powolne uderzenia serca, jakby dochodzące z wielkiej odległości.

Szum powietrza za plecami sprawił, że instynktownie przypadł do ziemi i zamarł w takim samym bezruchu, jak sparaliżowane ciała dookoła. Jakieś ręce chwyciły go za nogi i ramiona. Przewrócono go na plecy i ujrzał pochyloną nad sobą twarz: długą, wąską twarz, mroczną i piękną. Ciemna głowa pozbawiona była włosów i brwi. Spod szerokich, bezrzęsych powiek spoglądały oczy z czystego złota. Małe, delikatnie rzeźbione usta były zamknięte. Miękkie, silne dłonie ujęły jego szczękę i nacisnęły, przemocą otwierając mu usta. Następna wysoka sylwetka pochyliła się nad nim; po chwili kaszlał i krztusił się, kiedy wlewano mu do gardła jakiś płyn — ciepłą wodę, stęchłą i mdłą. Potem dwie wielkie istoty puściły go. Rocannon zerwał się na nogi, wypluł wodę i zawołał:

— Nic mi nie jest, zostawcie mnie!

Ale stworzenia już odwróciły się do niego plecami. Pochyliły się nad Yahanem i podczas gdy jedna naciskała mu szczękę, druga wlewała mu do ust wodę z długiej, srebrzystej wazy.

Były bardzo wysokie, bardzo chude, semi-humanoidalne; po ziemi, która nie była ich żywiołem, poruszały się powoli i dość niezgrabnie. Miały wąskie klatki piersiowe i muskularne ramiona; długie, miękkie skrzydła spływały im z pleców jak szare opończe. Nogi były cienkie i krótkie, a ciemne, szlachetne głowy wydawały się wychylać do przodu spod sterczących w górę zakończeń skrzydeł.

„Podręcznik” Rocannona spoczywał w głębi zasnutych mgłą wód kanału, ale pamięć podsunęła mu natychmiast: Istoty rozumne, Gatunek 4? (nie potwierdzony): Wielkie humanoidy, rzekomo zamieszkujące ogromne miasta (?). A jemu udało się potwierdzić te domysły, nawiązać pierwszy kontakt z nowym gatunkiem, nową, wysoce rozwiniętą kulturą, nowymi członkami Ligi. Czyste, precyzyjne piękno budynków, bezosobowe miłosierdzie dwóch wielkich, anielskich istot, które przyniosły wodę, ich królewskie milczenie — wszystko to budziło w nim grozę. Na żadnym ze światów nie spotkał podobnej rasy.

Zbliżył się do dwóch istot, które właśnie poiły wodą Kyo, i zwrócił się do nich uprzejmie, choć bez wiary w pomyślny rezultat:

— Czy znacie Wspólną Mowę, skrzydlaci panowie? Nie zwróciły na niego żadnej uwagi. Miękkim, cichym, jakby kalekim chodem zbliżyły się do Raho i wlały wodę w jego skrzywione usta. Woda wypłynęła i ściekła po policzku. Podeszły z kolei do Mogiena, a Rocannon ruszył za nimi.

— Wysłuchajcie mnie! — krzyknął i nagle zamarł w bezruchu; z mdlącym uczuciem zrozumiał, że owe wielkie, złote oczy były ślepe, że te istoty były ślepe i głuche. Nie odezwały się ani nie spojrzały na niego, tylko szły dalej, wysokie, smukłe, eteryczne, okryte miękkimi skrzydłami od stóp do głów. A potem drzwi cicho zamknęły się za nimi.

Rocannon, wziąwszy się w garść, podchodził po kolei do każdego z towarzyszy w nadziei, że antidotum na paraliż zaczyna działać. Nie było żadnej zmiany. Ponownie upewnił się, że u wszystkich słychać jeszcze powolny oddech i słabe bicie serca — u wszystkich prócz Raho. Pierś Raho nie poruszała się, jego żałośnie wykrzywiona twarz była zimna. Policzki nadal mokre od wody, którą poiły go obce stworzenia.

Rocannon czuł, jak obok pełnego zgrozy niedowierzania narasta w nim gniew. Dlaczego te anielskie istoty traktowały ich jak schwytane dzikie zwierzęta? Zostawił swoich przyjaciół i pospieszył przez dziedziniec i bramę pozbawioną szczytu na ulicę nieprawdopodobnego miasta.

Nic się nie poruszało. Wszystkie drzwi były zamknięte. Wysokie, pozbawione okien, srebrzyste fasady domów stały ciche w pierwszych promieniach słońca.

Rocannon naliczył sześć skrzyżowań, zanim dotarł do końca ulicy. Zamykał ją mur wysoki na pięć metrów, ciągnący się nieprzerwanie w obu kierunkach. Rocannon nawet nie próbował iść wzdłuż niego domyślając się, że nie było w nim żadnej bramy. Po co bramy istotom posiadającym skrzydła? Ulice zbiegały się promieniście w centrum miasta; Rocannon zawrócił do głównego gmachu, jedynego budynku w mieście wyróżniającego się kształtem i wielkością pośród geometrycznych szeregów jednakowych, srebrzystych domów. Ponownie znalazł się na dziedzińcu. Wszystkie drzwi były zamknięte, czyste, puste ulice rozciągały się pod czystym, pustym niebem; jedynym dźwiękiem był odgłos jego kroków.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Świat Rocannona»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Świat Rocannona» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Świat Rocannona»

Обсуждение, отзывы о книге «Świat Rocannona» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x