Mimo to, położył działko z ładunkiem na barku i krzyknął do Awiny, by zapaliła bezpiecznik. Nie widział jej, ale ona mówiła do niego ze spokojem, co teraz robi.
W tej chwili bomba Ghlikha detonowała trzydzieści jardów za szarym żebrołakiem. Stwór zatrąbił jeszcze przeraźliwiej i zwiększył prędkość. Zmienił też kierunek i już nie pędził wprost na Ulissesa i Awinę. Jeżeli ponownie nie skręci, to minie ich o cztery stopy. Ale wtedy na pewno ich dojrzy i skieruje się tutaj.
Fala gorąca owiała policzki Ulissesa, dym zasłonił oczy; to wystrzelona rakieta z sykiem śmignęła obok jego głowy. Leciała płaskim łukiem w kierunku potwora, który teraz szarżował na nich, ujrzawszy swoje ofiary dwie sekundy wcześniej. Trąbę zawinął wysoko, a czerwonawe oczy wpatrywały się w nich. Czarna plama rakiety uderzyła żebrołaka w lewy bark, a wybuch ogłuszył Ulissesa. W kłębach dymu nie mógł nawet dojrzeć zwierzęcia. Nie czekał, aby zobaczyć wynik strzału, ale wraz z Awiną tuż za sobą, odskoczył na bok. Jeden z tragarzy podbiegał do niego z następną rakietą, gdy przeleciały ponad nimi pociski. Nagle coś uderzyło go w plecy.
Upadł na twarz, otoczony dymem, niczym namiotem. Zakaszlał i wstał. Przez kilka minut był tak ogłuszony, że nie potrafił uświadomić sobie, co się stało. Jakiś podenerwowany strzelec musiał wypalić pod zbyt małym kątem. Rakieta, która omal nie trafiła w niego, uderzyła w drzewo obok.
Ulisses stanął na nogi. Ubranie miał postrzępione i był cały czarny od dymu. Poszukał wzrokiem Awiny i wydał okrzyk ulgi. Stała obok niego, oszołomiona, z zaczerwienionymi oczyma, futro także miała osmalone. Nie było widać żadnych ran.
Obrócił się do Stwora. Niczego nie słyszał, a z tego, co pamiętał, znajdował się tuż za nim.
Bestii już nie było. Leżała na ziemi, kolumny nóg kopały powietrze, a krew tryskała jak ze źródła, z siedmiu wielkich dziur. Jedna z nóg, mimo, że była na pół odstrzelona przy barku, nadal się poruszała.
Lecz nagle, kiedy wojownicy i tragarze z okrzykami tryumfu zbliżali się do niego, z trudem podniósł się i kulejąc, zaszarżował. Dwunożne stworzenia rozpierzchły się w popłochu, lecz bestia złapała trąbą jednego z uciekinierów, uniosła go i rzuciła w gałęzie drzew.
Potem Stwór upadł znowu i skonał w jeziorze błota i krwi.
Minęło sporo czasu, zanim Ulisses odzyskał słuch i uspokoił nerwy. Kiedy przestał się trząść, przyjrzał się zwierzęciu. Jak mówiła Awina, była to chodząca góra. Samo obcięcie kłów i ich przetransportowanie do wioski Wufów będzie wymagało ogromnego nakładu pracy. Jednak wiedział, że gdy Wufowie, Wagarondici i Alkunquibowie przyjdą z pielgrzymką do wsi i zobaczą te ogromne kły, wbite w ziemię przed świątynią, to poczują, że ich kamienny bóg jest prawdziwy. Poczują także, miał nadzieję, silniejszą więź. Wszyscy trzej zażarci przeciwnicy uczestniczyli w tym polowaniu na odwiecznego wroga, i wszyscy trzej mogą się podzielić chwałą.
W tym tryumfie było jedno „ale” — Ghlikh.
Ulisses zapytał człowieka-nietoperza, co się stało.
— Panie, wybacz! — piszczał nietoperz. — Cały się spociłem z tych nerwów! Ręka mi drgnęła i wypuściłem bombę! Naprawdę przepraszam, ale nic nie mogłem poradzić!
— Czy to nerwy też kazały ci krzyknąć i tym samym ostrzec Stwora?
— Naprawdę, panie! Moim jedynym wytłumaczeniem jest to, że ten gigantyczny potwór sieje strach w sercach wszystkich śmiertelników! Spójrz, jak niewiele brakowało, aby trafiła ciebie rakieta.
— Nic się nie stało — odparł Ulisses.
— Czy teraz, gdy Stwór nie żyje, mogę odejść? — zapytał Ghlikh. — Chciałbym wrócić do domu.
— Który jest gdzie? — wtrącił Ulisses z nadzieją, że zbije go z tropu.
— Jak już mówiłem, mój panie, na południu, wiele, wiele dni marszu.
— Możesz odejść. — Ulisses wyrażając zgodę, zastanawiał się, co też Ghlikh chowa za swoją nie istniejącą pazuchą. Wydawało mu się, że człowiek-nietoperz doniesie o nim, ale komu, nie miał pojęcia. Nie było sensu próbować go zatrzymywać.
— Czy zobaczę cię wkrótce?
— Nie wiem, panie — odpowiedział Ghlikh, spoglądając kątem oka, co tak irytowało Ulissesa. — Ale możesz zobaczyć innych z mego narodu.
— Zobaczymy się prędzej, niż się spodziewasz — powiedział Ulisses. To chyba zaskoczyło Ghlikha.
— Co masz na myśli, panie?
— Żegnaj — odparł Ulisses. — I wielkie dzięki za wszystko, co zrobiłeś.
Ghlikh zawahał się, lecz odpowiedział:
— Żegnaj, panie. Było to najbardziej pożyteczne z moich doświadczeń, i najbardziej pasjonujące w moim życiu.
Poszedł pożegnać się z wodzami trzech plemion i z Awiną. Ulisses przyglądał się mu, dopóki nie odleciał z trzepotem i zniknął za wysokim wzgórzem.
Zwrócił się do Awiny:
— Myślę, że poleciał powiedzieć komuś o wynikach szpiegowania.
— Panie? — zdziwiła się. — Szpiegowania?
— Tak. Jestem pewien, że pracuje dla kogoś, nie dla siebie czy swojego plemienia. Nie mogę obserwować przecież każdego z osobna, ale przeczuwam to.
— Może pracuje dla Wurutany? — zasugerowała.
— Możliwe — zgodził się. — Dowiemy się. Pójdziemy na południe, jak tylko postawimy te kły przed świątynią.
— Czy ja też pójdę? — Jej wielkie syjamskie oczy wpatrywały się w niego, a postawa zdradzała napięcie.
— Z całą pewnością będzie to bardzo niebezpieczne — powiedział. — Ale zdaje się, że nie boisz się niebezpieczeństw. Tak, będę szczęśliwy, jeżeli pójdziesz ze mną. Nikomu jednak nie wydam rozkazu, aby mi towarzyszył. Wezmę tylko ochotników.
— Cieszę się, że mogę iść z moim panem — odpowiedziała, a po chwili dodała. — Czy chcesz zmierzyć się z Wurutaną, czy też poszukać swoich synów i córek?
— Kogo?
— Tych śmiertelnych, o których mówił Ghlikh. Tych istot, które są tak podobne do ciebie, że muszą być twoimi dziećmi.
Uśmiechnął się i rzekł:
— Jesteś bardzo inteligentna i bardzo spostrzegawcza, Awino. Oczywiście, udam się na południe w obu celach.
— A czy poszukasz towarzyszki wśród tych śmiertelnych, którzy są twoimi dziećmi?
— Nie wiem! — zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzał. Dlaczego go to pytanie zaniepokoiło? Oczywiście, że będzie szukał partnerki! I wtedy przyszło mu do głowy, że ona też jest kobietą; dla niej to pytanie jest zupełnie naturalne.
Przez kilka następnych dni Awina chodziła przygnębiona, chyba że wciągał ją z trudem w rozmowę i próbował rozweselić. Wówczas zostawiała smutki, lecz nawet wtedy przyłapywał ją, jak przyglądała mu się z dziwnym wyrazem twarzy.
Dotarli do wsi Wufów, odwiedziwszy kilka wiosek, leżących w pobliżu ich trasy. Ustawili kły przed bramami świątyni, tak że tworzyły kwadrat, a później położyli na nich dach. Fetowali i świętowali, aż wodzowie zaczęli narzekać, że Wufowie zbankrutują. Co więcej, nie zadbano należycie o zbiory, a intensywne polowania dla wykarmienia wszystkich gości, przetrzebiły zwierzynę na wiele mil dookoła.
Ulisses kazał wyprodukować więcej bomb i kilka rakiet. Kiedy to przygotowano, udał się na wielkie polowanie na południowe równiny. Chciał także złapać kilka dzikich koni i z bliska rzucić okiem na Wurutanę.
Trzon wyprawy powrócił do wioski, ciągnąc na samach ogromne zapasy wędzonego mięsa. Przyprowadzili także sporo złapanych koni wraz ze wskazówkami, by traktować je łagodnie i nie zabijać.
Ulisses pociągnął na południe, razem z czterdziestoma wojownikami i Awiną. Mijali po drodze duże stada słoni, wielkości afrykańskich kuzynów, ale z garbem tłuszczu i znacznie dłuższymi włosami. Napotkali także gromady antylop wielu różnych gatunków i odmian; niektóre z nich przypominały amerykańskie i afrykańskie antylopy z jego czasów.
Читать дальше