A co było później? Osłupienie. Panika. Strach, że ktoś widział, jak stał z bronią nad zwłokami. Tam, przy końcu ulicy, było miejsce, gdzie poszedł się schronić.
Zbliżył się do tego miejsca i ujrzał budkę robotaspowiednika. To tu.
Wszedł do środka. Pomieszczenie było małe, a w powietrzu unosiła się delikatna woń kadzidła. Przodem do skomplikowanej, jasno oświetlonej płyty stało krzesło.
— Dzień dobry, Will — usłyszał pozdrowienie dochodzące od strony płyty.
Na dźwięk aksamitnego, syntetyzowanego głosu ogarnęło Barrenta nagłe uczucie bezradności. Teraz sobie przypominał. Wyprany z emocji głos wiedział wszystko, wszystko rozumiał i niczego nie wybaczał. To właśnie ten doskonale spreparowany głos wysłuchał go, pouczył, osądził i skazał. A Barrent w jakimś majaku obdarzył robota-spowiednika postacią ludzkiego sędziego.
— Pamiętasz mnie? — spytał.
— Oczywiście — odparł robot-spowiednik. — Byłeś jednym z moich parafian, zanim zostałeś zesłany na Omegę.
— To ty mnie tam zesłałeś.
— Za popełnienie morderstwa.
— Ale ja go nie popełniłem! — zawołał Barrent. — Nie zrobiłem tego i ty musiałeś o tym wiedzieć!
— Oczywiście, że wiedziałem — powiedział robot-spowiednik. — Ale moje możliwości i obowiązki są ściśle zdefiniowane. Wyroki wydaję na podstawie dowodów, a nie intuicji. Prawo stanowi, że spowiednicy mogą brać pod uwagę jedynie przedstawione im konkretne dowody i muszą na ich podstawie, niezależnie od wątpliwości, orzekać. Prawdę mówiąc, już samo stawienie się przede mną oskarżonego o morderstwo stanowi poważne domniemanie winy.
— Czy miałeś przeciwko mnie jakieś dowody?
— Tak.
— Kto ich dostarczył?
— Nie wolno mi ujawnić jego nazwiska.
— Musisz! — zawołał Barrent. — Czasy się zmieniły. Więźniowie wracają na Ziemię. Wiedziałeś o tym?
— Spodziewałem się tego.
— Muszę znać nazwisko donosiciela — powiedział Barrent. Wyciągnął z kieszeni promiennik i wycelował w tablicę.
— Maszyny nie da się zastraszyć — powiedział spowiednik.
— Nazwisko! — krzyknął Barrent.
— Nie mogę. Dla twojego dobra. Niebezpieczeństwo byłoby zbyt wielkie. Uwierz mi, Will…
— Nazwisko!
— Więc dobrze. Znajdziesz donosiciela na ulicy Klonowej pod numerem trzydziestym piątym. Ale szczerze ci radzę, żebyś, tam nie chodził. Inaczej zginiesz. Po prostu nie zdajesz sobie sprawy…
Barrent nacisnął spust i wąski promień przeciął tablicę. Światełka zamigotały i zgasły, odcięte od dopływu prądu. Na koniec tablica poczerniała i zaczął wydobywać się z niej ledwo widoczny szary dym.
Barrent odwrócił się i wyszedł z konfesjonału. Wsunął promiennik z powrotem do kieszeni, po czym ruszył w kierunku ulicy Klonowej.
Był już tutaj kiedyś. Znał tę ulicę, prowadzącą na wzgórze, wspinającą się stromo między szpalerem klonów i dębów. Te lampy uliczne to stare znajome, to pęknięcie chodnika to punkt orientacyjny z dzieciństwa. A oto i domy, ciężkie od wspomnień. Zdawały się pochylać ku niemu wyczekująco niby widzowie zafascynowani mającym nastąpić finałem zapomnianego już niemal dramatu.
Stanął przed wejściem do domu przy Klonowej trzydzieści pięć. Absolutna cisza, w której pogrążony był ten surowy budynek o białych okiennicach, wydała mu się nagle dziwnie złowieszcza. Wyjął z kieszeni swój promiennik, szukając w nim jakiegoś wsparcia, ale wiedział, że nic mu go nie dostarczy. Wspiął się po kilku kamiennych schodkach i nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły i wszedł do środka.
Po chwili zaczął odróżniać niewyraźne kontury lamp i mebli, matowo połyskujący obraz na ścianie, zarys rzeźby na hebanowym postumencie. Z promiennikiem w ręku przeszedł do następnego pomieszczenia.
I stanął twarzą w twarz z donosicielem.
Przyglądając się jego twarzy, wszystko sobie przypomniał. W przytłaczającym zalewie wspomnień zobaczył siebie, małego chłopca, wchodzącego do sali zajęć zamkniętych. Znowu usłyszał kojący szum maszyn, zobaczył migocące, śliczne, kolorowe światełka, słyszał tuż przy uchu natarczywy szept mechanicznego głosu. Początkowo głos ten napełnił go przerażeniem. To, co mówił, było straszne. Ale powoli zaczął się przyzwyczajać, przyzwyczajać do tego głosu i do tych wszystkich dziwnych rzeczy, które działy się podczas zajęć zamkniętych.
Uczył się. Maszyny nauczały na głębokich poziomach podświadomości. Oplatały swoje lekcje wokół naturalnych popędów, tkały życiowe instynkty we wzór wyuczonego zachowania. Uczyły, potem odcinały świadomość od dostępu do wpojonej przez siebie wiedzy, by na koniec wiedzę tę uszczelnić i wtopić.
Czego go nauczyły? Dla dobra ogólu sam musisz być swoim policjantem i świadkiem. Musisz przyjąć na siebie odpowiedzialność za każde przestępstwo, które, choćby teoretycznie, mogło być popelnione przez ciebie.
Twarz donosiciela wpatrywała się weń bez wyrazu. Była to jego własna twarz, odbita w lustrze wiszącym na ścianie.
Sam na siebie doniósł. Tamtego dnia, kiedy stał z pistoletem w dłoni nad zwłokami zamordowanego człowieka, wyuczone, podświadome procesy zaczęły działać. Domniemanie winy było zbyt wielkie, by mógł mu się oprzeć, a możliwość winy stała się winą samą.
Poszedł do konfesjonału robota-spowiednika i bez wahania dostarczył kompletnych i przekonujących dowodów przeciwko sobie, oskarżając się na podstawie zwykłego prawdopodobieństwa.
Robot-spowiednik wydał obligatoryjny wyrok i Barrent opuścił konfesjonał. Doskonale wyuczony w szkole, samodzielnie zgłosił się do aresztu, a następnie udał się do najbliższego centrum kontroli procesów myślowych w Trenton. Już wcześniej uległ częściowej amnezji, która została uruchomiona na podstawie zaprogramowanej instrukcji wpojonej mu w czasie lekcji zamkniętych.
Wysoko kwalifikowane androidy w centrum kontroli myśli ciężko napracowały się, by proces amnezji doprowadzić do końca, usuwając wszystkie resztki wspomnień z umysłu Barrenta. Jako standardowe zabezpieczenie przed jakimkolwiek przypadkowym odzyskaniem pamięci wprowadzono mu do poziomów podświadomości logiczną wersję wydarzeń, które doprowadzić miały do popełnienia przezeń morderstwa. Zgodnie z przepisami wersja ta została tak skonstruowana, by wywołać iluzję niezwykłej potęgi Ziemi i ogromnego zasięgu jej oddziaływania.
Kiedy praca została zakończona, automatyczny Barrent wymaszerował z centrum, udał się specjalnym ekspresem do doku lądowiskowego statków więziennych, wszedł do swojej celi, zamknął drzwi i zostawił za sobą Ziemię. Następnie zasnął i spał tak długo, aż statek opuścił Punkt Kontrolny, a na jego pokładzie pojawili się strażnicy, którzy obudzili więźniów i zaczęli przygotowywać ich do lądowania na Omedze.
Teraz, patrząc na swoją własną twarz w lustrze, czuł, jak z podświadomości do świadomości przesuwa się ostatnia lekcja wpojona mu w czasie zajęć zamkniętych:
Wiedza nabyta w czasie zajęć zamkniętych nigdy nie możedotrzeć do świadomości danej osoby. Gdyby jednak to nastąpiło, organizm ludzki musi dokonać natychmiastowego aktu samounicestwienia.
Teraz zrozumiał, dlaczego podbój Ziemi przyszedł mu z taką łatwością: po prostu niczego nie podbił. Ziemia nie potrzebowała żadnych policyjnych sił bezpieczeństwa, ponieważ policjant i kat tkwił w umyśle każdego jej mieszkańca. Pod powierzchnią spokojnej i łagodnej ziemskiej cywilizacji ukryta była samonapędzająca się cywilizacja robotów. A za uświadomienie sobie tej prawdy groziła śmierć.
Читать дальше