— Hm — mruknął Barrent wymijająco.
— Tak, to oczywiste — powiedział mężczyzna. — Jesteście jednym z tych obywateli, którzy chodzą i pytają ludzi o opinie. Do prac badawczych i tak dalej. Zgadza się?
— Bardzo inteligentnie to rozszyfrowaliście — powiedział Barrent.
— Och, to nie było chyba takie trudne. Ciągle spotyka się ankieterów, wypytujących ludzi o najróżniejsze rzeczy. Natychmiast bym się tego domyślił, gdybyście byli stosownie ubrani. — Mężczyzna znowu zmarszczył czoło. — Dlaczego nie macie na sobie odpowiedniego stroju?
— Właśnie zostałem przyjęty do pracy i nie zdążyłem jeszcze dostać — odparł Barrent.
— Ach tak. No cóż, powinniście sprawić sobie właściwy uniform — powiedział mężczyzna sentencjonalnie. — Bo w jaki sposób obywatel może rozpoznać, kim jesteście?
— To taki mały test na spostrzegawczość — odparł Barrent. — Dziękuję bardzo za wykazaną współpracę. Może będę jeszcze miał okazję przeprowadzić z wami wywiad.
— Jestem do usług — odpowiedział mężczyzna, po czym ukłonił się uprzejmie i odszedł.
Przemyślawszy sobie to wszystko, Barrent doszedł do wniosku, że zawód ankietera jest wprost wymarzony dla niego. Dawał mu niekwestionowane prawo zadawania pytań, nawiązywania kontaktów z ludźmi, dociekania, jak wygląda życie na Ziemi. Oczywiście musiał zachować ostrożność, by nie ujawnić swej całkowitej ignorancji. Ale nawet pracując bardzo oględnie, powinien w ciągu kilku dni uzyskać podstawową wiedzę o ziemskiej cywilizacji.
Przede wszystkim jednak musiał sobie kupić strój ankietera. Wydawało się, że to dość ważne. Niestety Barrent nie bardzo miał czym zapłacić. Grupa nie była w stanie odtworzyć ziemskich pieniędzy; nikt nie mógł sobie nawet przypomnieć, jak wyglądały.
Ale zaopatrzono go w środki, mające dopomóc mu w pokonaniu także i tej przeszkody. Odwrócił się i wszedł do sklepu z odzieżą.
Właścicielem był niski człowieczek o porcelanowoniebieskich oczach i przyklejonym, zawodowym uśmiechu sprzedawcy.
— Szukam stroju ankietera — powiedział Barrent. — Właśnie podjąłem pracę.
— Oczywiście, sir — odparł właściciel. — I bardzo dobrze pan trafił. Większość sklepów prowadzi ubiory tylko dla… hm… bardziej popularnych zawodów. Ale my tutaj, w firmie Jules Wonderson, mamy gotowe stroje dla wszystkich pięciuset dwudziestu głównych profesji wymienionych w Almanachu Statusów Cywilnych. Jestem Jules Wonderson.
— Miło mi — odparł Barrent. — Ma pan coś mojego rozmiaru?
— Z całą pewnością. Życzy pan sobie model zwykły czy specjalny?
— Myślę, że wystarczy zwykły.
— Większość młodych ankieterów wybiera specjalny — powiedział Wonderson. — Dyskretna symulacja ręcznego wykończenia zyskuje uznanie w oczach ankietowanych.
— W takim razie wezmę specjalny.
— Znakomicie. Gdyby jednak zechciał pan poczekać dzień lub dwa, mógłbym zaproponować panu zupełnie nowy materiał: symulację tkaniny robionej domowym sposobem z naturalnymi błędami w osnowie. Dla osób zwracających baczną uwagę na status. To naprawdę towar ogromnie przydający prestiżu.
— Być może zdecyduję się na tę tkaninę — powiedział Barrent. — Na razie jednak chciałbym to, co pan ma na składzie.
— Oczywiście, sir — odparł Wonderson, dzielnie skrywając rozczarowanie. — Zechce pan chwilę zaczekać…
Po kilku przymiarkach Barrent został ubrany w czarny biurowy garnitur z cienką białą lamówką wokół klap marynarki. Dla niedoświadczonego oka strój ten wyglądał dokładnie tak samo, jak wszystkie inne wystawione na sprzedaż u Wondersona, a przeznaczone dla bankierów, maklerów giełdowych, sprzedawców warzyw, księgowych i tak dalej. Ale dla Wondersona, który nie przestawał mówić o klapach marynarki bankiera, wyłogach w ubiorze maklera i kroju garnituru agenta ubezpieczeniowego, musiały się one różnić równie wyraźnie, jak stroje poszczególnych klas na Omedze. Barrent uznał, że jest to tylko kwestia wprawy.
— Proszę bardzo — powiedział Wonderson. — Leży wprost idealnie, a na materiał dajemy nieograniczoną gwarancję. I wszystko za jedne trzydzieści dziewięć dziewięćdziesiąt pięć.
— Doskonale — odparł Barrent. — Ale jeśli chodzi o zapłatę…
— Tak, sir?
Barrent zebrał się na odwagę:
— Otóż ja nie mam pieniędzy.
— Nie ma pan? Muszę przyznać, że to dość niezwykłe.
— To prawda — powiedział Barrent. — Niemniej jednak posiadam pewne wartościowe przedmioty. — Sięgnął do kieszeni i wydobył trzy pierścionki z brylantami, w które zaopatrzyła go Grupa. — Te kamienie to prawdziwe diamenty, co chętnie potwierdzi każdy jubiler. Gdyby zechciał pan zatrzymać jeden z nich do momentu, kiedy będę miał pieniądze…
— Ależ, proszę pana — powiedział Wonderson — diamenty i inne kamienie nie mają żadnej wartości. I to już od roku dwudziestego trzeciego, kiedy to von Błon napisał swoją pracę ostatecznie obalającą teorię wartości dóbr rzadkich.
— Jasne — wykrztusił z siebie Barrent, nie mając pojęcia, co powiedzieć. Wonderson spojrzał na pierścionki.
— Przypuszczam jednak, że przedmioty te mają pewną wartość pamiątkową.
— O tak, są własnością naszej rodziny od kilku pokoleń.
— W takim razie nie chciałbym ich pana pozbawić. Och. żadnych protestów, sir! Sentyment to najcenniejsze z uczuć. Nie spałbym po nocach, gdybym zatrzymał choć jedną z tych pańskich rodzinnych pamiątek.
— Ale przecież muszę panu jakoś zapłacić!
— Zapłaci mi pan w wolnej chwili.
— Chce mi pan powiedzieć, że mi pan zaufa pomimo tego, że mnie pan w ogóle nie zna?
— Ależ oczywiście — odparł Wonderson, uśmiechając się przebiegle. — Widzę, że i na mnie próbuje pan swoich testujących metod, co? Więc dobrze, panie ankieterze: nawet dziecko wie, że nasza cywilizacja opiera się na zaufaniu, a nie na gwarancjach. Podstawą stosunków międzyludzkich jest założenie, iż ufać można osobie zupełnie nieznanej, chyba że czynami swymi dowiodła niezbicie i definitywnie, iż tak jej traktować nie można.
— Czy nie został pan nigdy oszukany?
— Oczywiście że nie. W dzisiejszych czasach przestępstwo nie istnieje.
— A co w takim razie z Omegą? — zapytał Barrent.
— Słucham?
— Z Omegą, planetą-więzieniem. Musiał pan o niej słyszeć.
— Chyba słyszałem — odparł ostrożnie Wonderson. — No cóż, być może powinienem był powiedzieć, że przestępstwo prawie nie istnieje. Przypuszczam, iż zawsze znajdzie się kilku osobników o wrodzonych skłonnościach przestępczych, łatwych zresztą do zidentyfikowania. Ale, jak słyszałem, nie spotyka się ich więcej niż kilku czy kilkunastu rocznie w społeczeństwie liczącym sobie blisko dwa miliardy osób. — Uśmiechnął się szeroko. — Tak więc szansę, żebym to ja natknął się na któregoś z nich, są niezwykle małe.
Barrent pomyślał o statkach więziennych nieustannie kursujących między Ziemią a Omegą, wyładowujących swój ludzki ładunek i wracających natychmiast po następną partię. Zastanowił się, skąd Wonderson wziął swoje dane. I gdzie właściwie jest policja? Od opuszczenia statku nie widział ani jednego wojskowego czy policyjnego munduru. Korciło go, żeby o to spytać, ale doszedł do wniosku, że lepiej nie przeciągać struny.
— Dziękuję panu bardzo za zaufanie — powiedział. — Wrócę z pieniędzmi najszybciej, jak to będzie możliwe.
— Ależ oczywiście — odparł Wonderson, ciepło potrząsając ręką Barrenta. — Zapłaci mi pan w wolnej chwili. Naprawdę nie ma żadnego pośpiechu.
Читать дальше