— Naprawdę tak pan uważa?
— Oczywiście. Mam już dość sterczenia przy maszynach, które dzień po dniu wykonują te same czynności. Zresztą większość znanych mi techników i inżynierów czuje podobnie. Chcemy coś robić. Cokolwiek. Czy pan wie, że sto lat temu pilotowane przez ludzi statki kosmiczne badały planety innych systemów gwiezdnych?
— Tak, wiem.
— No widzi pan, tym się właśnie powinniśmy zajmować. Szukać, badać, sięgać coraz dalej. Tego właśnie potrzebujemy.
— Zgadzam się. Ale czy nie uważa pan, że to, co pan mówi, jest dość niebezpieczne?
— Wiem, że jest. Ale powiem szczerze, iż mało mnie to obchodzi. Jeśli chcą, mogą mnie wysłać na Omegę. Tutaj nie robię nic pożytecznego.
— A zatem słyszał pan o Omedze?
— Każdy, kto miał do czynienia ze statkami kosmicznymi, musiał słyszeć o Omedze. Przecież podróże na Omegę i z powrotem to jedyne zajęcie naszej kosmicznej floty. Co za koszmar. Osobiście winie za to wszystko duchowieństwo.
— Duchowieństwo?
— Właśnie. Tych świętoszkowatych durni plotących bez końca o Kościele Ducha Ludzkości Wcielonej. Już samo to wystarczy, żeby zacząć pragnąć odrobiny zła…
(Obywatel ojciec Boeren, lat 51, zawód — duchowny. Dumny, otyły mężczyzna w szafranowej todze i bialych sandalach).
— Zgadza się, mój synu. Jestem opatem miejscowego oddziału Kościoła Ducha Ludzkości Wcielonej. Kościół nasz jest oficjalnym i jedynym religijnym wyrazem rządu. Nasza religia przemawia w imieniu wszystkich ludów Ziemi. Składają się na nią najlepsze elementy wszystkich poprzednich religii, zarówno uniwersalnych, jak i lokalnych, zespolone starannie w jedną wszechogarniającą religię światową.
— Obywatelu opacie, czy między różnymi doktrynami, które złożyły się na tę wiarę, nie występują zasadnicze lub choćby istotne sprzeczności?
— Występowały. Jednak twórcy naszego Kościoła odrzucili wszelkie kontrowersyjne elementy. Chcieliśmy wszak ugody, a nie waśni. Zachowaliśmy jedynie główne symbole wielkich wczesnych religii, symbole, z którymi wierni mogą się utożsamiać. W naszym Kościele nigdy nie było żadnej schizmy, ponieważ jesteśmy nieskończenie tolerancyjni. Każdy może wierzyć w to, co tylko mu się podoba, o ile nie godzi w Najświętszego Ducha Ludzkości Wcielonej. Bo widzisz, mój synu, nasza wiara jest w swej istocie prawdziwą wiarą w Człowieka. A duch, którego wielbimy, jest duchem Świętego i Boskiego Dobra.
— Czy nie zechciałby pan, obywatelu opacie, zdefiniować dla mnie pojęcia Dobra?
— Ależ oczywiście. Dobro to ta tkwiąca w nas moc, która każe nam postępować zgodnie z nakazami konformizmu i bezwzględnego posłuszeństwa. Ubóstwienie Dobra jest w swej istocie ubóstwieniem samego siebie, stąd też stanowi jedyne prawdziwe ubóstwianie. Wielbiona przez nas nasza własna osoba jest idealną istotą społeczną: człowiekiem zadowolonym ze swego miejsca w społeczności, a przecież gotowym do pochwycenia każdej nadarzającej się okazji awansu. Dobro jest wyrozumiałe, ponieważ jest prawdziwym odzwierciedleniem kochającego i współczującego wszechświata. Dobro zmienia się nieustannie w swych licznych formach, choć objawia się nam jako… Masz dziwny wyraz twarzy, młody człowieku.
— Przepraszam, obywatelu opacie. Wydaje mi się, że już gdzieś to kazanie słyszałem, a w każdym razie bardzo podobne.
— Prawda jest prawdą bez względu na to, kiedy i gdzie się ją wygłasza.
— Oczywiście. Jeszcze jedno pytanie: czy mógłby mi pan opowiedzieć, jak wygląda nauczanie religii w szkołach?
— Tę pracę wykonują za nas robotyspowiednicy.
— Słucham?
— Pojęcie to przejęliśmy z zakorzenionego w pradawnych czasach transcendentnego feudalizmu. Robotspowiednik poucza zarówno dzieci, jak i dorosłych. Zajmuje się ich problemami całkowicie obiektywnie. Jest ich stałym przyjacielem, społecznym mentorem, ich religijnym przewodnikiem. Będąc robotami spowiednicy są w stanie udzielać precyzyjnych i zawsze takich samych odpowiedzi na dowolne pytania. To ich ogromny wkład w dzieło Konformizmu.
— Rzeczywiście ogromny. Czym zajmują się w takim razie kapłaniludzie?
— Nadzorują pracę robotów-spowiedników.
— Czy roboty-spowiednicy biorą udział w lekcjach zamkniętych?
— Nie mam kompetencji do udzielenia odpowiedzi na to pytanie.
— Biorą, prawda?
— Ja naprawdę nie wiem. Zakaz wstępu na lekcje zamknięte dotyczy wszystkich dorosłych, a więc także opatów.
— Kto wydał ten zakazi?
— Szef Tajnej Policji.
— Ach tak… Dziękuję, obywatelu opacie Boeren.
(Obywatel Enyen Dravivian, lat 43, zawód — pracownik administracji rządowej. Zmęczony, przedwcześnie postarzały mężczyzna o szczupłej twarzy i lekko skośnych oczach).
— Dobry wieczór panu. A więc jest pan pracownikiem administracji rządowej?
— Zgadza się.
— Rządu stanowego czy federalnego?
— Obu.
— Rozumiem. I od jak dawna jest pan tam zatrudniony?
— Od około osiemnastu lat.
— Ach tak. Może zechciałby mi pan powiedzieć, na czym konkretnie polega pańska praca?
— W żadnym wypadku. Jestem szefem Tajnej Policji.
— Jest pan… Rozumiem, sir. To bardzo ciekawe. Ja…
— Nie sięgajcie po swój promiennik, eksobywatelu Barrent. Mogę pana zapewnić, że w polu otaczającym ten dom jest zupełnie bezużyteczny. A jeśli pan go dotknie, spotka pana krzywda.
— W jaki sposób?
— Mam tutaj kilka dość wymyślnych systemów zabezpieczających.
— Skąd pan zna moje nazwisko?
— Dowiedziałem się o panu nieomal w momencie, gdy postawił
pan stopę na Ziemi. Widzi pan, my nie jesteśmy tacy znowu ślepi i głusi. Ale o tym wszystkim możemy porozmawiać wewnątrz. Zechce pan wejść?
— Dziękuję, raczej nie.
— Obawiam się, że będzie pan musiał. No, Barrent, przecież pana nie ugryzę.
— Czy nie jestem aresztowany?
— Ależ skądże! Po prostu utniemy sobie małą pogawędkę. Tak, tak, tędy, tamte drzwi. Proszę czuć się jak u siebie.
Dravivian zaprowadził go do dużego pokoju wyłożonego boazerią z orzecha. Wykonane z czarnego drewna politurowane meble były ciężkie i zawile rzeźbione. Biurko, proste i wysokie, sprawiało wrażenie antyku. Jedną ze ścian pokrywał wspaniały gobelin. W tracących ostrość barwach przedstawiał średniowieczną scenę polowania.
— Podoba się panu? — spytał Dravivian. — Do urządzenia tego pokoju przyczyniła się cała moja rodzina. Żona skopiowała ten gobelin z oryginału, który wisi w Metropolitan Museum. Moi dwaj synowie zajęli się umeblowaniem. Chcieli tu dać coś starego i hiszpańskiego w wyrazie, ale jednocześnie, żeby było nieco bardziej wygodne niż większość antyków. Udało im się to uzyskać dzięki kilku niewielkim zmianom linii. Natomiast mojego własnego wkładu nie można dostrzec. Moją specjalnością jest muzyka baroku.
— Poza pracą policyjną — powiedział Barrent.
— Owszem, poza pracą policyjną. — Dravivian odwrócił się od Barrenta i popatrzył, w zamyśleniu na gobelin. — Do tego tematu przejdziemy w odpowiednim czasie. Najpierw niech mi pan powie, co pan myśli o tym pokoju?
— Jest bardzo piękny — odparł Barrent.
— Taak. I co dalej?
— No cóż… Nie jestem ekspertem. Trudno mi go osądzić.
— Chodzi właśnie o to, że pan musi osądzić — powiedział Dravivian. — W tym pokoju może pan ujrzeć całą ziemską cywilizację w miniaturze. Chcę wiedzieć, co pan o tym myśli.
— Trochę to jakby pozbawione życia. Dravivian odwrócił się z powrotem do Barrenta.
Читать дальше